Tytuł brzmi nieco przewrotnie, ale faktycznie urlop w Karpaczu rozpoczęliśmy od wycieczki śladem tych skandynawskich wojowników. Naszym celem był kościół Wang, cenny i stary zabytek architektury Wikingów.
Ewangelicki kościółek Wang jest pięknie położony na zboczu Czarnej Góry na wys. 885 m n.p.m. Ta urokliwa świątynia jest jedną z ok. 30 podobnych, wybudowanych w średniowieczu, które zachowały się do dziś. A powstało ich wtedy 1000. Poza Norwegią są tylko dwa takie kościoły – jeden w Szwecji i ten w Karpaczu.
Z naszego pensjonatu do kościółka mieliśmy ok. 4 kilometrów. Niezbyt daleko, bo chcieliśmy, żeby pierwszego dnia urlopu nasza wędrówka nie była zbyt długa, chodziło raczej o rozgrzewkę potrzebną takim jak ja i mój mąż, którzy większą część roku spędzają przy biurku. Dzień był bardzo ciepły i słoneczny. Nawet ta niedługa droga dała nam trochę w kość – ciągle pod górę i zboczami, w pełnym słońcu. No a potem niemal dwa razy tyle z powrotem – przez Dolny Karpacz do domu.
Chętnych do zwiedzania trochę było, jednak większość dojechała na miejsce samochodami. Cóż, stracili wspaniałe widoki, którymi my cieszyliśmy oczy niemal bez przerwy. Za to od razu mogli kupować pamiątki;-)
Na wejście do świątyni Wang czekaliśmy ok. kwadransa. Samo zwiedzanie zabrało nam ok. 30 minut. Kościół został zbudowany na przełomie X i XI wieku w południowej Norwegii w miejscowości Vang, nad jeziorem o tej samej nazwie. Powstał z drewna tamtejszej sosny nasyconej żywicą, dzięki czemu, jak widać po jego obecnym stanie, okazał się bardzo trwały. Zbudowano go na wzór łodzi Wikingów, bez użycia gwoździ.
W jaki sposób Wang trafił w Karkonosze?
To naprawdę ciekawa historia. W XIX wieku świątynia okazała się za mała dla okolicznych parafian i wymagała rozbudowy, na ten cel zaciągnięto nawet pożyczkę. Ostatecznie jednak, zamiast powiększać stary kościół, zapadła decyzja, by wybudować nowy, a ten… sprzedać. I tak się stało. Dzięki staraniom ówczesnych mecenasów, którym zależało na zachowaniu zabytkowej budowli, została ona zakupiona za 427 ówczesnych marek przez króla pruskiego Fryderyka Wilhelma IV. Architekci królewscy zrobili stosowną dokumentację, kościół rozebrano na części, zapakowano w drewniane skrzynie i w 1841 roku statkiem popłynęły one do Szczecina, a następnie do Muzeum Królewskiego w Berlinie.
Król po namyśle postanowił oddać świątynię wiernym, zaczęło się więc szukanie nowego miejsca, by złożyć i postawić Wanga. Dowiedziała się o tym znana na Dolnym Śląsku hrabina Fryderyka von Reden z Bukowca (która zresztą objęła swym mecenatem również inne cenne obiekty w tej okolicy). Dzięki jej staraniom kościół został ponownie złożony w Karpaczu. Aby na zboczu mieć wystarczająco dużo miejsca wyburzono skały i postawiono 6-metrowy mur oporowy. Obok świątyni powstała także kamienna wieża, która chroni ją, przyjmując na siebie silne podmuchy wiatru od Śnieżki.
Zabytkowe wnętrze
Drzwi, przez które wchodzi się do kościółka, zwieńczają półkolumny ozdobione plątaniną węży i roślin. Na tzw. kapitelach widać postacie zwierząt, rośliny i maszkarony z XII w. Na półkolumienkach zdobiących ramę drzwi wewnątrz, wyrzeźbiono twarze Wikingów. Wojownicy ci mają wysunięte rozdwojone języki – jak nam powiedział przewodnik, symbolizują one przekazywanie wiedzy i mądrości następnym pokoleniom. W górnych narożnikach XII-wiecznych portali widać skrzydlate smoki rozrywające poziomo położoną ósemkę. Ponoć scena ta oddaje odwieczną i nieskończoną walkę dobra ze złem. Piękna chrzcielnica wykonana ok. 1740 r. pochodzi z rozebranego kościoła w Dziećmorowicach koło Wałbrzycha.
- Sylwetka Wikinga z rozdwojonym językiem
- Zabytkowa chrzcielnica
- Krużganek
- Krzyż dłuta Jakuba z Janowic
- „Plątanina” dekoracyjnych ornamentów nad oknem
Krzyż w środku wykonany został z jednego pnia dębowego i powstał w 1844 r. Zarówno on, jak i postać Chrystusa (z 1846 r.) są dziełem ówczesnego rzeźbiarza Jakuba z Janowic. Po bokach ołtarza stoją norweskie kandelabry w kształcie łabędzi – świece w nich palone są tylko z okazji ślubów. Wieść niesie, że zawierane w kościele Wang małżeństwa są zawsze udane. Świątynia nazywana jest nawet kościołem szczęśliwych małżeństw. Budowla otoczona jest krużgankiem, w którym kiedyś wojownicy zostawiali sieci i broń, a w późniejszych czasach odbywano w nich pokutę.
A na zewnątrz…
… znajduje się m.in. płyta poświęcona hrabinie von Reden, z jej podobizną i epitafium, ufundowana przez króla Fryderyka Wilhelma IV.
- Na płycie – epitafium dla hrabiny Fryderyki von Reden
- Wizerunek hrabiny Fryderyki von Reden
- Na drewnianych tablicach wypisano zasługi hrabiny.
Najciekawszy jest jednak niewielki stary cmentarzyk przykościelny, na którym spoczywają parafianie, a także ludzie, którzy zginęli w tutejszych górach. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych istnienie cmentarza było zagrożone, bo komunistyczne władze próbowały usunąć wszelkie ślady niemieckiej przeszłości tych terenów. Na szczęście udało się temu zapobiec. Od roku 2001 na cmentarzu przy ewangelickim kościele Wang znowu odbywają się pochówki. We wrześniu 2001 r. złożono tu prochy Henryka Tomaszewskiego – założyciela i dyrektora Wrocławskiego Teatru Pantomimy. W kwietniu 2014 roku, zgodnie z wolą poety, na cmentarzu spoczęła urna z prochami Tadeusza Różewicza. Stare nagrobki są stopniowo odnawiane…
- Grób Tadeusza Rózewicza
- Grób Henryka Tomaszewskiego
Andrzej Rawicz (Anzai)
5 września 2017 — 10:08
Poczułem się o 50 lat młodszy … 😉
iwona
5 września 2017 — 10:31
No proszę, takiego efektu nie przewidziałam, ale – bardzo się cieszę.
Ola
5 września 2017 — 10:18
Tez byłam zobaczyć ten kościół, ale do środka nie wchodziłam. I tez widziałam ceramikę z boleslawca, maja piękne wzory uwielbiam ich 🙂
iwona
5 września 2017 — 10:32
Szkoda, że nie weszłaś do środka, następnym razem spróbuj, warto. A Bolesławiec też bardzo lubię.
Bet
5 września 2017 — 11:02
Czyżby tak rozpoczęła się ekspansja IKEA na południowe tereny Europy? Hi,hi,hi… Kościół w paczkach coś mi przypomina.
Podzielam zachwyt nad Dolnym Śląskiem – jest tam tyle skarbów do odkrycia! Ta kraina wciąż czeka na swoje w turystycznej modzie.
iwona
5 września 2017 — 11:10
Ha, ha, początek ekspansji IKEA – to mi się podoba, Bet. Dolny Śląsk jest niesamowity, jeszcze co nieco o tym napiszę:)
Iwona Zmyslona
5 września 2017 — 11:20
Już przy poście o historii biurka byłam porażona Twoją dociekliwością historyczną(nie wiem czemu ale komentarz pod tamta notką się chyba nie zapisał). Jednak ta opowieść jest wprost cudowna zarówno pod względem treści jak i fenomenalnie dobranych zdjęć. Nie poczułam się tak jak Anzai młodsza i to o pół wieku(czyżby po Karkonoszach chodził jako niemowlak), ale za to zawstydzona sromotnie, że przeżyłam życie, nie poznając tak pięknych miejsc. Teraz wiem dla czego „Stokrotka{” dedykowała Ci najnowszy post.Pozdrawiam.
Andrzej Rawicz (Anzai)
6 września 2017 — 20:42
Iwonko, po Karkonoszach chodziłem już jako 17 letni uczestnik szkolnej wycieczki, i było to dokładnie w maju 1967 r. (a nie jak p[odałem 1968 r.). W zasadzie to wtedy bardziej interesowało mnie robienie zdjęć i właśnie takie coś:
https://3.bp.blogspot.com/-UHjCpTJIJ2E/VwSiISdRjAI/AAAAAAAABYo/4ed_FcrcrjsPrQxxV1tfY-odvjSiGcwdg/s640/1570%2Ba2.jpg
czyli urocze koleżanki poznawane w trakcie wycieczki. Oczywiście zdjęć z tych górskich rejonów mam znacznie więcej, ale na blogu:
http://foto-anzai.blogspot.com/2016/04/kolorowe-czy-czarno-biae-wycieczka.html#comment-form
zamieściłem tylko te, które lekko podkolorowałem dla potrzeb postu.
iwona
5 września 2017 — 12:47
Cieszę się, że choć mogłaś zobaczyć tę okolicę u mnie na blogu. W planie mam jeszcze inne rzeczy stamtąd bo muszę przyznać, że Dolny Śląsk mnie oczarował. Każdego dnia oglądaliśmy coś innego i nie było nigdy rozczarowania:)
anabell
5 września 2017 — 12:54
Dolny Śląsk jest wpiekny, ale wciąż mało rozpropagowany. Wiele lat temu „zjezdziliśmy” Dolny Śląsk dość dokładnie, bo byliśmy w marcu na wczasach
pod Polanicą Zdrojem. Pogoda była niezbyt nadająca się do spacerów, a na dodatek byliśmy z małym dzieckiem. Więc głównie zwiedzaliśmy różne miejsca.
Obiecywaliśmy sobie, że kiedyś jeszcze w te strony wrócimy, ale wiadomo- obiecanki to najczęściej tylko obiecanki.
Świetnie Bet skojarzyła ten Kościół i IKEĄ! Osobiście bardzo lubię stare, drewniane kościoły- takie nie kapiące od złota i ozdóbek.
I ogromnie lubię mieszkać zimą w prawdziwych, drewnianych domach- takich bez tworzyw sztucznych, ogrzewanych kaflowymi piecami.
Iwona Kmita
5 września 2017 — 14:03
Aniu, ja też jestem pod wrażeniem tej części Polski:)
Follow_creativity_now
5 września 2017 — 12:59
Piękna architektura, cudowne widoki… Czego chcieć więcej? Zupełnie niezwykłe, choć słyszałam o tym zabytku nie wiedziałam że właśnie taka była historia sprowadzenia. Och jak magiczne musi być przechadzanie się tymi krużgankami 🙂
Iwona Kmita
5 września 2017 — 14:51
Naprawdę warto było się wspinać w pełnym słońcu:)
Follow_creativity_now
5 września 2017 — 13:03
Piękna architektura, cudowne widoki… Czego chcieć więcej? Słyszałam o tym zabytku, ale nie wiedziałam, że taka była historia sprowadzenia! Wow! A ju myślałam, że Wikingowie na miejscu zbudowali 😛 to musi być magiczne miejsce, tak przechadzać się tak pięknymi krużgankami 🙂
Stokrotka
5 września 2017 — 13:13
Cieszę się, że spodobała Ci się Świątynia Wang, bo rzeczywiście jest urocza.
A ja niedługo będę pisać o Liczyrzepie i już teraz serdecznie wszystkich zapraszam do siebie.
Pozdrawiam
Iwona Kmita
5 września 2017 — 14:04
Będę jak zawsze:)
Anna
5 września 2017 — 14:19
Bardzo lubię cały Dolny Śląsk, i z powodów zawodowych często tam jestem. Karpacz i okolice to piękne miejsce, nie można się tam nudzić :). A kwestia wystroju tej świątyni ma tez związek z tym, że to świątynia ewangelicka, a nie katolicka. Zwykle sa znacznie skromniejsze, a przez to uroda samego budynku bywa bardziej widoczna.
Iwona Kmita
5 września 2017 — 14:49
Z pewnością masz rację, Anno:)
Lena Sadowska
5 września 2017 — 15:15
Witaj, Iwono.
Piękna wycieczka:)
Kiedy tam szliśmy, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta droga, to miejsce, przypisane są właśnie tej świątyni:)
A w kościółku w Hedared naszła mnie myśl, że budowla, która miała pełnić swą funkcję „zanim…”, a potem zostać rozebrana – przetrwała i daje duchową pociechę tylu już pokoleniom:)
Pozdrawiam:)
Iwona Kmita
5 września 2017 — 16:06
Rzeczywiście miejsce robi wrażenie magicznego. Niestety nie widziałam kościółka w Hedared…
jotka
5 września 2017 — 17:46
Oj, dawno tam nie byłam, bo choć kiedyś odwiedzaliśmy Śnieżkę , mieszkając w Krzeszowie, to nie byliśmy w świątyni.
Aż dziw bierze, że ówcześnie wykonywano takie cuda! Jest to właściwie największa atrakcja Karpacza.
Dzięki za te wszystkie ciekawostki 🙂
iwona
5 września 2017 — 19:50
Śnieżkę też zaliczyliśmy – tam to dopiero tłumy maszerują:)
jotka
6 września 2017 — 07:15
No niestety, zrobiło się jak na szlaku na Giewont lub nad Morskie Oko…mój syn był na Śnieżce w majowy weekend i śnieg do kolan leżał, strach było schodzić…
iwona
6 września 2017 — 09:31
Ale pewnie za to tłumów nie było…
boja
5 września 2017 — 18:38
Niesamowite! Nawet taki pruski król potrafił zdobyć się na zrobienie czegoś dobrego!
iwona
5 września 2017 — 19:51
Może ta hrabina mu się podobała;-)
Ania
5 września 2017 — 18:41
Nigdy tam nie byłam. Na południu Polski bywam tylko raz w roku na krótko i to odwiedzając rodzinkę. Chciałabym kiedyś mieć więcej czasu i móc pozwiedzać wszystkie te wspaniałe miejsca 🙂
iwona
5 września 2017 — 19:51
Przyjdzie taki czas, na pewno. Kiedyś zaczniemy odcinać kupony…
Maja
5 września 2017 — 18:51
Wielokrotnie byłam w w tych stronach , znam kościółek, ale miło było zobaczyć jeszcze gorące fotki i poczytać o jego historii .
Jedyną rzeczą, której nie trawię organicznie są te ohydne, odpustowe kramy , którymi pozwala się zohydzać urodę miejscowości do ,których masowo zjeżdżają turyści. Przyznam , że osobiście wolę bywać w takich miejscowościach poza sezonem , gdyż te tabuny ludzi … po prostu odstraszają . 🙂
iwona
5 września 2017 — 19:52
Zgoda, te kramy są ochydne, wszędzie takie same. I dziwie się, że ludzie te rzeczy kupują.
iw.nowa.2.0
5 września 2017 — 19:50
Kilka lat temu regularnie przez kilka lat jeździłam do pracy, czyli na tłumaczenia seminariów w Szklarskiej Porębie. Oczywiście zwiedzałam w wolnych chwilach także okoliczne góry, w tym bywałam nawet kilka razy w okolicy świątyni Wang, nigdy jednak jakoś tak się złożyło, nie weszłam do środka, ani nie zagłębiałam się w historię tego miejsca. Dziękuję Ci więc bardzo za przybliżenie wnętrz i opowiedzenie historii tego miejsca. 🙂
Serdecznie pozdrawiam
IW
iwona
5 września 2017 — 19:54
Cieszę się, że informację się przydały:) I cieszę się, że do mnie zajrzałaś. zapraszam zawsze:)
Asmodeusz
5 września 2017 — 19:51
Zwiedziłem kościółek kilka razy, pierwszy raz pod koniec lat sześćdziesiątych a ostatni raz kilka dni temu, na innym blogu 🙂 W swoim archiwum fotograficznym jestem uwieczniony i na zewnątrz i wewnątrz. Piękne czasy…
Dodam tylko, że w Katowicach, w parku Kościuszki, jest podobny zabytek z XVI wieku, kościół św. Michała Archanioła. Łączy je jedno, też został przeniesiony, choć nie z Norwegii.
Pozdrawiam.
iwona
5 września 2017 — 19:55
Swoją drogą to trudno sobie wyobrazić, że budowlę się rozkłada na części a potem w innym miejscu składa od nowa. A to przecież nie współczesny „wynalazek”. Pozdrawiam:)
ariadna
5 września 2017 — 21:16
Będąc w Karpaczu OBOWIĄZKOWO zaliczyłam świątynię Wang. Powiem szczerze, że poczułam się rozczarowana. Takie tłumy, żeby wejść do środka; czas oczekiwania w naszym przypadku zbliżony prawie do godziny i… weszliśmy. Zamiast przewodnika, głos płynął z odtwarzacza. Zupełnie inaczej odebrałoby się przewodnika, który pokazywałby to, o czym mówi i któremu można zadawać pytania, a inaczej nagrany, bezduszny głos.
Dziwne….tak wielkie zainteresowanie tym miejscem i nie znaleziono nikogo, kto z pasją opowiedziałby ( na żywo!) o tym miejscu?
W sumie poczułam się rozczarowana.
– Następni proszę!
I już trzeba było opuścić świątynię.
Tłum czekał.
Aż nie wypada, żeby tak traktować turystów.
iwona
5 września 2017 — 21:27
To prawda, głos płynął z odtwarzacza. Ale tłumów nie było, spokojnie mogliśmy obejrzeć wszystko, co chcieliśmy. Mnie się podobało, poza tym byłam pod wrażeniem, że tak precyzyjną budowle można było przewieźć i postawić w innym miejscu:) No i ta świadomość, że jest ona tak stara…
maradag
5 września 2017 — 21:24
A ja poczułam się jak by wakacje jeszcze twały…
Dzięki Iwonko 🙂
iwona
5 września 2017 — 21:27
🙂 ciesze się.
Agnieszka
5 września 2017 — 21:33
I pomyśleć, że byłam, przechodziłam obok, ale nie zaglądnęłam do środka!
Co za strata… chyba będę musiała jednak wrócić do Karpacza:)
pozdrawiam serdecznie!
iwona
6 września 2017 — 09:30
Każdy powód jest dobry, żeby wracać w piękne miejsca:)
Oto ja
6 września 2017 — 00:13
Co nieco zwiedziłam w tamtych okolicach, ale w Karpaczu nie byłam. Tym bardziej pięknie dziękuję za interesujący tekst. Mam nadzieję że będzie mi dane kiedyś odwiedzić ten ciekawy kościółek. Pozdrawiam ?
iwona
6 września 2017 — 09:29
Jeśli będziesz w pobliżu – zajrzyj tam. Naprawdę warto:)
Asia
6 września 2017 — 08:58
Atmosfera przesączona historią waleczną. Do takich miejsc warto zaglądać, szczególnie ten cmentarz gdzie kultura splata się ze sztuką.
Aura wyższych sfer. Cudne zdjęcia…
Pozdrawiam serdecznie
https://goodmorning73.blogspot.com/
iwona
6 września 2017 — 09:30
Cmentarzyk jest niewielki, ale – jakkolwiek to zabrzmi – nastrojowy. Pozdrawiam ciepło i sucho bo w Warszawie mokro, brr…
L.B.
6 września 2017 — 13:01
Łał! Jestem pod takim wrażeniem, że nie wiem, co napisać. Z pewnością warto się tam wybrać, jest interesująco, nawet bardzo. Ciekawą historię ma ten kościół. Naprawdę świetne miejsce do zwiedzania. Pozdrawiam.
Iwona Kmita
7 września 2017 — 19:50
Postaraj sie je odwiedzić – w górach jest pięknie:)
Anna
6 września 2017 — 14:30
Pierwszy raz zwiedzałam tę świątynię, gdy byłam w podstawówce. Urodziłam się na Dolnym Śląsku, więc dość dobrze znam te tereny.
Potem, już jako dorosła osoba, kilkakrotnie odwiedzałam świątynię, ale już nigdy nie weszłam do wnętrza, bo musiałabym długo czekać, ale za to dokładnie zwiedziłam teren.
Niedawno dowiedziałam się, że jacyś złodzieje ukradli ołowiane parapety i rynny ze świątyni- świętokradcy!!!
Po zwiedzaniu zawsze całą rodziną szliśmy do pobliskiej restauracyjki na bardzo smaczny obiad.
Do świątyni można dojść o wiele krótszą drogą, o ile się ją zna.
Czy wrzuciłaś do fontanny monetę, aby wrócić do Karpacza i jeszcze raz podziwiać świątynię?
Iwona Kmita
6 września 2017 — 20:30
Oj, gapa ze mnie – nie wrzuciłam:)
Anna
7 września 2017 — 11:27
Gdy byłam ostatni raz, wrzuciłam monetę, ale chyba już nigdy tam nie wrócę.
Tak samo było z fontanną di Trevi, wrzuciłam i nie wróciłam.
iwona
7 września 2017 — 13:31
a ja wróciłam do Rzymu…
Gabrysia
6 września 2017 — 14:56
Byłam tam wszędzie Iwonko, jako mała dziewczynką. Znam wszystko ze zdjęć i opowiadań, bo sama niewiele pamiętam i podobnie jak Andrzej poczułam się 50 lat młodsza 🙂
Iwona Kmita
6 września 2017 — 20:30
No to teraz jeszcze jedno przypomnienie – tak dla utrwalenia, ha, ha:)
Greenelka
6 września 2017 — 22:12
Oj, już dawno nie byłam w Karpaczu, ale kościółek pamiętam. bardzo dobrze, bo jakże można by go było zapomnieć. Bardzo mi się spodobało, że poszliście pod prąd i zamiast rzucać się na tandetne pamiątki, woleliście wspinać się w górę i podziwiać widoki, no i szlifować formę. Ach, te pamiątki, wydaje się pieniądze na coś , co i tak ląduje w szufladzie zapomniane i niepotrzebne.
A z okien samochodu, cóż można zobaczyć z okien samochodu ? No chyba, że rzeczywiście nie można chodzić.
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie 🙂
Iwona Kmita
6 września 2017 — 22:20
Bardzo lubimy górskie wycieczki, co roku jeździmy, żeby pochodzić – śmiesznie to brzmi, prawda?
Greenelka
6 września 2017 — 23:08
Rzeczywiście. A jeździcie w Bieszczady? Żeby pochodzić naturalnie:)
iwona
7 września 2017 — 13:32
Byliśmy chyba 3 lata temu – to był fantastyczny urlop, chcemy tam wrócić:) Wtedy bylismy w okolicy Wetliny:)
Greenelka
7 września 2017 — 19:04
Wetlina jest wspaniała, ale dzisiaj przypomina deptak, na szlaku chodzi się prawie gęsiego. Polecam Wam Bieszczady Zachodnie, za Komańczą, tam nie ma tłoku.
Pozdrawiam 🙂
Iwona Kmita
7 września 2017 — 19:49
Jak się będziemy wybierali to cię na pewno poproszę o wskazówki, dziękuję:)
Magda
7 września 2017 — 18:02
piękny! uwielbiam takie klimatyczne miejsca, zbudowany bez gwoździ, na pewno robi wrażenie. Ostatnio znalazłam taki mały, śliczny, drewniany kościółek z przepięknymi witrażami idąc w góry na Rycerzową 🙂 serdecznie polecam 🙂
Iwona Kmita
7 września 2017 — 19:49
Góry kryją tyle niespodzianek po drodze…
Ultra
7 września 2017 — 19:38
W Karpaczu można być i niewiele zobaczyć. W notce z Twojej wycieczki jest pięknym językiem napisana historia, a oprócz wiadomości zdjęcia i własne odczucia, a Wikingowie mnie zdopingowali do szukania wiadomości o ich pobycie w Polsce.
Zasyłam serdeczności
Iwona Kmita
7 września 2017 — 19:48
Ultro, dziękuję, sprawiłaś mi wielką przyjemność tymi komplementami:)
Gaja
7 września 2017 — 22:18
Ja też widziałam ten kościół tylko z zewnątrz i chyba wtedy czegoś nie doczytałam, bo nie myślałam do dzisiaj, że do środka można wejść i że ciągle tam odprawiane są nabożeństwa. Byliśmy w zwykły dzień tygodnia, kościół był wtedy zamknięty.
iwona
7 września 2017 — 22:53
To dziwne Gaju, tam przez cały czas można zwiedzać, msze są tylko w niedzielę. Może wtedy było inaczej.
PKanalia
8 września 2017 — 17:43
no tak, przyjęło się mówić o skandynawskich wojownikach, co więcej nieporozumienie zaszło jeszcze dalej i na Skandynawów mówi się „potomkowie Wikingów”, tymczasem wiking to zawód, profesja, a nie narodowość, zaś parało się nim także wielu Słowian…
nie zmienia to wszystko jednak faktu, że kościołek jest nader ciekawy i urokliwy…
pozdrawiać jzns :)…
Iwona Kmita
8 września 2017 — 18:24
Dziękuję za to wyjaśnienie:)
patjola
9 września 2017 — 00:05
Byłam wiele razy w Karpaczu jaki w kościółku….dzięki Twojemu postowi wróciły miłe wspomnienia:)
iwona
9 września 2017 — 09:51
Cieszę się, o to chodziło, żeby czytający poczuł przyjemność:)
katarzyna
9 września 2017 — 21:22
Wprawdzie nie mam kondycji, ale jestem za chodzeniem, gdzie tylko mozna. Wiele szlakow gorskich zaprasza rowniez niezaawansowanych wedrowcow. Czasem mozna pomoc sobie kolejkami lub t.p…. co do wariatctwa pamiatek rzeczywiscie jest to smutne zjawisko. Niewazne gdzie jestes w sklepikach patrza na ciebie te same potworki, tylko nazwy miejsc sa zmienione. Czasem znajdzie sie jakas regionalna , orginalna perelke, ale tacy miejscowi tworcy powoli wygineli ;( szkoda.
iwona
9 września 2017 — 21:39
To prawda, czasem nad morzem np. sprzedają ciupagi z wyrytą nazwą nadmorskiego miasta. paranoja. A brzydkie wszystko, a drogie. Ale cóż, skoro są chętni i kupują…
iwona
10 września 2017 — 10:34
Z czasem i ja mam gorszą kondycję, na miarę możliwości chodzimy:)
szarabajka
9 września 2017 — 21:42
Podzielam Twój zachwyt nad kościółkiem Wang. Kiedyś Karpacz odwiedzałam często – dla mnie to miejsce pełne sentymentów 🙂
barbara
10 września 2017 — 08:56
Znam, byłam rok temu, niestety pogoda mi nie dopisała, padło ale i tak było pięknie. Pozdrawiam Iwonko, miłej niedzieli…
Królowa Karo
10 września 2017 — 11:12
Byłam w Karpaczu kilka razy, teraz zamierzam tam zabrać juniora – to będzie jego pierwsze spotkanie z górami, zanim zarażę go tymi wyższymi szczytami.
Iwona Kmita
10 września 2017 — 13:00
Świetny pomysł, Karkonosze to takie góry, które można od razu pokochać, a raczej nie zmęczą i nie zniechęcą:)
DeVi
22 września 2017 — 18:00
Tak mi sie podoba, ze sama bym pojechala zoabczyc. Lubie takie klimatyczne miejsca!
U mnie konkurs do wygrania ksiazka. Moze ta Ci sie spodoba? 🙂
iwona
22 września 2017 — 18:16
A jakże, odwiedziłam cię i zostawił swój ślad:)