Znacie to uczucie, gdy „chodzi” za wami przeczytana książka? Mnie się to czasem zdarza. Teraz właśnie nie daje mi spokoju „Domek z piernika” autorstwa Carin Gerhardsen.
Akcja tego kryminału dzieje się w Szwecji, gdzie w krótkim czasie ginie kilka osób. Wydaje się, że morderstwa nie mają ze sobą związku, lecz wkrótce prowadzący sprawę inspektor odkrywa, że jest wręcz przeciwnie. Okazuje się, że zamordowani w dzieciństwie chodzili do tego samego przedszkola, byli w jednej grupie. Razem z ich późniejszym mordercą – poznajemy go z rozdziałów napisanych w formie pamiętnika. Był przysłowiowym kozłem ofiarnym, codziennie zaczepiany, ośmieszany, poniżany, obrażany i przede wszystkim traktowany okrutnie. Opisy scen w których dzieci znęcają się nad tym przedszkolakiem są niemal równie wstrząsające, jak opisy jego późniejszych zbrodni.
Ci, którzy kiedyś się znęcali dziś są normalnymi ludźmi. Jednym powiodło się lepiej, innym gorzej, założyli własne rodziny, mają dzieci. Tymczasem ich ofiary nie potrafią się odnaleźć, są nieufne, wycofane, niewidzialne: „Należę do niewidocznych ludzi, którzy idą przez życie skuleni bez względu na pogodę i koniunkturę. Dla nas koniunktura jest zawsze zła. Zawsze idziemy, kuląc się ze strachu przed ciosem (…). Zupełnie niepotrzebnie. I tak nikt nas nie widzi.”
Czy mogą myśleć o wyrównaniu rachunków, o zemście za zmarnowane życie? Wszystko wskazuje na to, że do rewanżu musi dojść.
Tyle o książce. Choć sporo napisałam, nie zdradziłam ani trochę jej zakończenia. Możecie spokojnie zabrać się do czytania. A dlaczego nie daje mi ona spokoju? Z dwóch powodów.
Po pierwsze, choć wiem, że to tylko historia wymyślona, zastanawiam się, czy rzeczywiście nawet kilkuletnie dzieci mogą być okrutne. Skąd biorą przykład, gdzie nauczyły się metod poniżania i obrażania. Dlaczego tak łatwo przychodzi im uśpić czujność wychowawców, którzy nie mają pojęcia, że w grupie są kozły ofiarne. Jak to się dzieje, że niczego nie domyślają się rodzice. „To przecież były tylko żarty, przecież byliśmy tylko dziećmi”, mówiła jedna z osób, która zachęcała resztę grupy do wyżywania się na słabszymi .
Czy w ten sposób myśleli też dorośli, że to takie tylko dziecięce wybryki i przepychanki?
Dzieci są bystrymi obserwatorami, wiele widzą, ale nie wszystko rozumieją, nie potrafią właściwie oceniać sytuacji i wyciągać właściwych wniosków. Tego uczą się od rodziców i wychowawców. Dlatego sama sobie zadaję te wszystkie pytania. Obawiam się, że kierując się niezachwianym zaufaniem, możemy się głęboko mylić w ocenie własnego dziecka.
Po drugie wciąż myślę o tym, jak silnie wpływają na nas zdarzenia z dzieciństwa. Wchodzimy w dorosłość z plecakiem pełnym różnych doświadczeń, które będą wpływać na życie nasze i naszych bliskich, na decyzje, które podejmiemy, na związki, które stworzymy, na pracę, którą będziemy wykonywać i na wychowanie własnych dzieci. I mamy na to w gruncie rzeczy ograniczony wpływ. Bardzo trudno pozbyć się wzorców i przekonań wyniesionych z domu, szkoły a nawet przedszkola. Prawdopodobnie będziemy je powielać, bo mamy je wdrukowane w podświadomość.
Ale jest też inna możliwość – będziemy mieć więcej szczęścia i potrafimy się zdystansować, pójść własną drogą. Oby…
Na pewno znacie wiele przykładów, dowodzących obu możliwości. Ciekawa jestem, czy więcej jest wśród nich osób, które „przepracowały” traumę dzieciństwa, czy tych, którymi dawne przeżycia w różny sposób zawładnęły, z którymi sobie nie radzą lub radzą słabo.
Bet
9 kwietnia 2017 — 19:59
A jak wytłumaczyć podawanie dzieciom do zabawy, a także dopuszczanie do produkcji i sprzedaży, plastikowych pistoletów i karabinów?
Iwona Kmita
9 kwietnia 2017 — 21:43
Bet, jednak przyznasz, że takie zabawki były zawsze, ja też je pamiętam u chłopców z dzieciństwa. A jednak przemocy w środowisku najmłodszych nie było, w każdym razie nie w takiej skali. Nie sądzę, żeby zabawki miały znaczący udział w kształtowaniu charakteru.
L.B.
9 kwietnia 2017 — 20:16
Jako że wkręciłam się z klimaty Szwecji dzięki trylogii Millenium od razu sprawdziłam, czy opisana przez Ciebie książka jest dostępna w mojej bibliotece i ją zamówiłam ;). Jest zjawisko przemocy szkolnej, co prawda nie wiem, jakie są statystyki, ale tak wracając do swoich szkolnych doświadczeń myślę, że są dosyć spore i dzieci naprawdę potrafią być okrutne. Skąd to się bierze? Z wzorców wyniesionych z domu, z wpajanie, że przemocą można osiągnąć więcej niż rozmową, z obserwacji świata, z grania w gry komputerowe nacechowane przemocą, z pokazania słabszemu, że ma się nad nim władzę, że jest się lepszym? Czasem chyba szykanowanie dzieci traktują jako zabawę, która jest groźna w skutkach, ale one nie zdają sobie z tego sprawy. A potem dorastają i hmm, może niektórzy nie stają się przestępcami, tylko wiodą normalne życie i wypierają to, co robili w szkole, bo przecież to dawno minęło i nie ma po co do tego wracać. A dlaczego dorośli nie widzą, że dzieci znęcają się nad swoimi rówieśnikami? Może dlatego, że nie chcą, albo dlatego, że zastraszone dzieci o tym nie mówią, bo się boją, a ich dręczyciele przecież się nie przyznają? Myślę, że to też kwestia systemu edukacji, bo jeśli u nas uczeń traktowany jest często jako wróg albo przykry obowiązek, no to ja wtedy nie oczekuję zainteresowania dzieckiem i tym, co się z nim dzieje, ani zaufania od dziecka do takiego nauczyciela.
Iwona Kmita
9 kwietnia 2017 — 21:45
Zgadzam się ze wszystkim, o czym piszesz. Ciekawa jestem Twojej opinii o książce, daj znać, jak ją przeczytasz. To była pierwsza powieść tej autorki, muszę sprawdzić, czy były kolejne.
L.B.
10 kwietnia 2017 — 09:50
Dam znać, jak tylko przeczytam. 😉
L.B.
30 kwietnia 2017 — 16:17
Właśnie skończyłam czytać. Moim zdaniem ta książka pokazuje jak łatwo jest zniszczyć człowiekowi życie, nie zdając sobie z tego sprawy nawet. Okrucieństwo dzieci nie wzięło się znikąd, bo miały one problemy w swoich rodzinach. Tak małe dzieci, sześciolatki i takie rzeczy robiły, trudno w to uwierzyć, tylko że to chyba wcale nie jest takie dalekie od prawdy, choć może nie w aż tak skrajnej formie jak to przedstawiono, a obojętność dorosłych również się do tego przyczynia. Zaczęło się od Thomasa i myślałam, że na Thomasie się skończy, choć to było zbyt proste, zbyt przewidywalne, a jednak stylizowano morderstwa pod mężczyznę, a sprawcą okazała się kobieta i ten zabieg niezbyt mi się spodobał. Ta powieść pokazuje też, że człowiek jest istotą społeczną i bardzo potrzebuje kontaktu z innymi ludźmi, ich wsparcie, akceptacji, czy zwyczajnej rozmowy. Wątkiem, który mi się podobał, że tak powiem był ten z policjantką Petrą Westman. Wszędzie jest przyczyna i skutek. Pewnym sprawom można by zapobiec, ale to raczej zależało w gestii dorosłych, niż dzieci, bo dzieci są bardzo podatne na wpływy, w pewnym momencie bardziej na wpływy rówieśników niż rodziców. I to chyba tyle, co miałabym do powiedzenia o tej książce.
iwona
30 kwietnia 2017 — 22:33
Wnioskuję, że nie jesteś rozczarowana tą książką. Epizod z Petrą faktycznie był interesujący, jakby z innej historii. A ponieważ sięw zasadzie nie wyjaśnił do końca, być może będzie (jest?) dalszy ciąg tej historii. Musze sprawdzić.
L.B.
1 maja 2017 — 11:14
Nie jestem rozczarowana, ale też 100 punktów na skali zachwytu bym nie dała. Na plus tej książki jeszcze zapisuję to, że również sprawcę pokazano jako ofiarę, że to co ona zrobiła nie wzięło się znikąd, że coś ją do tego doprowadziło, ktoś, a nie jedynie choroba psychiczna lub chęć zabijania dla samej chęci. Z tego, co się zorientowałam to to jest jakaś seria o tym Sjobergu, więc może pociągnęli ten wątek w innej, mimo że już doszło do aresztowania tego typa, ale okazało się, że DNA kogoś innego jeszcze było. Ciekawi mnie jak to się potoczyło. 😉
iwona
1 maja 2017 — 19:00
Własnie, ja tez jestem ciekawa rozwiązania. Co do książki – tak jak pisałam bardziej mnie wciągnęła część psychologiczna, rozważania na temat okrucieństwa dzieci – zastanawiałam się nad przyczyną i konsekwencjami.
Andrzej Rawicz (Anzai)
9 kwietnia 2017 — 20:32
W 1991 r. w jednym z Domów Dziecka rozmawiałem z 11 letnią dziewczynką, co do której miałem przesłanki, że została zgwałcona przez swojego kolegę 21 letniego bydlaka. Pomimo zapewnienia, że zostanie jej udzielona pomoc ze strony policji i wychowawców, nie udało mi się przekonać ją do złożenia oficjalnego zawiadomienia. Od wychowawców dowiedziałem się, że są to normalne przypadki t.zw. „inicjalizacji życia płciowego” w DD. Wychowawcy wiedzą o mobbingu nie tylko w szkołach, ale nawet w przedszkolach, ale na reakcję nie ma co liczyć. Wystarczy popatrzeć jakimi kryteriami kierują się dzisiejsi reformatorzy edukacyjni.
Bet
9 kwietnia 2017 — 21:29
Ja nie wierzę, że wychowawcy nie reagują. Nie wierzę też w „normę” zwaną inicjacją życia płciowego w DD. No, po prostu nie wierzę.
Iwona Kmita
9 kwietnia 2017 — 21:47
Też mi w to trudno uwierzyć…
Andrzej Rawicz (Anzai)
10 kwietnia 2017 — 05:43
W tamtym zdarzeniu brałem udział jako „dochodzący” psycholog szkolny. Nie trzeba było jednak zawodowej wiedzy, aby zobaczyć przestraszoną, wyobcowaną i zalęknioną dziewczynkę do której dotarły wyłącznie rady ze środowiska w jakim żyła. Dlatego „szła w zaparte” i twierdziła, że to ona sama w nocy zakradła się do swojego gwałciciela.
Nie były to jednak najgorsze zdarzenia, bo gdyby przyjrzeć się np. samookaleczeniom dzieci z tych środowisk, to w większości jest to wynik brutalnej przemocy i kary wykonywanej przez szefów nieformalnych grup „drugiego życia”.
Kadra pedagogiczna w zasadzie jest bezsilna, bo dla policji wszczęcie postępowania zaczyna się od skargi poszkodowanych (bywali nimi też chłopcy) i materiału dowodowego, a tego z reguły nie ma. Same badania ginekologiczne są bezsensowne dla wszczęcia procesu, bo w razie czego do gwałtu oficjalnie przyznawał się „cwel”, czyli „kozioł ofiarny”, a drugą ofiarą stawał się nauczyciel, który w danej chwili pełnił opiekę.
Temu można przeciwdziałać, ale wymaga to przemyślanych i zgodnych współdziałań pedagogów, policji, sądów i rodziców, a ci jednak mają ważniejsze sprawy.
Iwona Kmita
10 kwietnia 2017 — 20:37
Masz dużą wiedzę i doświadczenie, dlatego muszę uwierzyć i tym bardziej jestem zmartwiona. Zycie niestety pokazuje swoje okrutne oblicze i to w środowisku, w którym dzieci i tak są skrzywdzone przez los. Okropność.
Iwona Kmita
9 kwietnia 2017 — 21:47
Mobbing w takich środowiskach z pewnością jest, jednak takich aktów „inicjacji seksualnej” nie powinniśmy nazywać normą. To zwyrodnienie, z takim określeniem się zgadzam, a nauczyciele, którzy nazywali to normą powinni chyba zawód zmienić.
Andrzej Rawicz (Anzai)
10 kwietnia 2017 — 05:47
Jak już pisałem wyżej nie jest to problem wyłącznie pedagogów. Ale masz rację, że dobór kadry nauczycieli i wychowawców, oraz odnośnych funkcjonariuszy państwowych wymaga wielu radykalnych zmian. Tego procederu nie da się całkowicie wykluczyć, ale można radykalnie zmniejszyć jego wymiar.
jotka
9 kwietnia 2017 — 20:35
Okładka jest mi znajoma, ale raczej nie czytałam. Dziwny zbieg okoliczności , bo czytam kryminał, thriller o seryjnym mordercy, którego psychikę zdefiniowało życie rodzinne właśnie.
„Problematyczni ” uczniowie nie biorą się znikąd, gdy wnikamy w historie ich postępowania, okazuje się, że przyczyna tkwi najczęściej w domu, czasem są to jakieś zaburzenia, leki brane przez rodziców przed poczęciem lub alkohol, zły przykład starszego rodzeństwa lub rówieśników, bunt przeciwko nowym związkom jednego z rodziców itd.
Jako dziecko doświadczyłam złego traktowania przez rówieśników i dlatego teraz jestem na to „uczulona”.
Myślę, że są dwie drogi, tak jak mówisz, albo prześladowana osoba postępuje podobnie, albo wręcz przeciwnie, ale na pewno pamięć o traumie jest wieczna…
Iwona Kmita
9 kwietnia 2017 — 21:51
Na pewno zjawisko dręczenia, mobbingu ma swoje podstawy i należy ich szukać w rodzinie. Niektóre skłonności, np. sadystyczne mogą być dziedziczne, inne zachowania biorą się z naśladownictwa dorosłych w najbliższym otoczeniu. Tak czy inaczej u źródła dziecięcego postępowania są osoby dorosłe i warto o tym pamiętać.
Maria
9 kwietnia 2017 — 23:47
Z kryminałów lubię takie, gdzie morderstwo już było, a książka jest drogą odkrywania zagadki. Moim zdaniem dzieci, które krzywdzą inne dzieci mają skrzywiony obraz relacji. Może w domu nie dostały miłości, nie widziały odpowiedniego przykładu, nikt ich nie uczył co jest dobre a co złe… Nie wiem, ale zastanawiające jest także dlaczego ludzie krzywdzą zwierzęta, słabsze od nich i bezbronne…
Iwona Kmita
10 kwietnia 2017 — 20:38
Może własnie dlatego, że są słabsze. mało kto porywa się na silniejszego od siebie…
A.
10 kwietnia 2017 — 05:39
Moje doświadczenia związane z pobytami w szpitalu w dzieciństwie (lata 90., gdy na oddziale było się bez rodziców) mocno odcisnęły się na moim dorosłym życiu. Musiałam przejść terapię, aby wiele spraw sobie uświadomić, zapomnieć…Ale jestem na dobrej ścieżce, żeby przeszłość nie miała wpływu na moją przyszłość:-)
Iwona Kmita
10 kwietnia 2017 — 20:39
Bardzo ci tego życzę 🙂
Anna
10 kwietnia 2017 — 19:25
Z całą pewnością czytałas Władcę much Goldinga. Tam jest o okrucieństwie dzieci wszystko. Ale to literatura.
A życie? jest gorsze, niż najgorsze wyobrażenia, niestety.
Iwona Kmita
10 kwietnia 2017 — 20:39
Cóż mogę dodać – niestety tak bywa…
anabell
10 kwietnia 2017 — 19:31
Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że dziecko od pierwszej chwili uczy się życia obserwując bystro otaczające je osoby. Uczy się tylko obserwując, bo znaczenia słów jeszcze nie rozumie.
Często rodzice są wielce zdziwieni zachowaniem małolata i narzekają, że mają okropne dziecko, bo jest nieposłuszne, agresywne itp. a przecież mu tłumaczą że nie wolno nikogo bić, złościć się, krzyczeć na inne dzieci.
Zapominają a może i nie wiedzą, że w mózgu dziecka od pierwszych dni powstaje matryca zachowań, wynikająca właśnie z obserwacji otoczenia.
Zawsze mnie rozśmieszało, gdy mały trzylatek „rzucał mięsem” a jego mamuśka twierdziła, że „nauczył się tego w piaskownicy”. Jakoś zupełnie nie łączyła tego z faktem, że jej ślubny często używał dorożkarskiej łaciny i usiłował swój autorytet w domu podbudować wrzaskiem.
Miłego;)
Iwona Kmita
10 kwietnia 2017 — 20:42
Masz rację Anabell, dzieciaki chłoną wszystko, co wokół nich się dzieje. i niejedno dziecko wpędziło już rodzica w zakłopotanie swoimi zachowaniami lub słowami. Przykład idzie z domu – tak się kiedyś mówiło.
Gaja
10 kwietnia 2017 — 20:57
O, świat dzieci jest okrutny, to dlatego dzieciaki tak bardzo starają się nie odstawać, mieć wszystko, co jest trendy, co mają inne dzieci uznawane za dominujące w grupie. Wystarczy, że rodzice nie kupią dziecku odpowiednich butów albo będzie miało słaby telefon i tym podobne pierdoły, a zaczyna być wyśmiewane. Zresztą, to co dorośli uważają właśnie za nieistotne pierdoły, dla dziecka nie raz oznacza być albo nie być w grupie i trudno to zmienić. Wyśmiewanie to najłagodniejsza forma agresji wśród dzieci… Zastanawiałam się nad tym i wymyślilam, że tu chodzi o pewność siebie którą dziecko posiada albo nie. A na pewność siebie niewątpliwie wpływa sposób traktowania dziecka w rodzinie. Charakter dziecka też, ale to co daje rodzina jest bardzo ważne.
Iwona Kmita
10 kwietnia 2017 — 21:26
Ja myślę Gaju, że pewność siebie też kształtuje się w domu. Dziecko kochane, dziecko z poczuciem bezpieczeństwa i akceptacji na pewno ma wiarę w siebie i swoje możliwości. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że te, które w tych dziedzinach mają braki mogą starać się je „wyrównywać”, budując wszelkimi sposobami pozycję w grupie. Z drugiej strony dziecko szczęśliwe i pewne siebie nie powinno raczej dać się zawojować tym wątpliwym przywódcom grupy. Och, to skomplikowane, nie ma reguły, jest po prostu życie i różne zbiegi okoliczności…
Ultra
10 kwietnia 2017 — 21:29
Iwonko, masz rację, kiedy piszesz, że „zjawisko dręczenia, mobbingu ma swoje podstawy i należy ich szukać w rodzinie”. To w rodzinie podpatrywane są te pierwsze wzorce i niestety, dziecko widzi i spotyka się z przemocą, kłótniami, upokarzaniem, obelgami. Zresztą nie trzeba zaglądać do domów, wystarczy posłuchać dyskusji w telewizyjnym okienku. Jeden drugiego w tej łyżce wody…
Zasyłam serdeczności
Iwona Kmita
10 kwietnia 2017 — 22:48
Oj tak, telewizja to źródło negatywnych przykładów. I internet także. A dzieci, jak obserwuję, nie mają granic w korzystaniu z tych „źródeł”.
oto ja
11 kwietnia 2017 — 10:22
Zainteresowałaś mnie tą pozycją, więc zastosowałam swoją procedurę: sprawdziłam przez neta czy jest w bibliotece – no i zarezerwowałam (co prawda jest wypożyczona, więc będę musiała poczekać, ale z tego co piszesz – warto).
No i dorzucę jeszcze swoje trzy grosze dotyczące dzieci:
– skoro jest powiedzenie nauczycieli: „mój uczeń świadczy o mnie”, można je również odnieść do rodziców i dzieci. I wszystko w tym temacie.
Pozdrawiam 😉
Iwona Kmita
11 kwietnia 2017 — 21:42
I pełna zgoda:)
Gabrysia
11 kwietnia 2017 — 12:43
Chodzi mi ten post w głowie już drugi dzień i nie wiem, w którą stronę go skomentować. Przypomniały mi się zabawy w wojnę (czasy Czterech pancernych) które jakoś nie wycisnęły piętna na psychice, natomiast podobnie jak Jotka – w szkole zawsze trzymałam się na uboczu ( wręcz często płakałam, bo nie umiałam szybko biegać i nigdy nie byłam wybierana do drużyn na WF – ie) i taka niepewność siebie została mi do dziś. Gdzieś w psychice to jest i nie da się tego wytępić
Iwona Kmita
11 kwietnia 2017 — 21:47
W Czterech pancernych jednak nie pokazywano tak jaskrawo okrutnych scen, przynajmniej ja nie pamiętam. Ten serial był odtwarzany w zabawach ale raczej po to by odgrywać sceny bohaterstwa. To dlatego na ogół nikt nie chciał być Niemcem. Tak myślę. Natomiast mobbing w najbliższym otoczeniu, np. w szkole, nawet jeśli jest to „tylko” wyśmiewanie potrafi dokonać spustoszenia w psychice. Bo łączy się ze strachem, wstydem, ośmieszeniem, bólem… Historia w książce była skrajna, ale nie niemożliwa.
Renata
11 kwietnia 2017 — 13:11
Kryminałów nie czytam, ale tą pozycją mnie bardzo zainteresowałaś i chyba po nią sięgnę 🙂
Jak kilkoro osób wcześniej ja również nie wierzę, że nauczyciele i rodzice nie widzą, nie rozumieją a mało tego, jestem dowodem, jak nauczyciel świadomie może chcieć się wyżywać psychicznie i ośmieszać przed całą klasą jedno czy kilkoro „upatrzonych” dzieci – bez większego powodu, może tylko dlatego, że ma w domu męża alkoholika, którego się boi, więc przychodzi do szkoły, gdzie to inni mają się bać jego…
Wielu rodziców, zwłaszcza z mojego pokolenia, nie chce widzieć krzywd, które dzieją się w szkołach ich dzieciom, bo sami mają tak niskie poczucie wartości, że boją się zainterweniować a nie daj Boże pójść do nauczyciela i mu się postawić bronią dziecko, czy zażądać zmiany zachowania. Mają w głowach te przykazania, że rodziców i nauczycieli trzeba szanować i robić wszystko co oni mówią a jeśli cie ukarzą to widocznie na to zasłużyłeś. Po drugie klęska (czyli bycie słabszym od innych) ich dzieci, często przypomina im o trudnych doświadczeniach z dzieciństwa, od których oni dorośli pragną już wreszcie uciec i je zapomnieć; po trzecie jak ślepcy powielają zachowania swoich rodziców, wmawiając sobie, że: „mimo, że ojciec mnie lał, to jak widać wyszło mi na to dobre, więc jak mu dam raz czy dwa po tyłku, to nic mu się nie stanie a wreszcie może nauczy się czegoś”; albo co najgorsze, ich wewnętrzny strach przed gniewem rodziców, może wydostać się na światło dzienne i po tylu latach uwolnić w postaci agresywnego, choćby krzyku skierowanego na swoje dzieci – czyli na tych – których są pewni, że nie wiem co by nie zrobili, to oni (dzieci) ich nie opuszczą, nie ukażą za to a mało tego i tak będą kochać bez granic…
Temat rzeka Iwonko. Ale jakże ważny.
Pozdrawiam 🙂
Iwona Kmita
11 kwietnia 2017 — 21:59
Jest wiele prawdy w tym, co piszesz. Ja też jestem z tego pokolenia, gdy nauczycieli się nie krytykowało i o dziecko bojów w szkole nie toczyło. Sama na szczęście kłopotów w środowisku nie miałam, mój syn także nie, ale słyszałam o innych dzieciach, które z banalnych powodów były np. poddawane ostracyzmowi w najbliższej grupie rówieśników i przeżywały to bardzo mocno. Tak, to temat rzeka, ale wszyscy tu jesteśmy zgodni, że dom, wychowanie, wzory zachowań podpatrzone w najbliższym otoczeniu kształtują psychikę dziecka i są niezmiernie ważne dla ich życia w w dorosłości. Banał, ale jakże prawdziwy.
Stokrotka
11 kwietnia 2017 — 19:40
To ja muszę tę książkę też przeczytać i wtedy Ci coś na ten temat napiszę.
A teraz to tylko powiem to co chyba wszyscy wiemy – że dzieciństwo jest bazą na której człowiek buduje dorosłe życie.
Pozdrawiam serdecznie
Iwona Kmita
11 kwietnia 2017 — 22:00
I to najważniejszą i najmocniejszą bazą. Zarówno dobrą, jak i złą, niestety.
Maja
11 kwietnia 2017 — 19:42
dzieci potrafią być bardzo wredne i okrutne … ale jestem pewna ,że to nie bierze się znikąd. Okrucieństwo dzieci to połączenie wielu czynników, które pchają dziecko do jego manifestacji. Zło rodzi zło . U podstaw tego problemu leżą ; złe wzorce zachowań wyniesione z domu , brak uwagi rodzicielskiej , albo „małpia miłość” inaczej bezgraniczna miłość do dziecka idąca w kierunku bezgranicznej tolerancji wobec zachowań dziecka nawet tych złych i agresywnych . I tłumaczenie wszystkiego -przecież to tylko dziecko … A przecież rodzic powinien dawać dobry przykład swojemu dziecku od pierwszej chwili jego urodzenia, uczyć , wpajać, zaszczepiać pozytywne nastawienie do innych , do zwierząt , roślin itd – rozwijać w młodym człowieku wrażliwość i empatię. Telewizja , internet , gry komputerowe to też przyczyny narastającego okrucieństwa u dzieci. Niewydolność wychowawcza rodziców, szkół , nauczycieli… Jednym słowem poruszyłaś bardzo rozległy i wielowątkowy temat. Jak widać nie wystarczy nawoływać tylko do rodzenia, ktoś jeszcze musi wychować te dzieciaki . A żeby temu podołać trzeba edukować społeczeństwo .
Iwona Kmita
11 kwietnia 2017 — 22:05
Do tych przyczyn dodałabym jeszcze niekonsekwencję w wychowaniu i tzw. bezstresowe wychowanie, które w pewnym stopniu idzie w parzę z tą, jak piszesz, małpią miłością. Słowo stres zrobiło zresztą w naszym społeczeństwie wielką karierę, niestety często popełnia się błędy wychowawcze w imię ograniczania dziecku sytuacji stresowych. A przecież stres jest do życia konieczny, rzecz w tym by nie był destrukcyjny, a wychowanie bezstresowe nie oznacza w najmniejszym stopniu pozwalania na wszystko.
Andrzej - Art Klater
12 kwietnia 2017 — 10:05
Kochamy nasze dzieci, uchylamy im nieba, hołubimy i chronimy od zła wszelkiego, a tu…
Wydaje mi się, że okrucieństwo dzieci ma w sobie coś atawistycznego. Trudno to odkryć u naszych pociech, bo przecież „moje dziecko nie mogłoby… itd”.
Wydaje mi się, że to ciągle gorący temat dla psychologów czy socjologów kultury.
Jean Jacques Rousseau stwierdził, że dzieciństwo jest snem rozumu.
Nie pozwólmy przenigdy, Iwono, aby to był czarno – biały horror bez happy – endu!
Pozdrawiam i zapraszam
Anna
12 kwietnia 2017 — 11:28
No, to teraz będzie za mną chodzić „Władca much”. Tę książkę czytałam we wczesnej młodości i choć w pełni nie rozumiałam jej prawdziwego przesłania, to jednak poraziło mnie okrucieństwo dzieci.
Miałam w klasie pewną Małgosię, która na początku lekcji stawała przede mną i relacjonowała wszystko, co złego się wydarzyło podczas przerw. Dlatego zawsze wiedziałam, komu zrobiono krzywdę i natychmiast zapobiegałam takiemu postępowaniu.
Myślę, ze jeszcze w każdej klasie jest taka Małgosia, która powie wychowawcy o brutalnym zachowaniu się kolegów.
Wiele lat temu napisałam post na temat tej Małgosi, bo to nie było zwykłe donosicielstwo, o którym szeptała mi do ucha. Dziewczynka mówiła głośno przed całą klasą.
Przeraża mnie brutalność małolatów!!!
Serdecznie pozdrawiam.
Iwona Zmyślona
13 kwietnia 2017 — 11:36
Dzieci potrafią być okrutniejsze od dorosłych. Byłam ofiarą, czy jak Ty to określiłaś „kozłem” zarówno jako dziecko, nastolatka, dorosły człowiek. Każdy z nas ma w sobie dobro na równi ze złem. U jednych na pierwszy plan wysuwa się zło i dlatego potrafi być katem, a u innych dominuje dobro i wtedy częściej staje się ofiarą. Trudny wybrałaś temat przed świętami, a to właśnie w związku z nimi chciałam Tobie i Najbliższym złożyć życzenia spokoju, radości i spełnienia zawodowych i osobistych planów.
Iwona Kmita
14 kwietnia 2017 — 08:04
Dziękuję Iwonko, Tobie i Twoim Bliskim również życzę pięknych Świąt, spokojnych, słonecznych, rodzinnych.
Judyta
3 maja 2017 — 11:55
Dobrze przygotowany tekst więc dobrze się go czyta.
Iwona Kmita
3 maja 2017 — 11:56
dziękuję 🙂
Ultra
3 maja 2017 — 12:31
Dzieci nie rodzą się z zachowaniami dręczenia, czyli nabywają od naśladowania dorosłych, czy postaw z filmów i gier także serwowanych dzieciom przez dorosłych. A potem zamiast postawić granice niegodnym zachowaniom, znowuż ci dorośli tłumaczą to młodzieńczym wybrykiem. I koło się zamyka. Kochani dorośli, otwórzcie oczy i uderzcie się w piersi. Własne.
Serdeczności
Iwona Kmita
3 maja 2017 — 12:38
Mam nadzieję, że nikt nie ma wątpliwości, że dzieci nas naśladują. I w dobrym i złym