„Ostatni pokój. Historia tajemniczego pamiętnika”, najnowsza książka Krystyny Wasilkowskiej-Frelichowskiej, to „opowieść pełna tajemnic, rodzinnych sekretów i skrywanych emocji”. Sprawnie napisana, wciągająca, oparta częściowo na zdarzeniach z życia pisarki. Poprosiłam panią Krystynę o rozmowę, możecie więc poznać autorkę nieco bliżej.
„Ostatni pokój” jest pani pierwszą powieścią, proszę w wielkim skrócie przybliżyć jej treść czytelnikom mojego bloga.
Akcja powieści rozgrywa się w 1990 roku, a więc w czasie społeczno-politycznych przemian w Polsce. Moja bohaterka Ewa Wojciechowska to czterdziestoletnia wdowa, która wychowuje samotnie nastoletnią córkę Kamę i mieszka pod jednym dachem z sędziwymi rodzicami. Ewa jest dyrektorką domu kultury w małym miasteczku. Niestety, w tych trudnych czasach traci pracę i nie może się pogodzić z nową sytuacją życiową i widmem bezrobocia. Właśnie wtedy otrzymuje tajemniczą przesyłkę z zaświatów, która się okazuje cenną pamiątką po prababce Florentynie. Wychodzi na jaw, że rodzina Ewy od pokoleń skrywa pewne tajemnice. Moja bohaterka postanawia rozwikłać rodzinne zagadki i coraz częściej zaszywa się w ostatnim pokoju – domowej graciarni. Jednocześnie na jej drodze pojawia się miłość sprzed lat – Rafał.
Laura Łącz, która towarzyszyła pani na wieczorze autorskim w Warszawie powiedziała, że jest to: „opowieść pełna tajemnic, rodzinnych sekretów i skrywanych emocji”. Ile w tej opowieści jest Krystyny Wasilkowskiej-Frelichowskiej, a ile Ewy, bohaterki powieści?
Życie książkowego bohatera, oglądane z perspektywy czytelnika, obfituje w fascynujące – bo nie nasze – przeżycia. Ewę wyposażyłam w duży bagaż życiowych doświadczeń, przeżyć i odczuć. Kształtując jej postać, czasem nawet dziwiłam się, jak wiele kobieta może znieść. Przyznaję, że postać Ewy dużo ode mnie dostała. Podobnie jak moja bohaterka wcześnie straciłam męża, sama wychowywałam córkę i mieszkałam z rodzicami. Byłam też dyrektorką domu kultury, ale zwolniono mnie, kiedy w 1990 roku przyszła nowa władza z… nową miotłą i zaczęła swoje porządki. Trzeba jednak pamiętać, że „Ostatni pokój” to jednak literacka fikcja, a nawet powiedziałabym, że chwilami bajka, która – życzyłabym sobie – by naprawdę się choć raz przyśniła moim czytelnikom. Mogę więc z czystym sumieniem powiedzieć, że ta książka to alternatywna historia mojej rodziny, która zdarzyć się mogła, ale w rzeczywistości potoczyła się nieco inaczej.
Czy lubi pani gotować? Pytam nie bez przyczyny, bo oryginalnym dodatkiem do książki jest rozdział z przepisami na regionalne potrawy, o których mowa w powieści.
Bardzo lubię gotować, ale nie tyle dla siebie, co dla najbliższych, przyjaciół, czy gości. W moim rodzinnym domu dużą wagę przywiązywano do wspólnych posiłków przy stole. Był to element, który nas wszystkich jednoczył. Zasiadając do stołu, wywieszamy białą flagę – nie sposób przecież jeść, kiedy ludzie się na siebie boczą.
Warto też wspomnieć o tym, że kiedyś zupełnie inaczej przygotowywało się posiłki. W naszym domu była kuchnia węglowa, a to oznaczało, że – dosłownie – trzeba było pilnować domowego ogniska. Wystarczyła chwila nieuwagi, a pod blachą robiło się ciemno. Na takiej kuchni zupełnie inaczej przygotowuje się na przykład rosół, który może sobie powoli pykać na ogniu. Przy okazji robienia makaronu, na płytę kładło się skrawki rozwałkowanego ciasta i powstawały podpłomyki. Takie gotowanie miało wiele uroku, ale dla gospodyni było na pewno bardzo uciążliwe. W powieści rzeczywiście wątek gotowania jest bardzo ważny, dlatego znalazły się w niej też przepisy, głównie na potrawy przyrządzane w mojej rodzinie. Są więc w „Ostatnim pokoju” receptury na makaron domowy, czerninę, sernik, parzybrodę z zasmażką, czy nóżki cielęce w ciecie naleśnikowym. A że moja rodzinna Nieszawa była przed wojną miastem wielokulturowym, to znalazły się też żydowskie przepisy na kugiel (babka ziemniaczana z cebulką) i hamantasze (nadziewane ciasteczka w kształcie trójkąta).
Pierwsze pani książki były raczej dokumentalnymi zapisami dotyczącymi miasta, z którego pani pochodzi, czyli Nieszawy. Czy miały wielu czytelników, czy tego rodzaju literatura wzbudza dziś zainteresowanie?
Moim zdaniem czytelnicy chętnie sięgają po takie książki, choć oczywiście jest to literatura niszowa. Od jakiegoś czasu widzę jednak większe zainteresowanie tematyką tzw. małych ojczyzn. Po moje publikacje dotyczące Nieszawy sięgają – rzecz jasna – przede wszystkim osoby, które z tego miasteczka pochodzą i czują do niego sentyment. Dzięki temu, że książka „Zapach świeżych malin. Historie ze smakiem” została wydana przez PWN, a co za tym idzie była dostępna w wielu księgarniach, sporo osób miało szansę do niej dotrzeć. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu, publikacje o przeszłości Nieszawy spodobały się nie tylko Nieszawianom!
Zaczęła pani pisać książki na emeryturze. Czy to dlatego, że ma pani teraz więcej czasu i więcej pomysłów, czy może książki cały czas były w pani głowie, wystarczyło przelać myśli na papier?
Pisałam zanim przeszłam na emeryturę – redagowałam miesięcznik „Głos Nieszawski”, pojawiły się też pod moją redakcją trzy tomu „Nieszawskiego kalejdoskopu”. Ale tak naprawdę około 20 lat się rozkręcałam, żeby dojrzeć do decyzji, że napiszę sama coś większego. Ogromną rolę odegrała tu motywująca postawa mojej córki Kingi, która zachęcała mnie do pracy.
Minęło już kilka tygodni od ukazania się „Ostatniego pokoju”, a ja w głowie mam już pomysł na pracę o nieszawskich szewcach, a także historię miejscowej komory celnej, która przetrwała niemal trzy stulecia. I na prośbę czytelników zaczęłam już myśleć o kontynuacji „Ostatniego pokoju”.
Czy trudno było wydać drukiem pani książki, czy może pani udzielić jakichś porad czytelniczkom bloga, które być może mają takie plany?
Miałam wyjątkowe szczęście, bo – jak do tej pory – udało mi się dość szybko znaleźć wydawców na moje książki. Duża w tym zasługa Kingi, która jest bardzo wytrwała, ambitna i skuteczna w swoich działaniach i to ona głównie poszukiwała wydawców, którzy byliby zainteresowani moimi pracami. Ale myślę też, że po prostu miałam farta. Jedno mogę zasugerować – nie warto się szybko poddawać. Szukanie wydawcy jest bardzo żmudne, a czekanie na odpowiedź może trwać miesiącami. Jeżeli nie uda się znaleźć wydawcy, warto rozważyć inne pomysły. Książkę „Wysokie progi. Opowieści z wyższych sfer” wydałam dzięki stypendium artystycznemu, które otrzymałam od Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego na ten właśnie cel. Warto w swoich województwach poszukać podobnych inicjatyw.
Ewa
26 lipca 2017 — 10:29
Interesujący wywiad! Książka niekoniecznie mieści się w obszarze moich zainteresowań, ale mojej teściowej powinna przypaść do gustu. Wspomnę o niej 😉
Iwona Kmita
26 lipca 2017 — 10:37
Bohaterka powieści jest kobieta ok. 40., ale to nie znaczy, że czytelnicy nie mogą być młodsi;-) Ale teściowej na pewno się spodoba. Pozdrawiam.
alElla
26 lipca 2017 — 11:51
Klik dobry:)
A ja na emeryturze postanowiłam przeczytać raz jeszcze wszystkie dawne lektury szkolne. Co nie znaczy, że nie sprawiło mi przyjemności czytanie tego wywiadu.
Pozdrawiam serdecznie.
Iwona Kmita
29 lipca 2017 — 17:24
Alellu, wracam do komentarza bez odpowiedzi. Podziwiam za decyzję o ponownym przeczytaniu lektur, przynajmniej w moich czasach wiele z nich było mocno takie sobie. Nie zamierzam więc do nich wrócić. Fajnie, że mój wywiad ci się spodobał, pozdrowienia:)
oto ja
26 lipca 2017 — 13:26
Dziękuję za ciekawy wywiad. Po jego przeczytaniu aż chce się sięgnąć po najnowszą książkę Pani Krystyny. No bo i treść interesująca, a Autorka wydaje się być bardzo sympatyczną, ciepłą Osobą. Mam nadzieję, że kiedyś przeczytam „Ostatni pokój”, a może sięgnę po inne pozycje Autorki.
Pozdrawiam 😉
iwona
26 lipca 2017 — 14:59
Mogę co pożyczyć książkę Asiu. Przy najbliższej okazji:)
oto ja
26 lipca 2017 — 15:02
Dziękuję bardzo 😉 okazja jeszcze nie sprecyzowana ale gdzieś tam w zamyśle jest 😉
jotka
26 lipca 2017 — 13:27
Iwonko, gratuluję pomysłu i okazji 🙂 Z radością przeczytałam ten wywiad, jeśli znajdę książkę, na pewno przeczytam, bo zachęciłaś bardzo.
Wasza rozmowa uświadamia także nam wszystkim, ze warto mieć swoje małe i duże marzenia, bo nigdy nie wiadomo, kiedy uda się je ziścić.
Autorka bardzo mi zaimponowała, takich ludzi trzeba promować, bo warto, nawet dla kultywowania tych małych ojczyzn własnie.
Pomyślałam tu też o Gabrysi Kotas, której czasem skrzydła opadają, a tu bohaterka wywiadu nawołuje do cierpliwości!
Dzięki za ten wywiad 🙂
iwona
26 lipca 2017 — 15:01
Jotko, cieszę się i myślę, że pani Krystyna też się ucieszy, gdy przeczyta twój komentarz. Mnie też imponuje taka postawa. I sama zaczęłam ją stosować. Nie dam się i już:)
Gabrysia
26 lipca 2017 — 13:29
I jest światełko w tunelu :). Mam nadzieję, że moje żmudne starania też zostaną kiedyś dostrzeżone, a książka którą piszę aktualnie dla dorosłych – swojego wydawcę szybo znajdzie. Dziękuję Iwonko za polecenie książki, o której do tej pory nie słyszałam. Napewno warto po nią sięgnąć.
iwona
26 lipca 2017 — 15:01
Gabrysiu, trzymam za ciebie kciuki. Bardzo mocno.
L.B.
26 lipca 2017 — 13:38
Bardzo fajny i przyjemny wywiad. 😉
Też mieliśmy taką kuchnię i z ciasta na makaron smażyliśmy takie placki ;D. Jej wielkim minusem było to, że wszystko tak wolno się gotowało… Straszne to było, ale zimną, tak miło było przy niej się ogrzać. 😉
iwona
26 lipca 2017 — 15:02
i ja pamiętęm te „placki” prosto z blachy. Oj, smaki dzieciństwa:)
Anna
26 lipca 2017 — 15:01
Literacko raczej nie mój klimat, ale bardzo ciekawa rozmowa. Podziwiam ludzi, którzy mają pasję i ją realizują, jak pani Krystyna. No i wkład jej córki… wsparcie jest wazne:)
Iwona Kmita
29 lipca 2017 — 21:52
Wsparcie w życiu jest zawsze ważne. W rozwijaniu pasji nawet bardzo ważne. Bo pasja potrafi tak człowieka pochłonąć, że „nawala” w innych dziedzinach. Wyrozumiałość jest wówczas nie do przecenienia:)
Jaga
26 lipca 2017 — 16:39
Panią Laurę znam i lubię ale drugiej pani nie. I o jej książce słyszę pierwszy raz od Ciebie 🙂
Jaga
26 lipca 2017 — 17:04
drugiej pani nie znam 🙂
Iwona Kmita
26 lipca 2017 — 17:56
No pani Laura jest od lat aktorką a pani Krystyna debiutuje jako pisarka powieści. Dlatego nie znasz… Ale może poznasz?
Bet
26 lipca 2017 — 17:10
Tak sugestywnie opowiadasz, że już byłam w księgarni i już prawie, prawie, kupiłam, ale przed ostatnim klikiem pomyślałam, że przecież nie mogę kupować wszystkiego co polecasz:)) Już kiedyś perfumy kupiłam. Och, ty…
Iwona Kmita
26 lipca 2017 — 17:54
Ale perfumy były ok, prawda? Może więc warto mi czasami uwierzyć:)
Bet
26 lipca 2017 — 18:30
Na pewno warto, ale czy mój portfel to wytrzyma? Hi, hi, hi…
Ania
26 lipca 2017 — 19:25
Świetny wywiad i bardzo interesująca autorka książki 🙂
Książka bardzo mnie zaciekawiła, a ten rozdział z przepisami to już całkowicie trafia w mój gust 🙂
Mogłabym przeczytać świetną książkę, a przy okazji zaczerpnąć inspirację do stworzenia ciekawych przepisów 🙂
iwona
26 lipca 2017 — 22:26
Oj tak, i powstaną kolejne pyszności. Jestem za.
Renata
27 lipca 2017 — 09:33
Ciekawy wywiad. Wiele cennych wskazówek, dla osób, choćby takich jak ja, którzy ciągle błądzą i węszą aby samemu odważyć się na krok napisania i wydania własnej pierwszej książki.
Jej książek nie czytałam, ale zachęciłaś aby i po tę pozycję również sięgnąć.
To musiała być miła chwila, rozmowy z tą kobietą, prawda? 🙂
Pozdrawiam.
iwona
27 lipca 2017 — 14:13
Pani Krystyna jest bardzo bezpośrednią i ciepłą osobą, co było widać już na spotkaniu autorskim. Pozdrawiam Cię Renata
Iwona Zmyslona
27 lipca 2017 — 09:50
Super przeprowadzony wywiad, ciekawe pytania więc i odpowiedzi niebanalne. Gratulacje dla autorki „Ostatniego pokoju” i dla Ciebie.
iwona
27 lipca 2017 — 14:12
Dziękuję Iwono, ciesze się z Twojej opinii.
Klaudia
27 lipca 2017 — 14:36
Również nie mój klimat, ale literaturę trzeba popularyzować, a już każdy znajdzie coś dla siebie. 🙂
P.S. Jestem tu chyba pierwszy raz, więc powiem, co widzę – polskie znaki „odstają” od czcionki, są większe (używam Chroma). Podejrzewam, że może nikt o tym nie wspomniał, bo redaktorzy są przeczuleni na takie krzaczki… 😉
Iwona Kmita
27 lipca 2017 — 14:57
Wiem o polskich znakach, nikomu to chyba nie przeszkadza:) Co do literatury i promowania – pełna zgoda
Muza z kadru
27 lipca 2017 — 14:46
Interesujący wywiad. Ciekawym pomysłem autorki książki jest dodatkowy rozdział z przepisami na regionalne potrawy 🙂
Iwona Kmita
27 lipca 2017 — 14:58
Rzeczywiście, taki zabieg z przepisami nie jest często stosowany.
Zielona Karuzela
27 lipca 2017 — 15:06
Akurat robiłam listę ksiażek do przeczytania w czasie urlopu, myślę że i na t ą pozycję się skusze 🙂
Iwona Kmita
27 lipca 2017 — 20:19
Fajnie, cieszę się:)
boja
27 lipca 2017 — 18:26
Znaczy się, że pierwszą książkę można napisać także w wieku niemłodzieńczym? Dobrze wiedzieć…
Gratulacje dla Pani Krystyny za książkę i podziękowanie dla Ciebie i Pani Krystyny za motywację!
Iwona Kmita
27 lipca 2017 — 20:11
W takim razie bierz się do roboty a potem zrobię z tobą wywiad:)
Maria
27 lipca 2017 — 18:44
Książka zapowiada się ciekawie i już czuję jej klimat.
Pani Krystyna wydaje się być interesującą, ciepłą osobą.
Taki wywiad Iwonko to świetny pomysł;)
O babce kartoflanej dowiedziałam się dopiero kilka lat temu od znajomej z pracy. A ona nie mogła się nadziwić, że ja tej potrawy nie znam;)
Iwona Kmita
27 lipca 2017 — 20:10
A wiesz, że ja pod tą nazwą też nie znałam. Hamantaszy zresztą też nie:)
Książki, miłości moja.
27 lipca 2017 — 20:58
Nazwisko autorki jest mi zupełnie obce, to dziwne, bo wydawało mi się, że jestem w miarę na bieżąco z polską twórczością. Będę musiała nadrobić zaległości.
?
Iwona Kmita
27 lipca 2017 — 22:16
No cóż, pani Krystyna do tej pory pisała jedynie pozycje poświęcone swojej ukochanej Nieszawie. To jest jej pierwsza powieść, może dlatego jeszcze nie zarejestrowałaś nazwiska autorki. Pozdrawia:)
Bezzasadna
27 lipca 2017 — 21:22
Zawsze mi się wydawało, że to wydawcy szukają książek do wydania lub decydują czy przedstawione im ,wydrukować a tu informujesz ,słowami swojej rozmówczyni że czaru nie ma ,żadnych wróżek i trzeba być akwizytorką. Ech….mogę być dumna z siebie bo to ja odmówiłam wydania moich tekstów. Ciekawy wywiad,jestem pod wrażeniem i dziękuję.
Iwona Kmita
27 lipca 2017 — 22:14
Takie czasy nastały, że chyba mamy nadmiar kandydatów na pisarzy i ci wartościowi z trudem się przebijają. Dziękuję za dobre słowo o wywiadzie:)
bezzasadna
28 lipca 2017 — 06:31
Trochę niegrzecznie się zachowałam w kontekście Twojej rozmowy. Nie mogłam spokojnie spać dlatego natychmiast się kajam. Za mało we mnie pokory, za mało. Przepraszam.
Kto oceni, czy mam coś do powiedzenia czy wciąż jestem kandydatką na kogoś takiego…i w książkach sporo „chińszczyzny”.
iwona
28 lipca 2017 — 09:28
Oj niepotrzebnie się kajasz, ja dobrze rozumiem, co chciałaś powiedzieć. Ale z drugiej strony to miłe spotkać w sieci wrażliwą osobę. Pozdrawiam serdecznie
dopieszczamy.pl
28 lipca 2017 — 13:56
A ja jako córka autorki chcę tu parę zdań dodać. Rzeczywiście, wydawnictwa szukają autorów, nie bez kozery są na ich stronach zakładki – „dla autorów” i informacje o tym, że można im swój manuskrypt wysłać. I robią tak przecież też duże, dobre wydawnictwa. Aby – tak jak Pani napisała – wydawnictwo zdecydowało, czy przedstawiony im tekst wydać drukiem, trzeba ten tekst najpierw im przedstawić. Ot, zwyczajna rzecz. Nie ma tu przecież nic zdrożnego. Nie każdy pisarz – zwłaszcza debiutujący, ma swego agenta, który takimi sprawami się zajmuje. Mama została zapytana w wywiadzie, o to co może poradzić innym, którzy chcieliby wydać własną książkę i po prostu szczerze odpowiedziała, że warto realizować swoje marzenia.
Stokrotka
28 lipca 2017 — 06:03
To nie mam wyjścia – muszę tę książkę przeczytać!
:-))
Serdeczności Iwono.
iwona
28 lipca 2017 — 09:29
Wzajemnie Stokrotko, jak przeczytasz – jestem ciekawa Twoich opinii. Pani Krystyna z pewnością także. W końcu najważniejsze są komentarze Czytelników.
Ultra
28 lipca 2017 — 16:06
Iwonko, najpierw gratulacje dla Rozmówczyni za napisanie ciekawej książki, a potem dla Autorki wywiadu za sensowne pytania. To po nich poznaje się dziennikarskie rzemiosło.
Zasyłam moc serdeczności
iwona
28 lipca 2017 — 16:54
Wow, dla bezrobotnej dziennikarki to słowa tchnące nadzieją:)
Ultra
28 lipca 2017 — 17:42
Rzetelnych, wiarygodnych dziennikarzy dziś ze świecą szukać. Bractwo zepsiało, goni za stołkami, innym podkłada nogę, szuka sensacji. Gdzie tu etyka?
Serdeczności i siły
iwona
28 lipca 2017 — 18:51
Bardzo ci dziękuję:)
Gaja
28 lipca 2017 — 20:49
Myślę, że tę książkę przeczytałabym z prawdziwą przyjemnością 🙂 Myślę również, że autorka ma rację z tym fartem, taki czasami po prostu się przytrafia i wówczas manna spada na nas z nieba. Każdy by tak chciał 🙂
Maja
29 lipca 2017 — 08:26
Ciekawy wywiad i do tego napawający optymizmem . Okazuje się , że nigdy nie jest za późno by się zrealizować , by odkryć lub wręcz rozwinąć swój talent . Tego właśnie było mi potrzeba . 🙂 Dziękuję . Ostatnio mam problem z wiarą w większy sens tego co robię. Pozdrawiam 🙂
iwona
29 lipca 2017 — 10:29
Ja też Maju – zatem weźmy się w garść, musi się udać. Trzeba jedynie (aż) chcieć!
m_16Waszek
29 lipca 2017 — 16:05
Iwonko,ja wszystko przeczytam,to co Ty i wszędzie wskoczę,gdzie Ty, nawet do czeluści wulkanu!
Greenelka
12 sierpnia 2017 — 17:52
a ja kupię książkę i myślę, że z przyjemnością przeczytam. Lubię takie klimaty, romantyczne i przesycone rodzinnymi tajemnicami. Może „Tajemnica ostatniego pokoju” okaże się równie fascynująca jak ” Lato w Zawrociu” ?
Co do napisania i wydania własnej książki, trzeba tylko się odważyć i pukać do wszystkich drzwi. Któreś się otworzą. Ja tak zrobiłam i udało mi się znaleźć wydawcę mojej opowieści. Trzeba się odważyć i to teraz, bo kiedyś może być za późno. Kiedyś możemy być chorzy, zgorzkniali, czy ja wiem, może się zdarzyć wszystko. Uznanie dla pani Krystyny i już się cieszę na lekturę
pozdrawiam – Agnieszka
ale nie o to chodzi. Ważne, żeby po prostu to zrobić.
Greenelka
12 sierpnia 2017 — 17:54
ojej, ostatnie zdanie miało zniknąć.
Justa
19 sierpnia 2017 — 15:17
Dopinam tą książkę do listy czytelniczej.
Bardzo interesujący tekst.
Pozdrawiam;)
Joga Joanna
1 grudnia 2017 — 22:26
Jestem bardzo szczęśliwy że trafiłem na tę stronę w sieci. Muszę chociaż dać lajka za twoją pracę . Wielkie gratulacje! Ja niewątpliwie będę rekomendował to miejsce i regularnie tu zaglądał by przejrzeć nowe rzeczy Joga Joanna
Iwona Kmita
4 grudnia 2017 — 10:37
Dziękuję i serdecznie zapraszam:)