„Bohemian Rhapsody” to tytuł znanego utworu zespołu Queen, a także tytuł filmu o tym zespole, zwłaszcza o jego leaderze Freddiem Mercury. Mnie film zachwycił.
Zdaniem niektórych recenzentów, reżyser Bryan Singer tylko prześliznął się po życiu Freddiego Mercury, przywołując jedynie kilka, wcale nie najważniejszych epizodów. Być może tak jest. Nie znam dokładnie biografii artysty, wiem tyle, ile przeciętna osoba, której bardzo podoba się muzyka Oueen, i która słyszała o niezwykle zabawowym i skandalizującym życiu wokalisty oraz jego śmierci wskutek aids. Należę więc do tych, jak piszą owi recenzenci, którzy zachwycą się filmem z powodu wielkiej dawki dobrej muzyki i wzruszą się niektórymi wydarzeniami z życia głównego bohatera. I tak właśnie było w moim przypadku.
Blaski i cienie życia gwiazdy
Z zapartym tchem śledziłam karierę Farrokha Bulsara – tak brzmiało prawdziwe nazwisko Mercury’ego. Urodził się w Zanzibarze, wychowywał w Londynie, robił karierę w USA i na całym świecie. Muzykę kochał od najmłodszych lat, choć nie miał wykształcenia muzycznego. Los zetknął go kiedyś z rockowym zespołem Smile i to w chwili, gdy opuścił go wokalista. Freddie zajął jego miejsce i krok po kroku kierował własną karierą i karierą grupy, osiągając szczyty popularności. Film pokazuje wyraźnie blaski i cienie tych karier, a zwłaszcza jasne i ciemne strony życia wokalisty. Dla mnie to człowiek, mimo krótkiego życia, spełniony. Osiągnął to, czego większość artystów nie osiągnie nigdy – sławę, rzesze uwielbiających go fanów, wielkie pieniądze. I najważniejsze – robił w życiu to, co kochał, nie godził się na kompromisy i z reguły osiągał to, co chciał.
Z drugiej strony – jako człowiek sporo stracił. Z rodzicami, a właściwie z ojcem, który długo nie akceptował jego drogi życiowej, pogodził się dopiero kilka lat przed śmiercią. Stracił zdrowie – wprawdzie „na własne życzenie”, niemniej jednak jego życie nie musiało tak się potoczyć i tak skończyć. Daleka jestem jednak od twierdzenia, że zmarnował życie. Freddie żył pełnią życia, w taki sposób, jaki uznał dla siebie za najlepszy. Poznał miłość, kochał aż do bólu. Najpierw kobietę, Mary, z którą się zaręczył i z którą przyjaźnił się do końca swych dni. Oboje cierpieli, gdy odkrył swoją opcję seksualną, jednak więź między nimi w zasadzie nigdy nie osłabła. Taka przyjaźń to majątek. Natomiast ostatnie 10 lat życia spędził z jednym partnerem i ten związek się sprawdził, zaakceptował go nawet ojciec artysty. O licznych innych związkach, bardziej i mniej przelotnych, nie wspominam, bo mało o tym wiem a i z filmu nie dowiedziałam się dużo więcej.
Show must go on
Ogromnym walorem filmu jest dla mnie odtworzony niemal w całości fantastyczny koncert, jaki Queen dał na Wembley podczas Live Aid z 1985 roku. Został on uznany za najlepszy rockowy występ wszech czasów, a twórcy filmu przedstawili go z wyjątkową dokładnością i niemal w całości. W dodatku zgrabnie kompilując autentyczne zdjęcia z wydarzenia z kadrami filmowymi. I tak z filmu dowiadujemy się, że występ Queen stał pod znakiem zapytania, bo Freedie postawił na karierę solową. Jak się ostatecznie okazało, nie był to dobry wybór, artysta słabo odnajdywał się bez swoich świetnych muzyków. Nikt lepiej go nie rozumiał, nikt tak nie odczytywał jego zamierzeń, jak oni. Muzyka, jak wspomniałam, to największa zaleta filmu i wielbiciele Queen nie powinni być rozczarowani, nawet jeśli fabuła pozostawia nieco do życzenia. Wspaniale się ogląda pierwsze, nieduże koncerty zespołu w oczekiwaniu na te większe i większe, których ukoronowaniem był właśnie Wembley. Mnie i moje towarzystwo w każdym razie muzyka zachwyciła i siedzieliśmy do końca. Opłacało się, bo wybrzmiało wtedy „Show must go on”.
Muszę też wspomnieć o odtwórcy roli Freediego Mercury. Rami Malek zrobił wszystko, co możliwe, by utożsamić się z Freediem. Wprawdzie jest od niego niższy i ma inny kolor oczu (co odnotowali wielbiciele Freediego), jednak w każdym ruchu przypominał artystę. Zarówno w scenach z życia prywatnego, jak i na estradzie. Gdy wróciliśmy do domu obejrzeliśmy na świeżo koncert Queenu na Wembley i zapewniam was – aktor filmowy dokonał cudu. Równie przekonujący i podobni do oryginału są pozostali członkowie zespołu.
Jednym słowem – jestem pod wrażeniem i szczerze was zachęcam do obejrzenia filmu, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Jeśli macie ochotę, posłuchajcie tytułowego utworu z YouTube 🙂
boja
17 grudnia 2018 — 23:57
Przez Ciebie, Iwono, prawie dwie godziny spędziłem na słuchaniu piosenek Freddiego… On jest wspaniały, chociaż wygląda jak koszmar ortodonty.
Dziękuję.
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 12:48
Koszmar ortodonty – nie można tego lepiej określić. Niestety odtwórca jego roli był chyba u jeszcze gorszego ortodonty., ha, ha. Ale sama muzyka – boska. Na pewno to nie były stracone godziny:)
anabell
18 grudnia 2018 — 00:06
Miałam kastę video z tego koncertu. Mercury był nie tylko wielce utalentowany muzycznie, miał też talent aktorski i jednocześnie spojrzenie reżyserskie.Mam jeszcze CD z nagraniami zespołu a kiedyś oglądałam w TV jakiś film dokumentalny o nich. Freddie czasami nieco przesadzał na występach, miał chyba duszę skandalisty, lubił ludzi zaskakiwać.
Niektórzy bardzo zazdroszczą znanym artystom tego powodzenia, sukcesów a zupełnie sobie nie zdają sprawy z faktu, że jest to życie rujnujące nie tylko zdrowie fizyczne ale i psychikę. Życie na walizkach, ciągle w drodze, pod presją.A ja dziś zrobiłam sobie wieczorna sesję z Caro Emerald. Ma świetny głos, ukończyła szkołę muzyczną w klasie jazzu, ma aktualnie 31 lat. Jesli nie znasz-
posłuchaj na YT.
Miłego;)
maradag
18 grudnia 2018 — 12:02
Ach, Caro Emerald. Slucham nie tylko jej muzyki. Widziałam ją w kilku programach telewizyjnych wraz z wywiadami. Jest Holenderką ale z południowym, ciepłym, wręcz erotycznym temperamentem. Uwielbiam ją.
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 12:42
Dziś posłucham 🙂 A ja zachęcam cię do obejrzenia filmu, pewnie wkrótce trafi do jakiejś tv. Prócz muzyki, warto popatrzeć na głównego bohatera 🙂
jadwiga
18 grudnia 2018 — 00:21
filmu w kinie nie widziałam , Syn powiedział że dobrze zrobiony, natomiast Weile razy widziałam dokumentacje o artyście, za każdym razem kiedy słucham utworu ,, mama” mam łzy w oczach
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 12:41
Tak, to bardzo wzruszający utwór:) Jak będziesz miała okazję zobacz ten fil w kinie. Warto, choćby dla muzyki i odtwórcy głównego bohatera 🙂 Pozdrawiam i zapraszam do siebie zawsze:)
jotka
18 grudnia 2018 — 08:30
Oglądałam kiedyś dokument o tym zespole, filmu fabularnego jeszcze nie widziałam, ale był mój syn z narzeczoną i wyszli zachwyceni.
Muzyka Queenu nikogo nie zostawia obojętnym, właściwie każdy utwór to przebój.
Kupiłam kiedyś mężowi w prezencie płytę z Mercurego w duecie z Montserrat Caballé….poezja 🙂
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 12:44
też tak słyszałam 🙂 Obejrzyj ten film gdy będziesz mogła. Nie pożałujesz 🙂
Lena Sadowska
18 grudnia 2018 — 10:24
Witaj, Iwono.
Nie widziałam filmu, ale nie muszę go oglądać, by wiedzieć, że Freddie był zjawiskiem.
Szkoda, że już niczego nie stworzy…
Pozdrawiam:)
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 12:44
Wielka szkoda artysty i człowieka.
maradag
18 grudnia 2018 — 12:21
Słyszałam raz na podcastach dyskusji o tym filmie. Rozmowa prowadzona była przez niderlandzkich dziennikarzy, muzyków i jedną aktorkę. Faktycznie sam film był krytykowany, za „płaskość” i „grzeczność”, ( jak na Mercurego), a sam odtwórca roli głównej, za „przerysowanie” cech fizycznych Freediego, (co ponoć trochę groteskowo wypadło). Ale strona muzyczna była pozytywnie odebrana. I to wydaje się najważniejsze :-). Myślę, że ten film, (jako zwykły zjadacz chleba), odebrałabym podobnie jak Ty.
maradag
18 grudnia 2018 — 12:23
Nie wiem co się stało, że dwa razy mi się wysłało…
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 12:47
drobiazg:)
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 12:46
Wiesz, mnie główny bohater ujął, naprawdę ruszał się jak Freedie, a że sam wygląd nie był idealny? Cóż, akurat taką wadę zgryzu, a o to przerysowanie pewnie chodziło, trudno odtworzyć idealnie – skoro i natura w tym przypadku daleka była od ideału 🙂
maradag
18 grudnia 2018 — 12:21
Słyszałam raz na podcastach dyskusji o tym filmie. Rozmowa prowadzona była przez niderlandzkich dziennikarzy, muzyków i jedną aktorkę. Faktycznie sam film był krytykowany, za „płaskość” i „grzeczność”, ( jak na Mercurego), a sam odtwórca roli głównej, za „przerysowanie” cech fizycznych Freediego, (co ponoć trochę groteskowo wypadło). Ale strona muzyczna była pozytywnie odebrana. I to wydaje się najważniejsze :-). Myślę, że ten film, (jako zwykły zjadacz chleba), odebrałabym podobnie jak Ty.
Greenelka
18 grudnia 2018 — 13:41
Ze muzyka Fredka była rewelacyjna, nie ma co się powtarzać, wiadomo. Filmu jeszcze nie widziałam, więc nie będę się wypowiadać, ale co do koszmaru ortodonty, właśnie takie rzeczy były kiedyś i to było super. Ludzie byli prawdziwi, nie z plastiku i umieli naprawdę śpiewać, bez pomocy i podpórek technicznych. Dzisiaj , w dobie sztampowych marketingowych produktów prosto spod igły chirurga plastycznego, fotoszopa i innych filtrów, takie barwne postaci są jakby z innego świata. I rzeczywiście tak jest. Dlatego też tak chętnie na nich patrzymy. Nie są mdli i jednakowi jak dzisiejsi idole.
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 15:24
Coś w tym jest Agnieszko, te wymuskane,gładkie istoty wydają się mało ciekawe, tym bardziej, że czasem niewiele prócz wyglądu mają do zaoferowania. Pozdrawiam cieplutko 🙂
Andrzej Rawicz (Anzai)
18 grudnia 2018 — 14:01
Podobnie do „boji” unikam Fredka jak tylko mogę, bo jak się nie da to, tracę masę czasu na przesłuchiwanie większości jego utworów. Instrumentalistyka i vocal faktycznie w „Bohemian…” jest perfekcyjna, ale są też utwory biograficzne, sceniczne, oraz wzruszające w innym stylu (np. „We Are the Champions” odtwarzana na ważnych imprezach sportowych potrafi wycisnąć łzy). Nie wiem dlaczego Merkury występował praktycznie do końca swoich dni pozostawiając drastyczne widoki w pamięci swoich fanów. Nie miał wykształcenia to fakt, ale miał olbrzymi talent, który potrafił wykorzystać. Wielki artysta, w tej kategorii chyba największy/
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 15:23
„We are the Champions” też jest w tym filmie. Czemu występował do końca? Myślę, że z tego samego powodu, co np. Marcin Pawłowski w TVN. Praca to hobby, pasja i życie, dlatego byli w niej do końca. Pozdrawiam ciepło 🙂
Anna
18 grudnia 2018 — 14:38
Musiałam wiedzieć, kim był Freddie Mercury, bo kilku moich uczniów z ósmej klasy było nim zafascynowanych, oczywiście chłopaków, bo dziewczynom był on obojętny.
Kilka dni temu czytałam na Onecie artykuł o tym filmie i z ciekawości wysłuchałam piosenki, którą Ty zamieściłaś.
Nie przepadam za żadnymi piosenkami, chyba że są to piosenki moich ukochanych Beatlesów, na których się wychowałam.
Myślę, że wielbiciele Freddiego powinni film obejrzeć, ale ja niekoniecznie.
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 15:20
Witaj Anno, ja też lubię Beatlesów, jednak i tak cię jednak zachęcam do filmu, lub chociaż obejrzyj występ Queen na Live Aid na Wembley – naprawdę jest czego słuchać i na co patrzeć, pozdrawiam serdecznie
szarabajka
18 grudnia 2018 — 18:49
To idol mojego syna, jeszcze z młodych lat, więc znam jego muzykę, że tak powiem, chcąc nie chcąc 🙂 Syn ma nawet jego olejny portret. Nie, nie jego autorstwa 😉 Na filmie, oczywiście, był. Ja chyba sobie daruję, przynajmniej przed świętami – padam na twarz.
PKanalia
18 grudnia 2018 — 19:35
https://youtu.be/-tJYN-eG1zk
mój ulubiony kawałek…
takie prościutkie, ale jakże pozytywne…
p.jzns :)…
Iwona Kmita
18 grudnia 2018 — 20:16
Cieszę się. U ciebie też muzycznie, sporo się dowiedzialam 🙂
Agnieszka
18 grudnia 2018 — 22:33
Tak…i ja sobie zapodałam Quenn i zapewne będę słuchać cały wieczór….i to Twoja zasługa! Filmu nie widziałam, wybieram się jak tylko złapię oddech- za dużo ostatnio na głowie.
pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Iwona Kmita
19 grudnia 2018 — 15:56
W wolnej chwili zobacz go koniecznie. Ciekawa jestem twojej opinii 🙂
Stokrotka
19 grudnia 2018 — 06:36
Najbardziej lubię”We are the champions” i „Show must go on”.
A sam film muszę obejrzeć w wolnej chwili.
A wiesz że mam z Freddim zdjęcie? To znaczy w Montreux w Szwajcarii stoi sobie jego pomnik a ja koło tego pomnika :-)))
Serdeczności Iwonko.
Iwona Kmita
19 grudnia 2018 — 15:57
Ja też lubię oba te utwory, a tak naprawdę – większość. Doczekał się pomnika w Szwajcarii – fajnie, że i tam go docenili 🙂
iw.nowa.2.0
19 grudnia 2018 — 16:46
Miałam wiele planów przyjeżdżając tym razem do Warszawy, w tym pójście do kina na ważne filmy. Niestety tym razem się nie udało. Zamierzam to nadrobić za miesiąc i może wtedy na mojej liście znajdzie się również ten film, bo Freddy jest Marcury i QUEEN jednym z moich ulubionych muzyków i zespołów.
Iwona Kmita
19 grudnia 2018 — 19:13
Skoro jest to twój ulubiony zespół i wokalista to idź na ten film. Moim zdaniem nie będziesz zawiedziona. A co do planów, tak to już z nimi jest, że lubią się nie realizować. 😉
Kobieta po 30
19 grudnia 2018 — 17:54
slyszałam wiele obiecujących opinii na temat tego filmu 🙂 aż chciałoby się pójśc…może jednak się wybierzemy, zobaczymy 🙂
Iwona Kmita
19 grudnia 2018 — 19:14
Wybierzcie się, choćby po to, by posłuchać muzyki. Poczujecie się jak na koncercie 🙂
Gabrysia
21 grudnia 2018 — 16:48
Chyba się wyłamię Iwonko, ale ktoś kiedyś mnie tak mocno przekarmił ta muzyką, że niestety – nie czuję klimatu…za to dzisiaj wróciłam z filmu Mary Poppins powraca i jestem oczarowana, by nie powiedzieć zaczarowana 🙂
Ula H.
21 grudnia 2018 — 22:30
Niesamowite !!! Freedie charyzmatycznym wokalistą był. Już teraz bardzo żałuję, że nie byłam na filmie. Ale w Koszalinie ma być koncert, na który mam zamiar pójść. Pozdrawiam Iwonko :))
Iwona Kmita
22 grudnia 2018 — 16:51
Jaki koncert Ula, coś związanego z muzyką Queen? Tak czy inaczej film może będzie jeszcze w waszych kinach, spróbuj pójść 🙂
barbara
25 grudnia 2018 — 10:27
Był boski, uwielbiam jego muzykę i to właśnie dzięki niej zawsze BĘDZIE !!!
Pozdrawiam Iwonko, wesołych Świąt Ci życzę, buziaki posyłam…
Iwona Kmita
28 grudnia 2018 — 17:50
Tak Basiu, zawsze będzie w moich myślach, gdy tylko usłyszę jego wspaniałą muzykę 🙂
Asmodeusz
25 grudnia 2018 — 10:29
Nie wiem dlaczego Queen zachwycał mnie tylko krótko, właściwie tak samo jak większość przebrzmiewających szybko przebojów.
Życzenia spokojnych oraz przyjemnych chwil w święta skłądam.
Iwona Kmita
28 grudnia 2018 — 17:52
Też nie wiem dlaczego. Ja zawsze i do dziś podziwiałam ich muzykę, siłę i skalę głosu Freediego. I tak mi do dzis zostało. A po filmie – jeszcze bardziej 🙂
Kinga K
26 grudnia 2018 — 12:30
widziałam film 🙂
Beata BM
27 grudnia 2018 — 12:09
Dużo osób osobiście polecało mi ten film. Swego czasu obejrzałam mnóstwo filmów dokumentalnych i biograficznych o zespole Queen, tak jak i o samym Freedyim i dalej nie wiem czy warto na niego się wybrać – opinie w internecie są bardzo różne. Jedynie warto chyba dla samej muzyki 😉
Pozdrawiam!
blog BM.net.pl
Iwona Kmita
27 grudnia 2018 — 12:26
Muzyka to największy atut filmu. Jeśli lubisz Queen – idź aby posłuchać, myślę, że nie pożałujesz 🙂
Oto ja
29 grudnia 2018 — 08:44
Dużo się dzieje wokół mnie ostatnio, więc film od jakiegoś czasu czeka w kolejce do obejrzenia. Mam nadzieję że nastąpi to niebawem. Twoja recenzja przemawia do mnie w 100% więc pewnie będzie przyczynkiem do szybszego wybrania się do kina. Pozdrawiam serdecznie 😉
alex subiektywnie
9 października 2019 — 14:48
Film zrobił na mnie ogromne wrażenie, choć trzeba przyznać, że w punktu widzenia trzymania się biografii jest to wszystko mocno poplątane, skrócone, czasami zmienione w sposób dla mnie niezrozumiały, niepotrzebny.
Właśnie muzyka jest największą zaletą tego filmu i po jego obejrzeniu jeszcze na wiele dni nie mogłam się od niej uwolnić.
Patrząc na to racjonalnie nie było tam nic nie zwykle wzruszającego, ale jednak podczas początku koncertu na końcu filmu zamieniłam się w małą fontannę.
Zespół legenda!
Iwona Kmita
9 października 2019 — 15:03
Oj tak, prawdziwa legenda. masz rację, biografią trudno to nazwać, ale też nikt nie mówił że film jest biograficzny. A muzyka poruszyła mnie równie mocno jak ciebie.