Niektórzy z nas już znają to uczucie, niektórzy dopiero się z nim zmierzą – nasze dziecko podejmie decyzję o samodzielnym życiu i wyprowadzi się z domu. A my zostaniemy z wolnym pokojem i wielką pustką.
Pamiętam dobrze ten moment, gdy syn oznajmił nam, że czuje się gotowy do samodzielnego życia. Pamiętam pierwsze miesiące po jego wyprowadzce, dziwną ciszę w domu, nadmiar wolnego czasu. Choć wciąż pracowałam, miałam wiele zajęć, to jednak cały czas łapałam się na tym, że myślę o moim dziecku, martwię się o nie i że… czuję się jakaś taka niepotrzebna.
Moje dziecko miało 19 lat, gdy poszło na swoje. Wydawało mi się, że to bardzo wcześnie. Dopiero koleżanka-psycholożka uświadomiła mi, że przecież większość młodych w tym wieku zostawia dom, wyjeżdża do szkoły, na studia. Mój syn też – wprawdzie nie wyjechał, ale zaczął mieszkać poza domem i podjął dalszą naukę. Czyli – normalka. Co z tego, myślałam, skoro to boli.
Z tamtego czasu mam w pamięci usilne poszukiwania dodatkowych zajęć, odnawianie starych znjomości, włączanie się w prace instytucji i organizacji społecznych. To pomogło w pierwszych tygodniach – zajęło czas, oderwało myśli. Z czasem zrozumiałam, że możemy być dumni z decyzji naszego syna – pokazał nam, że mimo młodego wieku jest gotowy do przejęcia odpowiedzialności za siebie. A to przecież także zasługa nas, rodziców, którzy przygotowaliśmy go do dorosłego życia.
Po tym nieco długim wstępie przedstawiam wam mojego dzisiejszego gościa – jest nim Magda autorka bloga motywacyjnego http://www.motywacjaiorganizacja.pl/
Magda jestem pedagogiem, promotorką zdrowia fizycznego i psychicznego. Mówi o sobie:
„Motywuję kobiety do działania. Pomagam im rozwinąć skrzydła i zorganizować własne życie. Uważam, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wierząc w siłę naszego mózgu oraz pozytywne myślenie, pokonałam ciężką chorobę córki. Moje motto życiowe to IDŹ NA PRZÓD, ORGANIZUJ, DZIAŁAJ, CIESZ SIĘ ŻYCIEM!”
Poprosiłam Magdę, by napisała dla nas, co myśli o tzw. syndromie pustego gniazda. Oto jej tekst.
„Kiedy urodziłaś dziecko byłaś najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Od najmłodszych lat dbałaś o to, aby Twój maluch został wychowany na dobrego człowieka. Przez 20 lat wszystko kręciło się wokół Twojego dziecka. Najpierw pieluchy, kołysanki, potem zabawki, szkoła, pierwsze znajomości, trudny okres dojrzewania. Zawsze razem… Przychodzi jednak taki moment kiedy Twój potomek oznajmia, że pragnie zacząć żyć swoim życiem, na własnych warunkach i wyprowadza się z domu. Z jednej strony cieszysz się szczęściem własnego dziecka, z drugiej jednak przeżywasz smutek i pustkę, które w psychologii nazywane są syndromem pustego gniazda.
Co zrobić, jak sobie z tym poradzić?
Przede wszystkim… nie dzwoń co chwilę. Największym błędem, jaki popełniają matki to wydzwanianie każdego dnia do swojego dziecka. Tak, wiem, to zrozumiałe, to po prostu tęsknota, ale musisz poluźnić więzy, zaufać dziecku i pozwolić żyć mu według własnego scenariusza. Ono też na pewno zatęskni i zadzwoni, wpadnie w odwiedziny. Ale nie poczuje się do tego zmuszane. Ważne jest, abyś traktowała nową sytuację jak naturalny bieg życia.
Pomyśl, że teraz będziesz mieć mnóstwo czasu dla siebie. Przecież zawsze narzekałaś, że go nie masz… Przypomnij sobie o swoich pasjach, które musiałaś zarzucić z braku czasu. Będziesz mogła teraz jeździć na rowerze, oglądać ulubione seriale, pójść na ciekawe warsztaty lub częściej spotykać się z przyjaciółmi. Możesz wrócić do szydełkowania, robótek ręcznych Możesz zacząć realizować swoje marzenia np. podróżować w ciekawe miejsca.
My kobiety często dbamy o wszystkich wokół, a najmniej czasu poświęcamy sobie, na realizację własnych marzeń, a to błąd. Czy może być piękniejszy widok dla dziecka, niż szczęśliwa, uśmiechnięta mama? To jest Twój czas, ciesz się życiem i rób to, co kochasz. Nie czekaj z realizacją pomysłów, tak jak słynna malarka Anna Mary Moses, która całe życie marzyła o malowaniu obrazów, ale zajmowała się dziećmi i gospodarstwem. Dopiero, kiedy umarł mąż, a dzieci poszły na swoje Grandma Moses w wieku 70 lat zaczęła malować i stała się światowej sławy malarką. Ty zacznij działać już dzisiaj, możesz robić mnóstwo rzeczy, od pisania własnego bloga o najsmaczniejszych ciastach, do biegania w maratonach. NIC CIĘ NIE OGRANICZA.
Kobieta, która ma pasje łatwiej znosi rozłąkę, ma po prostu swoje życie. Jeżeli do tej pory nie znalazłaś hobby, postaraj się znaleźć zajęcie, które odwróci myśli od tęsknoty. Doskonałym pomysłem jest udzielanie się w Fundacjach. Możesz pomagać na różne sposoby. Ja uwielbiam Fundację Adopcje Malamutów, która ratuje psiaki w Polsce i szuka im odpowiednich domów. Możesz udostępniać na różnych forach link z psiakami do adopcji, szukać wirtualnych opiekunów lub ogłaszać wśród ludzi pieski do adopcji. Będziesz mieć zajęcie, a przy tym zrobisz coś wspaniałego dla innych.
Pomyśl, że będziesz mieć więcej czasu dla partnera. Teraz, gdy zostaliście we dwoje, możecie bardziej zadbać o swoje relacje. Możecie dzielić pasje, wspólnie podróżować, oglądać filmy, spacerować, jeździć na rowerze. A przede wszystkim rozmawiać. Także o tej pustce, którą czujecie oboje. Bo partner, choć tego nie sygnalizuje, też odczuwa ten syndrom. Wiele par w tym okresie zbliża się do siebie, wspólne emocje łączą i pozwalają uświadomić sobie, że jesteście dla siebie ważni.
Często po wyprowadzce dziecka jego relacje z rodzicami jeszcze bardziej się pogłębiają, są dojrzalsze, piękniejsze, ponieważ podczas spotkań nie skupiacie się na obowiązkach dnia codziennego, ale doceniacie wspólnie spędzone momenty. Pamiętaj o jednym – dziecko na zawsze pozostanie Twoim dzieckiem, bez względu na to, czy będzie miało 20 czy 40 lat – kochasz je nad życie, wspierasz, pomagasz i cieszysz jego szczęściem. Wasza więź jest i zawsze będzie, Twoje dziecko po prostu zaczęło pisać własny scenariusz życia. Przysłowie arabskie mówi, że dzieci są skrzydłami człowieka, teraz wystarczy, abyś to ty nauczyła się samodzielnie latać 🙂
Życie biegnie zbyt szybko żeby siedzieć i zamartwiać się. Warto cieszyć się chwilą, doceniać każdy dzień i uśmiechać się do ludzi, a życie odwzajemni się tym, co ma najlepszego. Zrób wszystko, aby być szczęśliwą kobietą i aby Twój blask udzielał się innym. Tego z całego serce Ci życzę”.
alElla
19 sierpnia 2017 — 15:24
Klik dobry:)
A czy smutek i pustkę nie odczuwają w większości osoby egoistyczne, które wychowywały dzieci dla siebie?
A czy smutek i pustkę nie odczuwają najbardziej rodzice, których nie łączyło nic poza dziećmi? Na syndrom pustego gniazda pracowali latami. Jak nagle na „trzy cztery” odnajdą porozumienie, którego nie mieli; zainteresowania, które ich nigdy nie łączyły… ? Jak na „trzy cztery” staną się dla siebie ważni, skoro nigdy takimi dla siebie nie byli? Zrobią „pstryk” i gotowe? Tak działają chyba tylko maszyny i prąd.
Pozdrawiam serdecznie.
Iwona Kmita
19 sierpnia 2017 — 16:32
Nie zgadzam się z tobą alEllu. Puste gniazdo odczuwa bardzo wiele kobiet. I wcale nie oznacza to, że wychowywały dzieci dla siebie. To oznacza, że w ich wspólnym rodzinnym życiu zrobiła się wyrwa – brakło jednej bardzo ważnej części. Rodzina stała się w pewnym sensie niekompletna i trzeba zacząć nad nią pracować, by w puste miejsce wkomponować coś nowego. Tego nie da się zrobić na pstryk, tak jak z prądem czy maszyną;-) To dlatego kobiety szukają np. zajęć wolontaryjnych, odświeżają dawne przyjaźnie czy pasje. Żeby znaleźć ten klocek na puste miejsce. Dla mnie jest to naturalne, że odczuwa się brak dziecka w domu. Przez naście lat matka była osobą, która o nie szczególnie dbała. To jak ma się czuć, tak jakby nic się nie stało? Z czasem para czy tylko jedno z rodziców (jeśli taka jest rodzina) odnajduje się w tej nowej sytuacji. I często ma ona korzystny wpływ własnie dlatego, że pracujemy nad sobą i dowiadujemy się o sobie czegoś nowego. Pozdrawiam serdecznie
Asmodeusz
19 sierpnia 2017 — 15:37
Nigdy nie odczuwałem tego syndromu, nawet nie widziałem go u swojej matki, ale to być może dlatego, żem facet. Myślę jednak, że coś podobne mnie dopadło, gdy przeszedłem na emeryturę. Ciebie pewnie też to czeka (?) Przez jakiś czas jest ok, cieszymy się brakiem zawodowej dyscypliny, ale powoli zaczyna czegoś brakować. Niestety, wielu moich kolegów z pracy skończył na knajpach z piwem, gdzie namiętnie omawiali plany produkcyjne. Mnie się udało, kryzys w miarę szybko minął.
Iwona Kmita
19 sierpnia 2017 — 16:39
Myślę, że każda sytuacja, która powoduje zmianę w naszym od dawna ułożonym życiu odbija się na naszym funkcjonowaniu. Przejście na emeryturę jest prawdopodobnie takim przykładem. To jeszcze przede mną, ale np. teraz nie chodzę do pracy przez 2 miesiące i , po pierwszej euforii z powodu odzyskanego czasu, zaczynam czuć jakąś pustkę.
W pewnym sensie taką sytuacją jest też śmierć kogoś w najbliższej rodzinie – wtedy też pustka utrudnia normalne funkcjonowanie. Oczywiście nie porównuję „pustego gniazda” do odejścia na zawsze, ale myślę, że mechanizm jest zbliżony.
Andrzej Rawicz (Anzai)
19 sierpnia 2017 — 15:54
Gdyby do problemu podejść statystycznie to myślę, że obecnie większy problem jest z t.zw. „zagniazdownikami”, czyli potomkami nieraz w wieku 40+, które nie zamierzają się wyprowadzać od rodziców.
Generalnie to chyba jest tak jak pisze alElla, mamy to na co sobie zapracowaliśmy. Czasami jest to też wynik polityki państwa, które jakby w ogóle nie kreuje i nie kontroluje tego zagadnienia i jest mu, temu państwu, zupełnie obojętne, czy ma się rozwijać biznes rodzinny, czy młodzi mają szukać pracy z dala od domu, czy praca ma ich dosięgnąć w domu, itd., itp., …
Ale znam to uczucie samotności, gdy młodzi opuszczą gniazdo.
Temat b. trudny, bo poruszający wiele sfer życia na które nie mamy wpływu nawet jak byśmy się bardzo starali i przestrzegali cennych rad.
Z ciekawością więc czekam na ciąg dalszy komentatorów.
Iwona Kmita
19 sierpnia 2017 — 16:40
Masz rację, faktycznie młodzi mężczyźni w naszym kraju zapatrzyli się na model włoski i siedzą na garnuszku rodziców zbyt długo. I to akurat jest nienormalna sytuacja świadcząca o jakimś błędzie wychowawczym.
oto ja
19 sierpnia 2017 — 17:48
Iwona, udostępniłaś miejsce na swoim blogu wspaniałemu Gościowi. Magda świetnie ujęła problem. No i przy okazji dzięki Tobie odkryłam nowy ciekawy blog.
Moment wyfrunięcia moich dzieci z gniazda mam już za sobą. Wyfruwały w różnym czasie, więc powoli można się było przyzwyczaić do nowej, innej sytuacji. Jak się ma dobry kontakt w rodzinie, nie jest to takie straszne. Dzieci pojawiają się u nas nie tylko na przysłowiowy „niedzielny obiad” ale też bez specjalnej okazji. Natomiast dla rodziców czyli małżeństwa to też nowy, inny czas, bo pomijając aspekt, że dzieci mieszkają gdzie indziej – trzeba jakby zbudować życie na nowo – we dwoje. Nagle okazuje się, że mamy dużo więcej czasu, który można bardzo fajnie zagospodarować. Myślę, że jeśli relacje pomiędzy małżonkami są prawidłowe, to jest łatwiej. I jeszcze jedna sprawa, którą Magda wyeksponowała w swoim tekście – warto mieć w życiu pasje, którym można poświęcić więcej czasu właśnie wtedy, gdy dzieci wyfruną z domu.
Pozdrawiam 😉
Iwona Kmita
19 sierpnia 2017 — 18:32
Joasiu, już nie raz czułam, że nadajemy na podobnych falach. Dokładnie tak samo jak ty, ja się czułam, gdy Piotrek wyfrunął. I choć moje małżeństwo jest udane, to z chwilą, gdy zostaliśmy we dwoje, nabrało jeszcze większego rozpędu. Pozdrawiam.
Bet
19 sierpnia 2017 — 19:14
Tak sobie myślę, że trudniej jest zaakceptować odejście dziecka w „trybie żadnym” czyli na pozycję samodzielnego singla niż tworzenie młodej rodziny w akompaniamencie marsza weselnego. Można uznać takie myślenie za bzdurę lecz pamiętajmy, że zjawisko samodzielnych singli lub samodzielne życie na zasadzie partnerstwa jest stosunkowo nowe w naszej obyczajowości i może tu tkwi problem rodziców?
Odchodzenie na „nową drogę życia” w sensie tradycyjnym tkwi w naszej psychice i genach więc mniej boli? Jest wszak zwyczajowa radość z nowej rodziny i silna nadzieja na powstanie nowego życia w postaci wnuków?
Iwona Kmita
19 sierpnia 2017 — 19:25
Wiesz Bet, że nie spojrzałam na to z tej strony. Bardzo ciekawa interpretacja, dzięki:)
maradag
19 sierpnia 2017 — 20:13
Temat niełatwy, ale przedstawiony modelowym standardem, gdzie standardowo funkcjonującej standard rodzinie (2 + 1), burzy się ich standard poprzez standardową kolej rzeczy… (czyli osiagnięcie dojrzałości przez jedynaka).
Przepraszam, że trochę ironicznie, ale czasem irytuje mnie robienie problemu z jakiejś zwykłej, normalnej sprawy ;-).
Może to zresztą jest tylko zwykła zazdrość z mojej strony…. wieczna tęsknota za tymi standardami, które nie za bardzo mi się przydarzały…
Co do powyższej sytuacji to z gniazda wyfrunęłam ja… Ale nie miałam czasu na tęsknoty…
Opłacało się. Jestem dumna z chłopaków, którzy są wspaniałymi facetami realizujcymi konsekwentnie swoje pasje i cele życiowe. Ale trauma pozostanie do końca… (starszy miał wówczas 24, a młodszy zaledwie 17…).
Iwona Kmita
19 sierpnia 2017 — 20:38
Cóż, jest wiele wyjątków od reguły. Tylko jak o nich mówić, pisać? O którym, twoim, moim, tamtej pani? Wyjątki zawsze pozostaną wyjątkami, a większość albo wielu boryka się ze standardem w życiu. I uwierz mi, że ja ten standard modelowo przeżyłam, stąd wiem, że nawet jedno słowo w tym tekście nie jest wyssane z palca. A o czyjej traumie wspominasz, twojej czy chłopaków?
maradag
19 sierpnia 2017 — 22:20
Myślałam o mojej , (Starszy był w zasadzie samodzielny, studiował, pracował wiele kilometrów od domu rodzinnego, ale Młodszy został z bezrobotnym z „wyboru” ojcem, który trzy lata póżniej zmarł na raka na jego rękach…). I wiem na pewno, że Mateusz też ma traumę.. Ja – z jednej strony wyrzuty sumienia, że nie było mnie przy nich w najtrudniejszych momentach, z drugiej strony mam świadomość, że pracując nad siły (moje) i dając im mozliwości przyjazdu w sezonie różnych zbiorów, przyczyniłam się choć troszkę (finansowo), do realizacji ich marzeń i pasji. Mateusz – bo ojciec był długo jego „idolem” a pod koniec życia stoczył się i przestał być wzorcem… Ja dokonałam wyboru i wyjechałam, gdy nadarzyła się okazja on został do końca…
Mam też swiadomość tego, ze niejeden młodzieniec w ich sytuacji skończyłby z winem w bramie. I też, gdy przyjaciółka mówi mi, że wspaniale wychowałam chłopaków, to myślę sobie, że moja zasługa w tym niewielka… Starszy ma 41 a Młodszy 34. Są fantastycznymi młodymi mężczyznami i tęsknię za nimi każdego dnia. I wiem, że oni za mną też.
A pisząc o standardach… powtórzę jeszcze raz: to też tęsknota. Bo, wbrew temu co prezentuje mój blog – mogłabym na podstawie mojego życia napisać książkę z gatunku: groteskowy horror-kryminał socjologiczno-psychologoczny… ;-).
Zazdroszczę Wam tych standardów, szczególnie z podtekstem rodzinnym…
maradag
19 sierpnia 2017 — 22:28
P.S.
A ta książka byłaby w dodatku bogato ilustrowana :-)))
P.S.2
I masz całkowitą rację – Ty napisałas o Twoim doświadczeniu, a ja o moim 🙂
iwona
19 sierpnia 2017 — 22:39
A ja myślę, że przyczyniłaś się do ich wychowania i tego jacy są – własnie tym jak silna byłaś, jak brałaś się z życiem za bary, dokonywałaś trudnych wyborów. To jest wzór dla młodych ludzi. Ja sobie teraz często uświadamiam, rozmawiając z synem, jak bardzo oni nas obserwują, jak bardzo nasze postępowanie na nich wpływa.
A jeśli chodzi o książkę – pierwsza kupię i poproszę o autograf:)
Ula z prostoofinansach
19 sierpnia 2017 — 20:47
Trudny to moment w życiu rodziców, dziecka zresztą też.
Gdy mamy dorosłe dziecko już tak wiele czasu mu nie poświęcamy. Przynajmniej u mnie, moja kiedyś nastoletnia córka miała „swoje życie”. Nie jeździła z nami na wakacje, nie chodziła na imprezy itp. Wiadomo, że zakupy czy obiad bywały wspólne, ale jednak trochę osobne. Rozstanie na „stałe” jest pewno dzięki temu trochę łatwiejsze. W głowie jednak zostaje trochę pustki… Zmiana jest widoczna i trzeba nauczyć się z tym radzić.
Gabrysia
19 sierpnia 2017 — 20:56
Taki moment w życiu kobiety, to bardzo często czas w którym zaczyna się rozwijać i tworzyć. W jednej z mądrych książek przeczytałam, że jest to też powiązane z wygaśnięciem funkcji rozrodczych. Człowiek jest powołany do tego by z siebie coś światu dawać, skoro dzieci już dał to czas na coś innego. Sporo kobiet w tym wieku odkrywa swoje uśpione talenty i pasje, o ile nie pogrąży się w żałobie nad pustym gniazdem.
Iwona Kmita
19 sierpnia 2017 — 20:58
Pasja to lekarstwo na pustkę, na pewno:)
Ania
19 sierpnia 2017 — 21:10
Ja napiszę z mojego doświadczenia… Moja córcia już z nami nie mieszka, wyjechała za granicę. Mając naście lat była buntownicza, na każde moje tak było dziesięć nie 😉
Marzyłam o tym żeby już była dorosła i się wyprowadziła, ale jak już nam to oznajmiła to poczułam smutek, ale nam to dobrze zrobiło. Teraz tęsknimy za sobą, świetnie się dogadujemy, spędzamy tyle czasu ile się da 🙂 Nam to dobrze zrobiło 🙂
Iwona Kmita
19 sierpnia 2017 — 21:51
My z synem mamy tak samo, często dzwoni, odwiedza nas, wspiera gdy trzeba… Dziś jestem zadowolona, że wyfrunął tak szybko. Dojrzał szybciej, spoważniał:)
jotka
19 sierpnia 2017 — 22:06
Chociaż mam jedynaka i kocham mojego syna, to jednak mniej przeżywałam jego samodzielność, niż mój mąż. Może dlatego, że bardzo zależało mi, aby mógł rozwinąć skrzydła, stał się samodzielny, znalazł towarzyszkę życia, a obserwując dzieci znajomych, widzę, że różnie z tym bywa, gdy w porę nie odetnie się pępowiny. Oczywiście wiele się zmieniło także organizacyjnie, ale i tu można znaleźć pozytywy.
Najgorzej znosić rozłąkę, gdy dzieci są daleko od domu rodzinnego i kontakt jest trudny, gdy poza zajmowaniem sie rodzina nie mamy własnych pasji i gdy więzi z mężem osłabły na skutek zajmowania się wyłącznie dziećmi.
Gdy wszystkie elementy udaje sie pielęgnować i nie zatracić tylko w macierzyństwie, potraktować samodzielność dziecka jako kolejny etap w życiu i cieszyć jego dorosłymi sukcesami, to i rozłąka może być mniej odczuwalna.
iwona
19 sierpnia 2017 — 22:43
Pewnie, że tak. Po prostu wtedy trzeba zmienić proporcje, zając się bardziej sobą i związkiem, odpuścić dziecku. Choć bywa to trudne. Ale na szali mamy szczęście dziecka więc mądrzy rodzice wiedzą jak wybrać.
Masz 100-procentową rację, że człowiek nie może w życiu koncentrować sie tylko na byciu rodzicem!
Anna
20 sierpnia 2017 — 00:33
Nigdy nie odczuwałam syndromu opuszczonego gniazda. Zawsze wiedziałam, że dzieci sa mam dane na jakiś czas, I wręcz chciałam, by żyły własnym życiem. I paradoksalnie- a może nie- wciaż sa nam bliskie. Tak głęboko bliskie.
iwona
20 sierpnia 2017 — 11:01
Co do bliskości z dziećmi to myślę, że nie ma związku pomiędzy tym, co teraz czujemy a tym, czy było nam źle, gdy ruszyły w świat. Mnie było źle, ale dziecko zawsze było mi niezmiernie bliskie, tak jest i teraz, gdy jest już dorosłym facetem. Zresztą to działa w obie strony.
ariadna
20 sierpnia 2017 — 10:14
Osobiście rozumiem, że można odczuwać pustkę w związku z wyprowadzką dziecka. Dzieje się tak przede wszystkim wtedy, gdy nawiązało się silną więź z własną latoroślą.
Znam mamy, które w analogicznej sytuacji odetchną z ulgą 😉
Wszystko zależy właśnie od relacji dziecko-rodzic i ewentualnych problemów lub ich braku z wychowaniem potomka. Trudniej rozstać się z kimś, kogo się kocha, kim opiekowało się lata i kto był łatwy w „obyciu” 😉
Trudne dzieci żegna się z ulgą.
Anna
20 sierpnia 2017 — 10:38
Każde dziecko wysyła się ” na swoje”- a nie żegna- z radościa, że dzieki wspolnym 20 latom jest do tego gotowe.
iwona
20 sierpnia 2017 — 10:58
Racja Anno, własnie świadomość tego, że syn dojrzał do tego, by żyć na własny rachunek była tym, co spowodowało, że zaakceptowaliśmy jego wyprowadzkę i zajęliśmy się sobą, swoim życiem razem i z osobna.
iwona
20 sierpnia 2017 — 11:02
Pewnie tak jest Ariadno, nie mam na szczęście takiego doświadczenia:)
anabell
20 sierpnia 2017 — 10:43
Moja nim poszła „na swoje” sporo czasu spędzała poza domem, a jak już wyszła „na swoje” to z miejsca 1200 km od domu.
Mnie od dziecka hodowano w przekonaniu, że każde dziecko ma dwa razy odcinaną pępowinę- raz gdy się rodzi, drugi raz w chwili gdy opuści dom rodzinny i to jest drugie odcięcie pępowiny, które trzeba traktować tak jak to pierwsze,
czyli jako konieczność i normalność i mieć to stale na uwadze.
Nie przeżywałam syndromu pustego gniazda – gorsze było to, że musiałam zrezygnować z posiadania własnego samochodu – nie musiałam już panienki ciągle gdzieś dowozić.
Wreszcie mogłam zająć się tym co lubiłam a na co nie miałam nigdy czasu.
To był świetny czas- dziecko daleko, samodzielne, mąż cały dzień w pracy a ja- wreszcie wolna!
Miłego;)
iwona
20 sierpnia 2017 — 11:04
Dzielna byłaś. Ja bym chyba jeszcze trudniej przeszła wyprowadzkę syna, gdyby mi uciekł tak daleko. To, że jest stosunkowo blisko oswajało i osłabiało rozłąkę.
boja
20 sierpnia 2017 — 12:27
Ja ciągle jeszcze patrzę z pozycji wyfruwającego. Wyfrunąłem z jednego gniazda i trafiłem do drugiego, gdzie kwoką jest… hmmm… pewna pani… To jest dopiero syndrom!
Iwona Kmita
20 sierpnia 2017 — 12:41
Niezły gniazdownik z ciebie:)
Stella
20 sierpnia 2017 — 12:28
Tak sobie myślę, że syndrom pustego gniazda dotyka większość rodziców, ale chyba najbardziej tych, którzy rezygnowali z kontaktów towarzyskich, swoich pasji i poniekąd stawiali wszystko na jedną kartę. W życiu chyba najważniejsza jest równowaga 🙂
Iwona Kmita
20 sierpnia 2017 — 12:42
Pełna zgoda, równowaga musi być. Choć chyba nie zawsze jest tak jak piszesz, dużo zależy od charakteru osób w rodzinie
Maja
20 sierpnia 2017 — 13:59
Człowiek w swoim życiu musi się wszystkiego nauczyć … a więc i bycia rodzicem dorosłych dzieci też . 🙂
Lubię powstały „nadmetraż” w swoim gnieździe i nie narzekam na nudę … może dlatego ,że nigdy nie nudziłam się w swoim towarzystwie a teraz mam nawet dużo więcej czasu dla siebie i to czego zawsze mi brakowało. A mianowicie mój własny rytm życia. Nikt mnie nie pogania , nic mnie nie obliguje, nie muszę się do niczego zmuszać, niczego robić na z góry określony czas 😉
Brakuje mi bratniej duszy innymi słowy partnera i uwiera mnie jak przysłowiowy kamyk w bucie poczucie kończącego się czasu … jak widać w tym momencie nie do końca podzielam huraoptymizm blogerki piszącej tu o syndromie pustego gniazda .
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Iwona Kmita
20 sierpnia 2017 — 15:05
Z bratnią duszą jest łatwiej, rozumiem cię. Ale życie naprawdę ma dla nas różne niespodzianki. Może i w twoim życiu coś się zadzieje. Oby:)
L.B.
20 sierpnia 2017 — 16:57
Dzieci nie mam, ale przerabiałam syndrom pustego gniazda na zajęciach na studiach. Cóż mogę rzec? Chyba taka kolej rzeczy, czasem jest tak, że któreś dziecko zostaje z rodzicami… Ba, rodzice nawet chcą, aby jedno zostało. Już w okresie dojrzewania dziecko wyzwala się spod władzy rodziców, częściowo, by potem decydować wyłącznie samemu/samej. Myślę, że sposoby, które podała Twój gość fajnie się sprawdzają. 😉
Lena Sadowska
20 sierpnia 2017 — 20:34
Witaj, Iwono.
Przyjdzie i na mnie czas. Pewnie nawet się nie obejrzę, gdy będę musiała odnaleźć ten wpis i skonfrontować swoje poczynania z zaprezentowanymi sugestiami:)
Pozdrawiam:)
Iwona Kmita
20 sierpnia 2017 — 22:53
Nawet się nie obejrzysz. Ten czas zdecydowanie za szybko płynie.
katarzyna
20 sierpnia 2017 — 21:40
jak to czasem bywa przypadki chodza po ludziach. Znalazlam sie tu przez przypadek i trafilam na temat , ktöry bardzo jest bliski mojemu sercu. przeczytalam wszystkie komentarze i dobrze mi to zrobilo, poczulam sie mniej samotna z „tym problemem”. Krotko mowiac nie mialam problemu z przeprowadzka mojego dziecka tylko z faktem, ze jest tak bardzo dorosle i podejmuje decyzje, ktore wiaza sie z konsekwencjamii… i jest mi bardzo smutno , ze nie moge go chronic…
Iwona Kmita
20 sierpnia 2017 — 22:52
Tak już jest, że w pewnym momencie przestajemy chronić nasze dzieci, a one nawet tej ochrony nie potrzebują. Stają się dorosłe i radzą sobie bez nas. To chyba dobrze, prawda?
katarzyna
21 sierpnia 2017 — 12:22
gdy sobie radza to nawet swietnie 🙂 ale wiemy, ze nie ma doroslosci bez problemow. ale i tu mozna pozytywnie ti ocenic , gdy potrafia je same ogarnac. czyli glowa do gory i nowa droga przed nami, nastepne wyzwanie czeka :)))
Kinga K.
21 sierpnia 2017 — 17:56
Taki jest już los,ale przeprowadzka jest potrzebna -można się nauczyć samodzielności,odpowiedzialności,która jest bardzo potrzebna w życiu 🙂
Ultra
21 sierpnia 2017 — 20:29
Sądzę, że tak długo dziecko nie będzie samodzielne, dopóki będzie mieszkało z rodzicami, gdzie będzie miało ugotowane, uprane, sprzątnięte i wyprasowane koszule. Zero obowiązków, myślenia, wszystko na tacy. Tak się wychowuje leworęcznych Piotrusiów Panów.
Syndrom pustego gniazda do przeżycia, a syn nauczy się samodzielności. Brawo MŁODY!
Serdecznie pozdrawiam
Iwona Kmita
21 sierpnia 2017 — 21:57
Tak brawo! Zwłaszcza, że już się nauczył – jestem z niego dumna. Wtedy miał 19 lat. Dziś – 27. Pozdrowienia:)
Asia
21 sierpnia 2017 — 21:19
Dzieci rodzimy dla świata, nie dla siebie. Ten trend na fb:Mam fajną córkę, mam super syna” Myślę sobie: Ludzie a co z nami, gdzie nasze pasje, umiejętności , przeżycia????
Może jestem taka mądra, bo jeżdżę za granicę i co jakiś czas mój syn zostaje z tatą. To dało mi możliwość zimnego spojrzenia na siebie i jego. Tak naprawdę to jesteśmy odrębnymi istotami skazanymi na własne błędy i porażki
Pozdrawiam\
https://goodmorning73.blogspot.com/
Iwona Kmita
21 sierpnia 2017 — 21:59
Masz rację, mój syn już 8 lat żyje na własny rachunek. Jest całkiem inny od nas, rodziców. Ale podoba mi sie taki. Nawet bardzo:)
Asia
21 sierpnia 2017 — 22:28
Najgorszą rzeczą, jaką można sobie zrobić to utożsamiać się z rodziną. Za tym idą błędy pokoleniowe, a tak dzieci skazane są na własne błędy i na własne szczęście
Pozdrawiam
Stokrotka
22 sierpnia 2017 — 16:21
Nasi synowie dość długo mieszkali z nami. A Starszy to nawet z żoną jeszcze przez dwa lata po ślubie.
A jak już się cała trójka wyprowadziła to urodziły się wnuki. I teraz często Szczerbate na weekendy do nas przyjeżdżają.
🙂
barbara
22 sierpnia 2017 — 18:11
Przeżyłam to wiele lat temu, córka wyprowadziła się ale nadal mieszkała w tej samej miejscowości i jakoś tak spokojnie przeszło, może dlatego, że spotykałyśmy się bardzo często, potem się przyzwyczaiłam, po trzech latach dziecko i znów było dużo ruchu, potem kolejne, odwiedzałam, pomagałam. Każdy ma swoje życie choć jesteśmy ze sobą bardzo blisko. Zwykła kolej rzeczy, takie życie. Serdecznie pozdrawiam…
Kasia
23 sierpnia 2017 — 06:53
Jestm obecnie mamą rocznego chłopczyka. Jest teraz na takim etapie, że najchętniej przebywałby u mamuni na rękach. I choć czasem mnie umęczy i mam ochotę od niego uciec na chwilę to po tym wpisie zacznę bardziej doceniać ten czas.
Tak patrzę i obserwuję, że wielką sztuką jest dobrze przetrwać czas syndromu opuszczonego gniazda. Trzeba dużej mądrości od matki aby nie zadręczała dorosłego dziecka telefonami i pytaniami kiedy przyjedzie.
iwona
23 sierpnia 2017 — 10:11
Ale to się opłaca, potem kontakty są naprawdę super. Przynajmniej tak jest u mnie:)
patjola
6 września 2017 — 09:26
Mój syn również wyfrunął jakmiał19 lat, wtedy poczułamjakby wolność, cieszyłam się chwilami dla siebie..a dziś?? A dziś tęsknię, choć On już dorosły i żonaty, to chciałabym być bliżej Niego…Tak to jest, że jednak serce matki tęskni:)
Iwona Kmita
6 września 2017 — 09:33
Mój na szczęście mieszka dość blisko i jesteśmy w stałym kontakcie:) Pozdrawiam serdecznie:)
Igomama
7 września 2017 — 19:03
Ojej, jaki piękny emocjonalny tekst!
Poruszył mnie do łez, mimo że syndrom pustego gniazda na razie mnie nie dotyczy… Ale to przyjdzie, nawet szybciej niż człowiek się spodziewa…
Może dlatego już teraz oswajam się z tym, co mnie czeka w przyszłości?
Zawsze mi powtarzano „Chowaj dzieci dla świata, a nie dla siebie”…
Może wtedy jest łatwiej, gdy dzieci dorastają i idą na swoje.
Nasza wygrana, jak nie uciekają od kontaktu z rodzicami, tylko dzielą się swoim życiem – oczywiście wszystko we właściwych proporcjach. 🙂
Iwona Kmita
7 września 2017 — 19:57
Wiesz, ja też trzymam się zasady, że dzieci wychowujemy dla świata, dla innych. To bardzo ważne, bo wtedy są empatyczne i wrażliwe, a tych cech tak bardzo brakuje.