Iwona Kmita

Matka, żona, redaktorka.

Poradnik jak pisać #1 – Kto pisze, czasem błądzi

W komentarzach czasem zwracacie uwagę nie tylko na to, co piszę, ale też – jak piszę. Zawodowo pracuję nad tekstami, swoimi i innych autorów, pomyślałam więc, czemu nie publikować postów na ten temat?

W tym wpisie skoncentruję się na podstawach, czyli na budowie tekstu, na tym, co powinno być w nim zawarte, żeby był lepiej odbierany przez czytających. To będzie pierwszy post z cyklu, który planuję.

Tytuł i lead

Uwierzcie mi, są w tekście bardzo ważne. Porządkują, od razu podpowiadają, czego mniej więcej się spodziewać po treści. Tekst blachowaty, pisany od góry do dołu tą samą czcionką zniechęca do czytania. Czytelnik nie wie, na czym zawiesić wzrok. I ucieka. Jeśli znamy autora, czytamy go od dawna – początek ma nieco mniejsze znaczenie.  Ale już dla nowych czytających – decydujące. A przecież chcemy, żeby było ich coraz więcej.
Na studiach uczono mnie, że tytuł powinien tak brzmieć, by na różne sposoby zainteresować; może wkurzyć, przestraszyć, zdziwić…, w każdym razie ma wywołać takie emocje, by ktoś zechciał czytać dalej. Nie powinien jednak być ogólnikowy lub zagadkowy, bo czytający poczuje się zagubiony, a wyszukiwarka zgłupieje. W tytule tekstu internetowego (a także w samym tekście) mają się też znaleźć słowa kluczowe (tagi), dzięki którym materiał będzie się lepiej pozycjonował, przez co zyska dodatkowych czytelników.
PRZYKŁADY z sieci:
1. Autorka zatytułowała swój tekst: „Wiosenna pielęgnacja ciała„. Przeczytałam go i będąc na jej miejscu, dałabym taki tytuł: „Moje odkrycie – 3 kosmetyki idealne do wiosennej pielęgnacji” lub „Wielka trójka – kosmetyki do ciała idealne na wiosnę„.
Każdy z tytułów mówi o wiosennej pielęgnacji, ale 2. i 3. obiecują znacznie więcej i nie brzmią jak ogłoszenie.
2. Autorka zatytułowała wpis „Czerwień od góry do dołu„, wstęp (bo jeśli miał to być lead – był za długi i zupełnie niewyróżniony) dotyczył braku czasu z powodu zbliżających się egzaminów końcowych, a wpisem była… sesja zdjęciowa w czerwonym ubraniu i butach. Sesja bardzo ładna, modelka-autorka również, ale ja poczułam się zagubiona, wręcz oszukana ponieważ tytuł miał się nijak do wstępu, a wstęp – do całości.

Lead, czyli wprowadzenie do tekstu to kilka zdań, ale takich, które w ciekawy, niebanalny sposób zasygnalizują, o czym będzie tekst. Jeśli tytuł słabo zachęci czytelnika, to ostatnia nadzieja właśnie w leadzie.
Trzymając się przykładu nr 1 powyżej, ja napisałabym lead, który powie, o jakie kosmetyki chodzi, zdradzi co nieco, czemu są takie dobre i obieca, że dowiem się dużo więcej, na przykład: Peeling, balsam i olejek do ciała Xxxxxxxx na stałe trafiły na moją toaletkę. Uwielbiam ich zapach i lekką konsystencję. Ale nie tylko za to je pokochałam… „

Zarówno tytuł, jak i lead warto wyróżnić. Najlepiej je pogrubić, albo wybrać konkretną czcionkę i przypisać ją do nich na stałe.
Sama przywiązuję do leadu dużą wagę, ale widzę, że na blogach mało kto to robi. Ciekawa jestem, czy waszym zdaniem taki wstęp-lead (który w tekstach prasowych jest niezbędny) we wpisie blogowym jest faktycznie konieczny, czy lepiej od razu przejść do właściwego tematu?

Kilka zdań o tekście

Nie powinien być za długi. Czytelnicy oczekują rozwoju akcji, chcą się dowiedzieć, co mamy im do powiedzenia i nie lubią poświęcać na to za dużo czasu. Wiecie sami jak to jest, gdy się chodzi od bloga do bloga, szukając ciekawych kawałków. Dlatego tak ważna jest zwięzłość myśli. Najlepiej czyta się wpis, który ma nie więcej niż 1,5 – 2 strony, jest podzielony na logiczne fragmenty, posiada śródtytuły. Ja stosuję też pogrubienia, czasem inne wyróżniki, np. kropki, gwiazdki, myślniki, dobrze też robią dialogi. Warto linkować do źródeł, z których się korzysta. Dzięki temu materiał nie jest blachowaty ani za długi.

„Od kiedy Cię poznałam blogowo bardzo dużo się od Ciebie uczę. Staranności w wyrażaniu swoich myśli. Poszanowania komentatora” – napisała w komentarzu Rena (link do Jej bloga).

Staram się pisać prostym, poprawnym językiem, unikać błędów stylistycznych, ortograficznych i literówek. Nie zarzekam się, że u mnie błędu nie znajdziecie, ale zapewniam, że bardzo się o to staram. Zawsze czytam tekst po kawałku, gdy piszę i potem jeszcze kilka razy całość po skończeniu. Sprawdzam, poprawiam, bo szanuję czytelnika i uważam, że zasługuje na taki wysiłek z mojej strony. Nie wszyscy tak robią.
PRZYKŁADY  z sieci: „cała gama kolorystyczna wpada w różowe odcienie” – odkrywcze zdanie, prawda? I w dodatku nie wiadomo o co chodzi, choć domyślić się można… Wspomniana autorka postanowiła: „zrobić dla was o tym posta”; inna z kolei wybiera „lekkie formuły mleczek do twarzy” – czy aby na pewno? czy nie chodzi tu o mleczka o lekkiej konsystencji, albo jeszcze lepiej – o mleczka, które się świetnie wchłaniają? Inna autorka szuka nowego kosmetyku bo, jak pisze: „wszystkie produkty już mi się skończyły lub nieubłaganie sięgają dna”.

Najlepiej, jeśli tekst może poczekać np. przez noc. Gdy wrócicie do niego rano, zawsze jeszcze znajdzie się coś do poprawy, a już na pewno wychwycicie denerwujące powtórzenia.

Na jaki temat?

„Twój blog jest niebanalny, rzeczowy, napisany świetnym stylem. Tematyka notek jest szeroka, więc nie może się znudzić. Bystre oko, sprawne pióro, zdjęcia sprawiają, że czyta się posty nie tylko z przyjemnością, ale wnoszą nowe wartości, przeżycia, doznania – taką opinię o moim blogu wyraziła Ultra (link do Jej bloga)

Najważniejsze, żeby wiedzieć, co chce się „sprzedać” za pomocą tekstu. Pisanie o oczywistościach nie wywoła emocji i właściwie dlaczego inni mają czytać np. o tym, że mi się złamał paznokieć. Staram się szczerze sama przed sobą przyznać, czy to, o czym piszę chciałabym przeczytać gdzieś w internecie.
Nie wierzę, gdy czytam u kogoś, że ma w głowie pomysły na kilkadziesiąt tekstów. No chyba, że są to informacje o nowym leku czy kosmetyku.  Na pewno nie zachwyci mnie instrukcja używania kremu, łącznie ze składem. Od razu wiem, że autor po prostu przepisał ulotkę – mogę sobie sama ją przeczytać w internetowej aptece czy sklepie. W dodatku nawet nie postarał się jej zredagować, napisać poprawnie.
Nie warto też wyważać dawno otwartych drzwi – staram się więc nie pisać o tym, co zostało gdzieś opisane, a jeśli już – to z zupełnie innej strony. Jeśli np. blogerzy piszą o meteoropatii, i radzą jak sobie pomóc, ja publikuję tekścik bardzo osobisty, rodzaj felietonu o moich osobistych doświadczeniach (np. Alergia na pogodę).
Zawsze też mam w tyle głowy dla kogo piszę – swoją grupę docelową, dlatego nie piszę do nastolatków, bo wiem, że się raczej nie zrozumiemy.

Na końcu tekstu blogowego często proszę o przedstawienie swojego zdania na opisywany temat – uważam, że to dobry „zaczyn” do komentarzy, taki punkt odniesienia do dyskusji. Zauważyłam, że niektórzy blogerzy kończą tekst nieoczekiwanie i zapraszają na drugą część. Myślę, że to dobry pomysł, sama się „złapałam” na tym, że czekałam na kolejny odcinek. Zupełnie jak w serialu… Zresztą mam już pomysł na drugi odcinek na temat blogowego pisania…
Zazwyczaj też stawiam pytanie, które ma zachęcić do rozmowy. Teraz np. takie:
może macie jakieś inne, sprawdzone sposoby na dobry tekst? Na pewno tak, bo większość osób, które mnie odwiedzają bloguje od dawna. Chętnie przeczytam, człowiek całe życie się uczy… 😉

 

 

 

 

« »

Copyrights by Iwona Kmita. Theme by Piotr Kmita - UI/UX Designer Warszawa based on theme by Anders Norén