Dzisiaj o zjawisku, z którym codziennie styka się każdy z nas – o wplataniu obcych zwrotów do codziennego języka w pracy, w domu, w szkole, na spotkaniach, wszędzie po prostu.
Nie da się nie zauważyć, że w naszym języku na stałe znalazły się różne zapożyczenia. Wiem i akceptuję to, że język jest „żywy”, że się rozwija i obce zwroty są nie do uniknięcia. Jednak jakieś proporcje moim zdaniem powinny być zachowane. Zżymam się, gdy zamiast używać zwykłych, prostych określeń stosuje się obce wtręty, najczęściej z języka angielskiego.
W dodatku wiele osób, zwłaszcza starszych, często nie rozumie tej nowomowy. Co innego, gdy nie ma bezpośredniego tłumaczenia jakiegoś wyrazu, czasem tak bywa i wtedy obce słowo jest na miejscu. Ale na przykład dlaczego planując urlop, mamy wybierać destynację a nie kierunek wyjazdu? Dlaczego bukujemy bilety, a nie je rezerwujemy. Dlaczego w restauracjach na stole stoją tabliczki z napisem reserved zamiast zarezerwowane.
Poniżej kilka zapożyczeń, z którym spotykam się na co dzień (podaję pisownię spolszczoną):
- – to nie nasz target
- – klient zapewni nam kontent
- – bądźmy in tacz
- – oglądamy master-szefa
- – to jest dedykowane dla…, np. kobiet
- – widać wyraźny progres
- – to jest mój tim
Niektóre wyrazy i zwroty są już tak często używane, że nawet nie kojarzymy ich z zapożyczeniami. Na przykład lubimy iść na drinka, urządzać party albo garden party. Na potwierdzenie kiwamy głową, mówiąc OK. Chodzimy na lancze i brancze. Jeździmy busem lub busikiem. Prosimy kogoś: luknij na to. Można by pewnie jeszcze długo wymieniać.
Owszem, coraz więcej obcokrajowców do nas przyjeżdża, dlatego nie mam nic przeciwko podwójnym, polskim i obcym nazwom, określeniom w sklepach, instytucjach, na ulicach nawet. Ale nie widzę potrzeby byśmy sami między sobą posługiwali się jakimś polskim niepolskim językiem.
Ciekawa jestem z jakimi zapożyczeniami wy się spotykacie na co dzień i jakie macie zdanie na temat takich ozdobników w naszym języku.
Piotrek
5 października 2016 — 15:53
Często ma to swoje powody. W wielu branżach ludzie na codzień używają angielskich słów nie tylko z powodu mody ale dlatego, że komunikują się po angielsku. I to niestety zostaje – niektóre angielskie słowa nie mają swoich polskich odpowiedników albo te odpowiedniki nie znaczą w 100% tego samego.
A co do reserved w knajpie – podejrzewam, że chodzi o to, żeby nie stawiać dwóch kartek – jednej po polsku drugiej po angielsku 😉
Iwona Kmita
5 października 2016 — 18:17
Co innego kontakty zawodowe – tam wtręty obce i slang związany z branżą są zrozumiałe. Mnie najbardziej razi zaśmiecanie codziennego języka.
Bet
5 października 2016 — 21:06
W ramach rewizyty trafiam na temat, który jest mi równie bliski. Od lat próbuję lansować polskie odpowiedniki angielskich zapożyczeń. Bardzo często mówię „sobota i niedziela” zamiast „weekend”. Kiedyś próbowałam używać sympatycznego polskiego słowa: „zapiątek”. Niestety, nie znalazłam naśladowców:)))
Z blogową koleżanką bardzo często wymieniamy „listele” zamiast e-maili.
Najbardziej ze wszystkiego irytuje mnie jednak wszechobecne słowo „ogarniać”, które występuje w rozlicznych znaczeniach. Wprost niezastąpione jest we współczesnej mowie.
Pozdrawiam po polsku:))
Iwona Kmita
5 października 2016 — 22:00
Cieszę się, że wpadłaś do mnie. Popatrz, zapomniałam o „łikendzie”, toż to już prawie polskie słowo, mało kto mówi inaczej. Chyba byłam „nieogarnięta”, gdy pisałam. Oj, można się pośmiać ale naprawdę szkoda naszych polskich słów. Niektóre wręcz wychodzą z użycia kosztem różnych zapożyczeń 🙁
jotka
5 października 2016 — 21:42
Dobrze, że o tym piszesz, bo mnie to także irytuje. Zresztą pisałam kiedyś o tej dziwnomowie i niewiele sie zmieniło, raczej na gorsze. Gdybyś chciała przeczytać, to podaję tam przykłady pasujące do Twojej notki:
https://paniodbiblioteki.blogspot.com/2014/10/dziwnomowa.html
Ale chyba największym nadużyciem jest nie tylko zapożyczenie, ale połączenie z nieprawidłowym tłumaczeniem. Taki napis znalazłam na tablicy przed restauracją:
zapraszamy na fajfy o piętnastej 😉 oczywiście z dancingiem 😉
Iwona Kmita
5 października 2016 — 21:56
No świetnie, fajfy o piętnastej. Grzech nie iść, oczywiście na dancing 🙂 Dziękuję Jotko za wpis i z przyjemnością wpadnę do ciebie poczytać na ten temat. Pozdrawiam ciepło, zwłaszcza, że dziś za oknem brr.
Dobre Zielsko
5 października 2016 — 23:12
Jestem tłumaczką i czasem dostaję od klientów korporacyjnych takie pełne anglicyzmów wiadomości, że zastanawiam się, czy to nadal szpan, czy może zapominanie polskich słów, czy może jeszcze co innego…
Iwona
6 października 2016 — 16:26
No tak, korporacje są pod tym względem najgorsze. Wiem coś o tym. Pamiętam, jak kiedyś po jakimś spotkaniu z szefostwem w redakcji starsza koleżanka mnie zapytała: a co to jest ten kontent?
Aleksandra Bohojło / Esencja
6 października 2016 — 21:13
Niestety tracimy kontrolę nad tym jak mówimy i jak piszemy. Pewnych rzeczy już po prostu nie zauważamy, a otoczenie dokładnie wie co mamy na myśli. Szkoda naszego języka, bo jest piękny, ale tak jak napisałaś to żywy twór i czasem musimy to zaakceptować. Z wyjątkiem jego kaleczenia.
Iwona Kmita
6 października 2016 — 21:48
Tak, to prawda że kaleczenie języka jest okropne. A to też się często zdarza. Mówimy niechlujnie, zmieniamy znaczenie słów, tworzymy niepoprawne związki frazeologiczne. Wydaje mi się, że w pewnym stopniu to skutek porozumiewania się za pomocą smartfonów, komputerów, gdy nie przywiązuje się wagi do poprawności językowej. Ale to już inna kwestia. Pozdrawiam i dziękuję za wpis.
zielonakaruzela-kasia
6 października 2016 — 21:49
Rzeczywiście, zapożyczeń mamy sporo, a obawiam się, że będzie ich jeszcze więcej. „Korpo język” to zdecydowanie odrębna sprawa, i chyba nawet świat. A język polski jest piękny, to fakt 🙂
Maria
6 października 2016 — 21:59
Od kilku lat mieszkam w UK. Tutaj większość Polaków posługuje się między sobą takim miksem, że uszy by Ci zwiędły. Angielskich, spolszczonych słówek wplatają do polskiego 10-20% . Po pewnym czasie człowiek się przyzwyczaja. Bardziej irytują mnie te nagminnie powtarzane powiedzonka typu; „ogarniam” albo „nie ogarniam”, „no dokładnie”, „no proszę cię”
Iwona Kmita
6 października 2016 — 22:48
To nasze „dokładnie” to też zapożyczenie z angielskiego (exactly), tyle że w tłumaczeniu.Jednak, jeśli dobrze czuję, tam to słowo ma inny wydźwięk i jest jak najbardziej naturalne.
Home Syndrome
7 października 2016 — 09:53
Suknie ślubne and wieczorowe… Wrrrrr. Mamy taki piękny język. Szanujmy!
Iwona Kmita
7 października 2016 — 15:01
Nie wierzę! Tak było???
Anna
8 października 2016 — 19:32
A ja na przykład słowo „ogarniać” bardzo lubię, szalenie przydatne;).
Częśc obcych wtrętów istotnie razi, inne są już na porządku dziennym. Sama złapałam się ostatnio na „flow”, ale wcale nie łatwo było mi znaleźc polskie słowo, które mialo oddać ten sam sens…
Slowl
9 października 2016 — 02:54
Zwykle zapożyczenia mnie rażą, ale takie robione na siłę. Nie chodzę na party, nie bywam in tacz (naprawdę ktoś tak mówi??), na korpo-mowę mam alergię.
Ale przesady w drugą stronę też nie lubię. W weekendy chodzę na drinka i nawet nie wiem, na co innego miałabym chodzić… na mieszankę alkoholi z sokami? 😉
Iwona Kmita
9 października 2016 — 09:13
To prawda, przesada nie jest dobra. W tych przypadkach jak weekend i drink zwracałam uwagę, że już tak mocno wrosły w nasz język, że nawet nie myślimy o nich jak o zapożyczeniach.?
alElla
9 października 2016 — 08:59
Klik dobry:)
Mnie także nowe słownictwo nie podoba się i nawet denerwuje.
Na przykład:
– coś jest lajtowe,
– w sklepach jest SALE.
Także nadużywania niektórych zwrotów nie toleruję. Ostatnio nadużywa się „tak naprawdę”, szczególnie w telewizji. Niedawno słyszałam: tak naprawdę mamy jesień, a jeden polityk powiedział: tak naprawdę prezydentem był Aleksander Kwaśniewski.
Pozdrawiam serdecznie.
Iwona Kmita
9 października 2016 — 09:09
Dzień dobry, cieszę sie, że do mnie wpadłaś?. Kolejna osoba, którą denerwuje to samo, co mnie. Podejrzewam, że to samo będzie nam się podobało.
alElla
9 października 2016 — 09:19
Nie lubię także skrótów i skrótowców, szczególnie w artykułach prasowych, bo nie zawsze wiem, o czym/o kim czytam. Kiedyś napisałam notkę na ten temat.
Iwona Kmita
9 października 2016 — 09:24
Wpadnę i poszukam. A kolejnym razem proszę wpisuj mi link?
alElla
9 października 2016 — 09:38
Podaję link:
http://alella.blog.onet.pl/archives/193
ariadna
9 października 2016 — 09:06
Mnie te zapożyczenia bawią, nie irytują. Każde pokolenie „coś chwyta” i usiłuje wcisnąć w rodzimy język, jako swoje słownictwo 😉
To naturalny proces.
Jakoś to wszystko OGARNIAM (czytaj: nadążam) 😉
Bardziej denerwują mnie skróty, które młodzież stosuje między sobą np. cze (cześć). Jeśli dalej pójdzie to w tę stronę, młodzież zupełnie przestanie ze sobą rozmawiać hm….
Miłego dnia 🙂
Iwona Kmita
9 października 2016 — 09:15
Hm, faktycznie, ale to już temat na inny wpis. Pomyślę o tym? Spoko, da radę. No to nara (żarcik taki)?
oto ja
9 października 2016 — 11:49
Chyba tak jest, że wielu z nas irytuje zapożyczanie słów, ale też ich używamy, często bezwiednie. Jak nie jest tego zbyt dużo, to jest do przyjęcia, jednak nie należy wypierać naszego pięknego języka obcymi zwrotami.
Natomiast lubię rozmawiać z ludźmi, którzy prezentują wysoką kulturę języka i bardzo starannie dobierają słowa w konwersacji.
Pozdrawiam 😉
Iwona Kmita
9 października 2016 — 16:25
Mam tak samo Joasiu, w pełni się zgadzam 🙂 Również pozdrawiam cieplutko
oto ja
9 października 2016 — 21:49
Dorzucę jeszcze kilka słów w sprawie wysokiej kultury języka. Właśnie wróciłam z koncertu Michała Bajora. I właśnie tam miałam możliwość uczestnictwa w takowej: kultura wypowiedzi, fantastyczna dykcja, interesujące, zabawne anegdoty i repertuar w sam raz na niedzielny wieczór – zupełnie inny to człowiek, niż moje dotychczasowe wyobrażenie o nim. Koncert świetny – w całości w języku polskim – czyli mój dopisek jak najbardziej na temat 😉
Iwona Kmita
9 października 2016 — 23:07
Oj, zazdroszczę ci. Bardzo lubię Bajora a już dawno go nie słyszałam. Zawsze miał świetną dykcję. Ma trudny repertuar a każde słowo słychać znakomicie i nie trzeba się domyślać, jak to często teraz bywa. Muszę się rozejrzeć, czy gdzieś u nas nie ma jego koncertu.
oto ja
10 października 2016 — 00:00
Ten dzisiejszy koncert to były piosenki z tekstami Wojciecha Młynarskiego, różnych kompozytorów i kilku wykonawców plus piosenki Michała Bajora. Bardzo się miło słuchało ?
maradag
9 października 2016 — 13:24
No tak…ale wpadka, (miałam użyć słowa „blamaż” :-)), na moim blogu, pod Twoim komentarzem, użyłam: OK
Na swoje usprawiedliwienie mam może to, że mieszkam w Holandii około 16-tu lat…. Pomijając to OK, zdarza mi się wtrącić obce słowo do naszej polskiej mowy.
„Sorki”! (moje prywatne „przepraszam” :)).
Iwona Kmita
9 października 2016 — 16:23
oj tam, oj tam, drobiazg
Anna
9 października 2016 — 17:20
Iwono, teraz już małolaty raczej nie prowadzą blogów, ale gdy ponad 10 lat temu czasami na takie zaglądałam, to nie mogłam zrozumieć, o czym te dzieci pisały. Miały jakąś swoistą nowomowę, która mnie denerwowała, np. niom, zamiast tak, bossze, zamiast Boże, thx, zamiast dziękuję.
Ostatnio w telewizji przedstawiała się jakaś kobieta, która powiedziała, że jest trenerem- coachem. Wydawało mi się, że coach to trener.
Ludziom się wydaje, że jeśli użyją obcego słowa, to ich to nobilituje.
Wiadomo, że nie znaleziono dobrego tłumaczenia rzeczownika weekend, więc musimy go używać.
Dziękuję za wizytę na moim blogu i serdecznie pozdrawiam.
Iwona Kmita
10 października 2016 — 08:24
Dziękuję, że wpadłaś z rewizytą. Zapraszam zawsze:)
PS. A kariera słowa coach też mnie zadziwia.
Lena Sadowska
9 października 2016 — 21:29
Witam.
Temat, który podjęłaś jest bliski również mojemu sercu.
Bardzo irytuje mnie, że zamiast korzystać z bogactwa własnego języka, używamy wszelkiego rodzaju „szkaradków”. Nie jestem purystką językową – jeśli zapożyczenie jest trafne – nie mam nic przeciwko temu, by go używać. Zresztą – nie dałoby się wyeliminować wszystkich obcych słów z oczywistych powodów.
I kilka takich dziwolągów, które jeżą włos na głowie:
„tilajt” – świeczka
„majstremowy” – masowy
„randomowy” – przypadkowy
„dżołkować” – żartować
„askować” – pytać
„wyczilować się” – odpocząć
A uniwersalnym słowem, które mnie doprowadza do pasji jest „rozkminiać”.
Pozdrawiam 🙂
Iwona Kmita
9 października 2016 — 23:04
No i powiększa się lista dziwnych zwrotów w naszym języku – dziękuję 🙂 A rozkminiać też mnie strasznie wkurza. I jakoś tak niemiło brzmi. Nie wiem dlaczego…
Lena Sadowska
10 października 2016 — 00:20
Może dlatego, że w niektórych gwarach oznaczało wulgarne określenie brutalnej defloracji.
Ale także „mówienie”, „tokowanie”.
Również „mataczenie”, „mącenie” (czyli antonim tego, co oznacza dziś w slangu młodzieżowym).
Pozdrawiam 🙂
Iwona Kmita
10 października 2016 — 08:27
Nie znałam tego gwarowego znaczenia. Dziękuję.
A.
11 października 2016 — 05:49
Akurat ten temat jest dla mnie aktualny. W mojej pracy często otrzymuję maile, w których zdarzają się zapożyczenia słów z języków obcych;) Przykład: fragment wiadomości od mojego kolegi: Anyway, w razie czego będę pisał…
Anyway;-) Absolutnie nie polsko brzmiące słowo;) Pozdrawiam
Iwona Kmita
11 października 2016 — 07:43
Anyway… masz rację. Dzięx – to też coś z czym się spotykam. Pozdrawiam 🙂
Percy ogrodnik
12 października 2016 — 23:02
Blog doskonały zarówno ze względu na publikowaną w nim treść, jak i na samą szatę graficzną.
Iwona Kmita
12 października 2016 — 23:39
Dziękuję, jak miło to przeczytać ?
blogierka
14 października 2016 — 01:22
Ja jestem WINNA i niestety dobrze mi z tym ;).
Mój jezyk to polinglisz i taki mój styl- ale to po cześci dlatego że
edukacje miałam in inglisz i dużo mieszkałam za granicą 😉
Iwona Kmita
14 października 2016 — 08:14
No to jesteś wytłumaczona. Ale faktycznie widzę na blogu, że to twój styl i powiem ci, że mi się podoba 🙂
Babski Bues
24 października 2016 — 13:49
Warto dbać. Bardzo cenimy za to język pisany – jest mniej podatny. Choć wkrada sie do niego już więcej mowy potocznej. Pozdrawiam.
Ula z prostoofinansach
1 listopada 2016 — 13:10
Najwięcej zapożyczeń chyba kojarzy mi się z marketingiem, z ludźmi z korporacji, ale jak pomyśleć to i w finansach takie mamy. Choćby często słyszany cash 🙂
Sporo też przychodzi do nas z nazwami własnymi programów – choćby wspomniany przez Ciebie „master szef”.
Iwona Zmyślona
9 listopada 2016 — 05:18
Byłam, przeczytałam ale nie skomentuję, bo jestem przeciwniczką makaronizmów i innych zapożyczeń. Ukłony.
Dotee
20 listopada 2016 — 13:55
Przykłady które przytoczyłaś to typowa korpomowa, mnie jako osobę która nigdy nie pracowała w korporacji też to razi, ale są ludzie, którzy używają tego języka na co dzień i w sumie, tak jak wspomniałaś, język jest żywy i nieuchronnie idzie w tym kierunku. Nie ma co z tym walczyć wg mnie.
Z kolei ja często porozumiewam się po angielsku ze znajomymi i zdarza mi się, że myśli, które przychodzą mi do głowy, są po angielsku i czasem jakiś angielski zwrot też się dlatego wymsknie. Cóż – globalizacja 🙂 Ale to tylko w towarzystwie, w którym czuję się swobodnie i wiem, że mogę sobie pozwolić być sobą:)
Adriana
20 listopada 2016 — 20:52
Żyjemy w czasach, kiedy to język angielski nosi dumne miano „lingua franca”. Czasami się zastanawiam czy separacja naszego języka od właśnie angielskiego jest możliwa? Język to zjawisko bardzo dynamiczne i czasami zmienia się szybciej niż byśmy tego chcieli, dlatego niektórzy chodzą na lunch, później na drinka, rozmawiają o targetach i nowym kontencie, a później są w intaczu. Czy nam się to podoba czy nie, rozumieć trzeba. Co nie zmienia faktu, że dbałość językowa, powinna dbałością zostać. Pozdrawiam, A.