Czy zetknęliście się ostatnio z fałszywą informacją? Ja tak i bardzo mnie to wzburzyło. Pomyślałam, że każdy z nas, blogerów, może nieświadomie rozpowszechniać nieprawdę.
Czym jest „fake news”? Do niedawna pod tą nazwą kryła się informacja całkowicie nieprawdziwa, wrzucona do sieci dla żartu, albo żeby świadomie wprowadzić w błąd. Obecnie to znaczenie się rozszerzyło i obejmuje także przeinaczenia, nadinterpretacje, manipulowanie informacją, posługiwanie się tylko tą jej częścią, która z jakichś powodów jest autorowi potrzebna. „Fake newsy” wykroczyły poza politykę, gdzie jeszcze niedawno były najczęściej stosowane. Teraz dotyczą też życia tzw. przeciętnego użytkownika internetu, dotyczą więc także i nas. Na przykład o śmierci Zbigniewa Wodeckiego przeczytałam tydzień wcześniej, nim to się stało… Jestem pewna, że każdy z was zetknął się w internecie z atrakcyjnie „sprzedanymi” fałszywymi faktami.
Zacznijmy od siebie
„Fake newsy” w takim rozumieniu, jak napisałam, to wielki problem, zajmują się nim specjaliści, Google stworzyło nawet specjalne narzędzie, które ma ułatwiać weryfikację faktów. Ja natomiast chcę spojrzeć na sprawę z blogowego podwórka. Każdy z nas codziennie czyta mnóstwo wpisów, dowiadujemy się wielu rzeczy, cieszy nas to, uważamy, że poszerzanie horyzontów to jedna z korzyści płynących z blogowania.
Wszystko to prawda, czy jednak z ręką na sercu powiecie, że sprawdzacie wszystko, o czym piszecie do swoich czytelników? Chodzi mi o tak zwyczajne rzeczy, jak np. pisownia nazwisk i nazw polskich i obcych, daty, tytuły innych utworów, poprawność cytatów i to, czy przypisujemy je właściwym osobom, liczby i wielkości, które przytaczamy (np. powierzchni, kwot itp.), i tak dalej…
A jeśli zawsze sprawdzacie to gdzie? Czy nie w internecie jedynie? Sieć to wielkie bogactwo informacji, ale też wielki kosz i warto za każdym razem, za każdym kolejnym postem mieć to w pamięci.
Bądź własnym „fact checkerem”
„Fact checker”, określenie z języka angielskiego, oznacza osobę, która zajmuje się sprawdzaniem informacji. Kilka, a może już nawet kilkanaście lat temu w niektórych redakcjach, szczególnie tych wydających pisma o tematyce gospodarczej czy finansowej, zatrudniano osoby, których zadaniem było sprawdzanie wszystkich nowych informacji, które znalazły się w artykułach. Teoretycznie powinien to robić autor, prawda? Jednak redakcje dbały o wysoki standard w swoich tytułach i dodatkowo oddawały teksty w ręce specjalnie zatrudnionych osób. Dzisiaj to już przeszłość, takich stanowisk nie ma, więcej – w większości redakcji, ze względu na cięcie kosztów, nie zatrudnia się nawet korektorów. Zostawiam to bez komentarza… Efekty takich cięć sami pewnie widzicie.
Na swoich blogach jesteśmy jednocześnie autorami, redaktorami, korektorami, bądźmy też „sprawdzaczami” (myślę, że ten neologizm jest czytelny i pozwoli ograniczyć użycie na co dzień zwrotu „fact checker”). Jak to zrobić? Jest kilka sposobów. Przede wszystkim przypomnijmy sobie, że ciągle jeszcze (szczęśliwie!) istnieją słowniki i encyklopedie, którym można zaufać. Zarówno te na papierze, które są chyba jeszcze w wielu domach, jak i ich wersje internetowe. Sięgajmy po nie tak często, jak potrzebujemy.
Na co warto zwrócić uwagę:
Na jakiej stronie opublikowano artykuł. Zazwyczaj autorzy fałszywych informacji tworzą strony, które niemal nie różnią się nazwą od znanych, wartych zaufania źródeł.
Kto jest autorem tekstu. Nie ufam materiałom nie podpisanym lub podpisanym nic nie mówiącymi inicjałami.
Czy informacje, które cię zainteresowały brzmią prawdopodobnie, a przede wszystkim, czy są poparte dowodami, np. danymi statystycznymi, linkami do innych stron (i czy nie są to strony fałszywe), nazwiskami znanych autorytetów. W tym ostatnim przypadku warto wrzucić nazwisko do wyszukiwarki i sprawdzić, czy ta osoba faktycznie wygłosiła podobny pogląd, zajmowała się daną sprawą itp.Twórcy „fake newsów” często powołują się na znane nazwiska.
Kiedy został napisany tekst, z którego czerpiesz informacje. To bardzo ważne, bo jesteśmy zasypywani informacjami i te z odleglejszą datą mogą już być po prostu nieaktualne.
Czy są w sieci inne teksty na ten temat, z takimi samymi informacjami i zbliżoną argumentacją. Porównanie wiadomości z kilku źródeł to najważniejsza bodaj cecha osoby zbierającej materiały do tekstu (w mediach nazywa się ich z jęz. ang. researcheremi). Dzięki temu można się upewnić, że problem jest faktyczny, a nie wydumany.
Na koniec chcę zapytać, czy są tematy w ramach cyklu o pisaniu, o których chcielibyście przeczytać, a ja mogłabym napisać. Proszę o podpowiedzi:)
Ania
11 sierpnia 2017 — 09:59
Spotkałam się z tym wiele razy na różnych blogach i nawet była sytuacja taka, która mną wstrząsnęła, a dopiero po kilku dniach dowiadywałam się, że to nie była prawda. Ja u siebie nie mam tego problemu, bo inna tematyka, ale osoby, które przekazują dalej jakieś informacje powinny sprawdzić wiarygodność źródła i podanej informacji.
Ja chętnie przeczytam każdy Twój post 🙂
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 10:18
Dziękuję Aniu:) Obawiam się się, że fala fałszywych informacji w internecie będzie rosła. To nakłada na nas obowiązek większego rygoru podczas pisania i sprawdzania swoich treści.
Co do tematyki twojego bloga – może się zdarzyć, że ktoś, publikując przepis, pomyli się w ilości składnika i cała masa czytających i korzystających z niego zaliczy kulinarną wpadkę. A wystarczyło sprawdzić, czy ręka się nie obsunęła i nie kliknęła innej cyfry. Takie sprawdzanie każdej treści też miałam na myśli w tym poście.
Ania
11 sierpnia 2017 — 21:19
Aaa..to rozumiem 🙂 Zawsze staram się sprawdzać, ale wiesz – sprawdzanie sprawdzaniem, a pomyłka i tak może się zdarzyć. Mam jednak nadzieję, że nie 🙂
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 21:36
W końcu jesteśmy tylko ludźmi… Póki co, mnie z twoich przepisów wszystko się udaje:)
Ania
12 sierpnia 2017 — 21:39
Bardzo się cieszę 🙂
anabell
11 sierpnia 2017 — 10:21
Pewnie jestem nietypowa, ponieważ nie korzystam z wiadomości z sieci.
Z internetem jest pewien problem- każdy, bez wyjątku, może pisać tu największe bzdury i nie ponosi z tego tytułu żadnej kary. Od dawna wszyscy się głowią jak
„ucywilizować” internet, by nie było w nim szkodliwych lub nieprawdziwych treści, hejtu, itp. Ale każda interwencja wywołuje ogromne protesty i niezadowolenie użytkowników internetu i problem ciągle jest nierozwiązany.
A tak na marginesie tego tematu – w młodości bardzo ceniłam reporterów. Byłam
święcie przekonana, że reporter /sprawozdawca przedstawia tylko i wyłącznie prawdę i nie wrzuca do informacji własnego punktu widzenia. Nim osiągnęłam
pełnoletność moje wyobrażenie co do dziennikarzy/reporterów sięgnęło bruku.
W dobie swobodnego dostępu do sieci moja biblioteka tradycyjnych książek wciąż się powiększa, zwłaszcza w dziale popularnonaukowym.
Miłego;)
Ewa Popielarz
11 sierpnia 2017 — 10:52
W wielu przypadkach publikacje naukowe nadal są sprawdzane przez tzw. redaktorów merytorycznych. Jeśli ich nie ma, ten obowiązek spada na redaktora językowego. Ale ponieważ nie musi on być specem w każdej dziedzinie, ostatecznie odpowiedzialność za błędy merytoryczne spoczywa na barkach autora.
Pracuję jako redaktor i większość informacji weryfikuję w internecie. Praca nad książką trwałaby tygodniami, gdybym musiała każde nazwisko sprawdzać np. w encyklopedii. Niestety w sieci jest mnóstwo śmieci, literówek, błędów wynikających nawet nie ze złych intencji, ale z niedopatrzenia. Trzeba być bardzo czujnym i zawsze zostawiać ostatnie słowo autorowi.
Dreptak Zenon
11 sierpnia 2017 — 11:40
Zajmujemy się z żoną zawodowo przygotowywaniem materiałów do druku. Czasami sprawdzamy każde nazwisko i imię. W zawodzie redaktora nadmierna pewność siebie nie jest wskazana i trzeba być bardzo podejrzliwym. 😀 😀 😀
Nawet gdy publikacją zajmuje się zespół zawodowców zdarzają się błędy, a weryfikacja w Internecie jest często niewystarczająca. Dla redaktorów z którymi współpracujemy ostateczna wyrocznia są aktualne słowniki PWN, natomiast wszelkie wątpliwości godzinami są uzgadniane z autorem, przy czym to redaktor ma być tym bardziej podejrzliwym.
Obowiązuje zasada, że im więcej oczu przepatrzy tekst, tym mniej błędów. Niestety, prawie zawsze coś się znajdzie po druku. 🙁
Ewa Popielarz
11 sierpnia 2017 — 12:54
Podejrzliwość to najważniejsza cecha redaktora – to prawda 🙂
Internetu bym nie deprecjonowała – obecnie większość słowników PWN jest w sieci i w ten sposób łatwiej i szybciej można wyszukać informacje. A wątpliwości godzinami uzgadniane z autorami to przywilej, jaki mają redaktorzy niewielu wydawnictw. Zazwyczaj czas (a właściwie jego brak) ma tu ostatnie słowo. I to słowo brzmi: „Zrób to na wczoraj” 😉
Dreptak Zenon
11 sierpnia 2017 — 13:17
Sieć siecią, a ostatnie wydania stoją zawsze na półce, albo raczej leżą wokół biurka. 😀 😀 😀
Dyskusje na ogół kończy stwierdzenie: „słownik…, PWN, wyd…., rok…”
Poza tym, „na telefonie” zawsze są weterani starych redakcji i zawsze można skonsultować u autorytetów. Czasami można się zdziwić! 😀 😀 😀
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 14:19
Czasem dzwonię do poradni językowej, gdy już naprawdę mam kłopot.
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 13:53
Ja też jestem redaktorką i miedzy innymi dlatego powstał ten tekst i inne w cyklu. Pozdrawiam:)
boja
11 sierpnia 2017 — 10:56
No cóż, ze wstydem przyznam, że ja notorycznie przeinaczam fakty, a często nawet zmyślam różne wydarzenia. Robię to z premedytacją, choć nie zawsze całkowicie świadomie…
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 13:51
Taką nieświadomą premedytację – wybaczam:)
Dreptak Zenon
11 sierpnia 2017 — 11:30
Staram się weryfikować to co czytam i piszę. Czasami zwracam autorowi uwagę na nieścisłości albo manipulacje. Niekoniecznie zaraz to co przekłamał musi być celowe. Niestety część autorów traktuje swoje teksty jak prawdy objawione i walczy o nie „jak o niepodległość”. Przez to dorobiłem się paru śmiertelnych wrogów. 🙂
Rzeczywiście większość redakcji pozbyła się całkowicie korektorów i redaktorów. To widać, bo poziom poleciał na głowę.
Natomiast gdy chodzi o blogosferę, to blogerom zdarza się niemiłosiernie naciągać fakty i manipulować nimi dla uzasadnienia swoich ideologicznie „słusznych” tez. Cóż, wiarygodność bardzo łatwo stracić, a agresywna dyskusja wcale jej nie przywróci.
Kiedyś, lata temu, wydawało mi się, że blogosfera to niezależni publicyści i rzetelni autorzy. Teraz już wiem, że bywa bardzo różnie.
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 13:55
Prawdopodobnie lata temu było tak jak piszesz – rzetelnie. Niestety, wszystko się zmienia, blogosfera też.
iw.nowa.2.0
11 sierpnia 2017 — 12:01
Ważny temat, wielu ludzi powtarza bezmyślne przeczytane czy zasłyszane wręcz informacje także w życiu. W dodatku słowo pisane uprawdopodabnia je i sprawia, że mogą się rozejść w niekontrolowany sposób po sieci.
Jestem za sprawdzaniem informacji, zanim się je puści w obieg. 🙂
pozdrawiam serdecznie
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 13:56
To prawda – słowo napisane, także w internecie, zyskuje dużo większą wagę niż np. uwaga ustna.
Andrzej Rawicz (Anzai)
11 sierpnia 2017 — 12:12
Słownikom, leksykonom, podręcznikom, a także t.p. materiałom też bym nie ufał. Zbyt długo żyję, aby nie zauważać, że politycy aż się rwą do usuwania jednych informacji, wprowadzania innych, manipulowania nimi, czy ich zastępowania.
W większości zresztą mamy do czynienia nie z faktami, ale z ich interpretacją, a to daje olbrzymie pole do manipulacji.
A internet? No cóż potwierdza się stare już powiedzenie, że gdyby nie internet, może Pan Internet to pewnie nigdy byśmy się nie dowiedzieli ilu idiotów jest na świecie. 😉
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 13:56
Ale czemuś jednak trzeba zaufać…
Andrzej Rawicz (Anzai)
11 sierpnia 2017 — 14:59
A więc bandyci z lat 1944-1956 to teraz bohaterscy kombatanci??? A Wojsko Polskie z tego samego okresu to bandyci???
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 15:55
Oj, proszę, przecież wiesz, że nie o to mi chodziło… Po prosty gdzieś musimy sprawdzać swoje informacje. Ale na pewno masz rację, że trzeba to robić zgodnie z zasadą ograniczonego zaufania.
Andrzej Rawicz (Anzai)
11 sierpnia 2017 — 18:37
Widzę że mnie rozszyfrowałaś bezbłędnie. Oczywiście masz rację, stara zasada dziennikarska mówi, że wiadomości należy sprawdzać minimum w dwóch niezależnych źródłach. Ale chyba przyznasz też, że każdą wiadomość można przedstawiać w dowolnym świetle, i nie muszą to być fejki. Przytoczyłem ten przykład, z kombatantami, bo zniesmacza mnie to, gdy „przebierańcy w ornacie na mszę dzwonią”.
Jeżeli jeszcze nie masz mnie dosyć to nadmienię, że od 2-3 lat istnieją aplikacje, które czytają wskazane teksty i informują o ich wartości faktograficznej, logicznej spójności, ew. plagiatowaniu, itp. parametrach. O rozbudowanych edytorach, które sprawdzają pisownię w 6-8 językach, i wskazują „najwcześniejszego” autora nie wspomnę, bo trafiają już do nas jako „trial” za pośrednictwem smartów.
Nadal jednak nie da się analizować felietonów i tekstów będących osobistym komentarzem, lub wynurzeniem autora, i tutaj musimy posługiwać się własną wiedzą i intuicją. Trudno przecież przyjąć, że doświadczona kucharka użyje 15 kg mąki zamiast 1,5 kg, tylko dlatego, że ktoś zapomniał o przecinku.
Tekst świetny, bo skłania do weryfikacji tego co piszemy i … do kogo kierujemy.
Anna
11 sierpnia 2017 — 12:30
Dośc często jestem recenzentem merytorycznym w swojej dziedzinie, i odwrotnie, moje prace zawodowe sa nieustannie recenzowane – bez internetu nie dalibyśmy rady tego w miarę sprawnie robić, jest nam potrzebny i komunikacyjnie, i merytorycznie. Ale mamy – służbowo – obowiązek wszystko sprawdzać, to oczywiste.
A prywatnie? dla mnie oczywistym jest nie wpuszczanie w sieć fake’ow, bzdur i tekstów bez pokrycia. Jeśli o czymś piszę, to wyłącznie w swoim imieniu, i o czymś, co sama widziałam, doświadczyłam, sprawdziłam. A i tak to zawsze moja subiektywna opinia…
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 13:59
Internet jest nam wszystkim bardzo potrzebny. Już nawet nie pamiętamy jak to było bez niego. Niemniej jednak trzeba koniecznie pamiętać, by go używać z głową i uważać na innych, którzy niekoniecznie muszą do tego podchodzić tak rzetelnie jak my.
parrafraza
11 sierpnia 2017 — 12:43
Poruszyłaś bardzo ważny temat. Niestety wiarygodność faktów w internecie jest niezmiernie trudno ustalić. Nawet w internetowych słownikach napotykam na błędy. Korzystam z nich rzadko, bardziej ufając papierowym, ale poza domem zdarza mi się do nich zaglądać. I niezłe kwiatki czasem znajduję.
Co do informacji politycznych sprawa jest jeszcze trudniejsza, bo w czasach obecnych informacje z dwóch źródeł przeciwnych opcji różnią się diametralnie.
Czytam zatem jedne i drugie, weryfikuję, a potem interpretuję. I zdaję sobie sprawę, że choć staram się być choć trochę obiektywna, skręcam w swoich postach tak bardziej w lewo 😉
Często podaję linki do wypowiedzi i faktów. Ale czy one zawsze są najprawdziwszymi faktami? Tego w czasach dzisiejszych nie ma możliwości w stu procentach sprawdzić.
Pisałaś ostatnio jak powinny wyglądać komentarze. Usiłuję napisać krótki, naprawdę usiłuję. I czasem się udaje. Ale nie tym razem 😉 Znowu wyszedł tasiemiec. Miłego popołudnia 🙂
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 14:01
Wcale to nie jest tasiemiec, poza tym odniosłaś się do posta – to się liczy najbardziej. Zgadzam się z tobą, że mimo najbardziej dobrej woli nie jesteśmy w stanie wszystkiego zweryfikować. Ale przynajmniej próbujemy a to i tak dużo, biorąc pod uwagę, że inni tego nie robią.
jotka
11 sierpnia 2017 — 12:44
Piszesz dokładnie o tym, czego uczymy uczniów na zajęciach o korzystaniu z sieci i pobieraniu informacji z rzetelnych źródeł. Nie do wszystkich to jednak dociera. Powodem , między innymi jest lenistwo, po co sprawdzać, czytać, dociekać?
Wielu czytających nie zwraca na to uwagi…
Nawet korzystając z papierowych źródeł młodzi ludzie nie czytają wszystkiego, och temat rzeka, rozleniwienie umysłowe po prostu, ma byc szybko, krótko, kopiuj, wklej, podaj dalej…
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 14:06
Jotko, ucieszyło mnie, że uczniowie są teraz uczeni korzystania z internetu. Może to jest światło w tunelu na przyszłość? Dorasta pokolenie dla którego internet nie jest już czymś niesamowitym, nowatorskim. Wcześniejsze pokolenia tak się zachwyciły powstaniem i rozwojem internetu, że uczyniły z niego najważniejsze i wiarygodne bóstwo. Teraz to się mści. Może młodsi przywrócą równowagę w tym temacie.
Ewa (Ind)
11 sierpnia 2017 — 12:50
Posyłanie w świat fake newsów to jedno (w końcu wystarczy powtórzyć je odpowiednio wiele razy, by stały się prawdą). Inna sprawa to poprawność ortograficzna i gramatyczna. O nią też warto zadbać.
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 14:03
Absolutnie tak! Jednak to inna część tego tematu, pisałam o tym w już w innych postach z tego cyklu.
Ewa (Ind)
11 sierpnia 2017 — 14:40
To przepraszam. Nowa jestem;)
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 15:52
No coś ty, cieszę się, że jesteś i zgadzam się, że błędy to problem sam w sobie i zasługuje na oddzielne wpisy:)
Lena Sadowska
11 sierpnia 2017 — 14:16
Witaj, Iwono.
Z natury jestem nieufna, więc do wszelkich rewelacji podchodzę bardzo ostrożnie:)
Nie umniejszam wartości internetowych źródeł, ale jeśli znajduję rozbieżności – zaufam papierowej encyklopedii bądź słownikowi:)
Nie jestem też zbyt wymagająca w stosunku do amatorów.
Może (z racji wykształcenia) powinnam jakoś reagować na nierzetelności wychwytywane w znanej mi dziedzinie, ale… nie robię tego.
Choć – przyznaję – czasem, w zetknięciu z wyjątkową niesumiennością, korci mnie, by napisać: „A sprawdź dobrze, zanim z taką pewnością wprowadzisz w błąd swoich czytelników.”
Zazwyczaj jednak pośmieję się w duchu i – odpuszczam:)
Pozdrawiam:)
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 14:21
Mnie też korci, żeby komuś wytknąć ewidentny błąd. Również z reguły tego nie robię, bo obawiam się burzy, która może potem nastąpić. Więc też się uśmiecham… Ale chyba źle robimy.
Lena Sadowska
11 sierpnia 2017 — 20:11
Nie boję się burz:) Ani obrażania za szczerość w temacie dywagacji:) Tego typu zachowania źle świadczą o moim interlokutorze, nie – o mnie:)
Po prostu nie mam misji, by poprawiać, nawracać, pouczać. Mam pole do tego w pracy i staram się nie przenosić takich zachowań na teren prywatny:)
Pozdrawiam:)
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 20:58
Czyżbyś była nauczycielką, Leno? Jeśli tak, to świetnie udaje ci się oddzielić pracę od życia:)
Lena Sadowska
12 sierpnia 2017 — 10:31
Gorzej. Znacznie gorzej, Iwono:)
Ale jeśli rzeczywiście udaje mi się nie skażać pracą wszystkiego, czego się tknę, to się cieszę, więc – dziękuję za otuchę:)
Pozdrawiam:)
alElla
11 sierpnia 2017 — 15:59
Klik dobry:)
A co z faktem, który np. opisuję, jako naoczny i nauszny świadek, po czym w telewizji widzę, w radio słyszę albo w gazecie czytam zupełnie coś innego? Zdarzyło mi się, że bałam się swoją relację publikować wobec potęgi mediów, żeby mnie komentatorzy „nie zjedli”.
Pozdrawiam serdecznie.
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 16:12
Zawsze możesz powiedzieć, że cie pomroczność jasna dopadła:)
Rena
11 sierpnia 2017 — 19:18
Przeczytałam. Masz rację. Jak jestem w stanie chociaż troszkę sprawdzić różne informacje dzięki internetowi ,zlikwidować wrodzone lenistwo i napisac porządny tekst , udokumentowany ,z podanymi żródłami itp itd. Wiem ,że jestem w stanie. Potrzebuję jednak osobistego korektora. Choćbym nie wiem jak się starała zawsze ,ale to zawsze jakaś jedna literówka się zdarzy , itd, itp…Musiałby ktoś nade mną stać i pilnie patrzeć w tekst. I walić jakąś lagą po tym moim pustym łbie :))
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 19:25
Nie martw się literówkami. A jeśli bardzo chcesz – wrzucaj tekst w ortograf.pl – podkreśli ci błędy.
Bet
11 sierpnia 2017 — 21:12
Autor tekstu bierze za niego odpowiedzialność więc prosta uczciwość nakazuje upewnić się czy podaje prawdziwe informacje. Jeśli mam wątpliwości i brak możliwości lub chęci /a tak, zdarza się/ drobiazgowego sprawdzenia – używam słów: „słyszałam”, lub: „ktoś napisał” lub wręcz: ” nie wiem czy to prawda, ale podobno…”
Zawsze jednak lepiej pisać o sprawach, których jest się pewnym na 100%.
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 21:37
Gdyby każdy tak myślał byłoby mniej kłopotów…
Ultra
11 sierpnia 2017 — 22:03
Zawsze staram się dane weryfikować, ale jeśli ktoś podszywa się pod tytuły naukowe,
bądź artykuły, nie jestem w stanie sprawdzić, tym bardziej że nie piszę prac naukowych, więc nie ma powodu, by ślęczeć nad każdym cytatem, czy nazwiskiem, natomiast jeśli ktoś z komentatorów zobaczy u mnie nieścisłości, proszę napisać.
Iwonko, ten post jest przydatny i ważny. Korzystam z Twego doświadczenia. Dziękuję za to serdecznie.
Iwona Kmita
11 sierpnia 2017 — 23:22
Oczywiście, że wszystkiego nie damy rady sprawdzić, gdyby jednak wszyscy tak się przykładali do weryfikacji jak moi powyżsi komentatorzy to wielu błędów dałoby się uniknąć. Wiem, że to naiwne, co napisałam, ale czy nie jest tak, że rozwiązania najprostsze wydają się zwykle naiwne, głupie?
Andrzej Rawicz (Anzai)
12 sierpnia 2017 — 07:50
„… jeśli ktoś z komentatorów zobaczy u mnie nieścisłości, proszę napisać …”
Napisałem i … mój komentarz, a potem kolejne, zostały skasowane.
Nadal jednak uważam, że blog „Ultry” jest jednym z najlepszych jakie czytałem, polecam go wszystkim, ale … nie radzę krytykować.
beautypediapatt
12 sierpnia 2017 — 11:26
Ja zawsze staram się sprawdzać to co piszę oraz czerpać informacje, jeśli takie potrzebuje do napisania tekstu, z wiarygodnych źródeł 🙂
Krystyna M.
12 sierpnia 2017 — 11:26
Sprawdzam – zarówno to, co czytam w sieci, jak i to, co publikuję. Jeśli chcę napisać coś, co do czego mam wątpliwości, a różne źródła podają sprzeczne informacje – to wolę to pominąć lub wyjaśnić Czytelnikom, że może być tak lub inaczej. A artykułów, które wielkimi nagłówkami wołają o „niezwykłej sensacji” – nie otwieram wcale. Bo kiedyś też dałam się nabrać.
ajakautyzm
12 sierpnia 2017 — 11:29
Ja często jako rzecznik prasowy wysyłam prośby o sprostowania. lub trzymanie się naukowych faktów. Niestety standardem ostatnich lat stało sie niemal kopiowanie zasłyszanych treści nawet z grup internetowych i kopiowanie ich do „artykułów”. Dla przykładu. pisałam do Gazety z prośbą o sprostowanie… „autyzm to nie choroba- to niepełnosprawność”. W odpowiedzi dostałam: ” nie mamy styczności z tą CHOROBĄ więc piszemy to co wiemy ” no i ręce opadły, a w świat poszła alternatywna rzeczywistość jakiegoś redaktorzyny 🙁
Iwona Kmita
12 sierpnia 2017 — 11:54
Nie mogę uwierzyć w to, co piszesz! Moim zdaniem oni maja obowiązek sprostowania, gdy im się udowodni nieprawdę, pomyłkę itp.
Magda
12 sierpnia 2017 — 11:49
Z biegiem czasu encyklopedie i słowniki zostały wyparte przez internet. Ma to swoje zalety bo szybko można sprawdzić interesujące nas rzeczy, pytanie tylko czy rzetelnie. W poście zostaly zawarte bardzo cenne wskazowki. Warto o nich pamiętać pisząc bloga.
Aga
12 sierpnia 2017 — 12:58
Ważny temat, a wpis dobrze podsumowuje problem. Korzystanie z wielu źródeł i sprawdzanie to podstawa. Inna sprawa: mimo rosnącej liczby fake newsów trzeba być krytycznym i niełatwowiernym, ale jednocześnie nie można dać się wkręcić w spiralę nieufności i wszędzie dopatrywać się prób manipulacji.
Iwona Kmita
12 sierpnia 2017 — 13:46
Po prostu trzeba być czujnym.
Gaja
12 sierpnia 2017 — 16:00
To prawda, dzisiaj, jeśli tylko pojawi mi się w głowie pytanie, zaraz odpalam google i teoretycznie wszystko wiem. Sama, zanim coś napiszę, sprawdzam pięć razy, bo chyba bym się zawstydziła, gdyby okazało się, że napisałam bzdury. Przyznaję, że nie rozumiem, po co ludzie celowo robią takie rzeczy (oszukują niezorientowanych w temacie). Z tymi wiadomościami o śmierci to było podobno tak, że ludzie klikając w link zawarty w takiej informacji ściągali sobie wirusa…
Iwona Kmita
13 sierpnia 2017 — 10:47
Na szczęście mam antywirusa i niczego nie ściągnęłam;-)
L.B.
12 sierpnia 2017 — 19:27
Pojęcie researchu jest mi znane z powieści Stiega Larssona. Staram się sprawdzać wszystko, o czym piszę na blogu, ale czasem nie robię tego dokładnie, tudzież dogłębnie i do tego się przyznaję. To o tym błękitnym wielorybie, o samobójstwach wśród dzieci to był chyba taki fake news. Bardzo niefajny. Informacje dzisiaj rzeczywiście trzeba sprawdzać pod względem wiarygodności. Szkoda, że w mediach tego tak nie pilnują, choć powinni, jeśli uznają siebie za profesjonalistów.
Iwona Kmita
13 sierpnia 2017 — 10:48
Myślę, że sama wielokrotnie „robiłaś” research, przygotowując informacje do swoich różnych prac na studiach:)
L.B.
13 sierpnia 2017 — 17:31
Robiłam, pewnie, że tak. 😉
Ultra
12 sierpnia 2017 — 20:26
Każdy sam niech oceni i tylko bardzo mi przykro, że trafiło akurat na mnie:
http://bezpukania.blog.pl/2015/11/02/wirtualny-swiat-kneziowiska/
Kneź
12 sierpnia 2017 — 21:06
Pozwolę sobie dodać również link do dyskusji u Tatula i ów traumatyczny dla Anzai komentarz, gdzie pozwoliłem sobie spokojnie wykazać kilka nieścisłości.
http://tatulowe.blog.onet.pl/2015/07/31/3073/comment-page-1/#comment-12343
Każdy może sobie wyrobić pogląd i własne zdanie na ten temat. Poglądy można mieć bardzo różne, ale zakłamywać historii się nie powinno. A pieklący się od tamtego czasu Anzai po prostu został przyłapany na manipulacjach i pisaniu nieprawdy. Stąd ta jego trauma i obrzucanie błotem.
Andrzej Rawicz (Anzai)
13 sierpnia 2017 — 08:12
Nie odniosę się do powyższych komentarzy, bo nie są one merytoryczne (nie nawiązują ani do treści postu autorki, ani do przedmiotu sporu), a przytaczanie tylko dwóch linków w sytuacji, gdy dyskusja toczyła się przez ponad rok i objęła: dziewięć blogów, kilka dedykowanych imiennie postów, i kilkadziesiąt komentarzy, jest próbą obrażania inteligencji Czytelników.
Wydaje mi się, że podejmując jakiś temat ( lub choćby go komentując) powinniśmy zawsze być otwarci na krytykę – nawet wtedy, gdy naszym krytykiem okaże się troll, hejter, czy po prostu osoba nam nie sprzyjająca. Najgorszym rozwiązaniem może być brak reakcji ze strony osób/instytucji do których kierujemy krytykę (o czym b. trafnie piszą wyżej np.: „Anna”, i „ajakautyzm”), „wyrzucanie ich do kosza”, albo mataczenie w sposób jaki powyżej robią to „Ultra” i „Kneź” – bo przecież, jak widać, Kneź nadal nie pojmuje, że crossując do mnie na blogu Tatula gwarowo „wszedł między wódkę, a zakąskę” i próbuje do tego wciągać historię. 😉
Temat jaki porusza autorka jest zbyt obszerny na jeden post, czy komentarz, ponieważ trudno odróżnić komentarz od faktu. Warto też zauważyć, że w skrajnych przypadkach nawet komentarze znanych i sławnych osób też stają się … alternatywnymi faktami. Niemniej informacje tu zawarte powinny być „elementarzem” dla każdego blogera.
Iwona Kmita
13 sierpnia 2017 — 10:50
Nie będę się włączać w wasze dyskusje i zadawnione spory…
Andrzej Rawicz (Anzai)
13 sierpnia 2017 — 16:38
Myślałem, że dobrze wiedzieć, iż ci co prawią morały n.t. blogowania, dalecy są od ich przestrzegania.
Jeżeli uważasz, że moje komentarze odbiegły od treści wpisu to przepraszam, a to co napisałem po prostu skasuj.
Iwona Kmita
13 sierpnia 2017 — 21:38
Nie, nie zamierzam kasować, napisałam tylko, że spory są pomiędzy wami i ja nie zamierzam się w nie włączać. Tylko tyle Andrzeju:)
Andrzej Rawicz (Anzai)
14 sierpnia 2017 — 14:46
Iwono, tu nie ma sporu, ja uważam, że nie należy crossować i kasować komentarzy, a „Ultra” i „Kneź” uważają inaczej. 🙂
iwona
14 sierpnia 2017 — 16:11
Rozumiem, ale zrozum również, że mój blog przypadkowo, za sprawą mojego wpisu stał się miejscem wymiany poglądów pomiędzy wami i ja nie chce się w to włączać.
Andrzej Rawicz (Anzai)
14 sierpnia 2017 — 18:01
Dlatego przeprosiłem.
Iwona Zmyslona
13 sierpnia 2017 — 08:07
Bardzo dobry tekst. Zawsze staram się sprawdzać, to o czym piszę. Nie wszyscy jednak lubią, gdy wskazuje im się błąd. Rzetelność powinna cechować każdego. Pozdrawiam.
Iwona Kmita
13 sierpnia 2017 — 10:54
Takie proste a czasem takie trudne, prawda?
Anna
13 sierpnia 2017 — 10:45
Mogę dodać:”Kto pisze komentarz, niech sprawdza, czy mu gdzieś nie odleciał”.
Właśnie to zdarzyło mi się przed chwilą pod Twoim postem.
Wiarygodność jest najważniejsza; ja staram się korzystać tylko z Wikipedii.
Iwona Kmita
13 sierpnia 2017 — 10:53
Czasem „odlatujemy”, pisałam o tym także we wpisie o komentowaniu – ważne jest, żeby w komentarzach trzymać się tematu wpisu. Niestety czasem komentatorzy mają zadawnione spory, i chciał nie chciał, wypływają…
Ewa
13 sierpnia 2017 — 12:01
Sprawdzanie informacji to teraz podstawa, tak jak podawanie źródeł 🙂
Iwona Kmita
13 sierpnia 2017 — 12:30
O właśnie, o tym nie wspomniałam, pewnie dlatego, że wydaje sią tak oczywiste.
dopieszczamy.pl
13 sierpnia 2017 — 13:15
Wszystko racja – każdą informację, o której chce się napisać lepiej kilka razy sprawdzić. Sama tak robię, a jednak, pisząc o książce „Skandynawski sekret” uznałam, że napisała ją kobieta, zamiast to sprawdzić. Zasugerowałam się treścią i kobiecą okładką, a szwedzkie imię nie wzbudziło mojej czujności, no i najadłam się wstydu, kiedy komentujący zauważyli nieścisłość. Rutyna i pośpiech nie są dobrymi doradcami dla osób piszących. 🙂
Iwona Kmita
13 sierpnia 2017 — 16:11
Ale ładnie przeprosiłaś i nie było sprawy:) Każdemu czasem się zdarza wpadka, jesteśmy tylko ludźmi.
barbara
13 sierpnia 2017 — 22:51
Masz rację Iwonko, trzeba sprawdzać. W moim przypadku jest tak, że opieram się na nowinkach modowych i wiadomościach o modzie z prasy modowej, tam są specjalistki i wiedzą co i jak a ja czytam i wybieram te informacje, które mnie interesują. W internecie może być różnie a w specjalistycznej prasie myślę, że wiadomości są sprawdzone. Serdecznie pozdrawiam…buziaki…
iwona
14 sierpnia 2017 — 10:01
Tak Basiu, myślę, że profesjonalnym pismom można zawierzyć. Gdy pracowałam w magazynach wnętrzarskich wszystko sprawdzaliśmy, pisownię, informacje, wydarzenia, cytaty…
Leseratte
14 sierpnia 2017 — 16:34
Miałam raz taką sytuację, że sprawdziłam pochodzenie jednego słowa na sjp.pwn.pl uznałam za rzetelne, później ktoś mi zwrócił uwagę, że dane słowo pochodzi z innego języka niż podałam i faktycznie w przesłanych źródle było inaczej.
Myślę, że warto od razu zaznaczyć skąd się wzięło daną informację 🙂
iwona
15 sierpnia 2017 — 20:02
Tak, najlepiej podawać źródło, zgoda:)
Gabrysia
14 sierpnia 2017 — 17:48
To o czym piszesz skojarzyło mi się z częstym stwierdzeniem iż „amerykańscy naukowcy udowodnili” … i nikt się nie zastanawia nad tym jacy naukowcy i gdzie jest tego jakiś dowód. Większości czytających, taka informacja w zupełności wystarczy. Pozdrawiam Iwonko
iwona
15 sierpnia 2017 — 20:02
Masz rację Gabrysiu:)
Andrzej-Art Klater
15 sierpnia 2017 — 15:40
Zdarzyło mi się, Iwono, że w latach 1992 – 95 zajmowałem się aktywnym, bo nawet etatowym dziennikarstwem. Najpierw na tzw. rozkładówce prowadziłem kącik humoru, następnie już resztę roboty: reporterka, artykuły okolicznościowe, felietony, wywiady i przygotowywanie serwisu prasowego. Miałem do dyspozycji wysłużoną „Ericę”, dalekopis i… talent.
Bo to wszysko działo sę i kwitło w zamierzchłej erze przedkomputerowej.
Rzetelność wszelkich informacji była sprawdzana na wszelkie sposoby i to był podstawowy warunek tej roboty.
Do dziś chyba mi to zostało, dlatego z wielkim zainteresowaniem przeczytałem
Twój post.
serdeczności w wymiarze bezmiar
iwona
15 sierpnia 2017 — 20:01
Mnie też to zostało, Andrzeju. Sprawdzam, bo taki mam nawyk:)
Asmodeusz
17 sierpnia 2017 — 19:12
Pozwolę sobie włączyć w dyskusję jak i zostać stałym czytelnikiem. Widzę wśród komentujących wielu znajomych, ale to nie jedyny powód.
Ponieważ na jednym z blogów poruszam tematy polityczne, ten problem dotyka mnie bardzo często. Mam zasadę, że sprawdzam newsy, które mnie inspirują, najczęściej szukając odniesienie do tekstów strony przeciwnej. Na wszelki wypadek umieszczam linki do źródeł, nawet jeśli mam pewność, że to nie jest fake news. Jest jedna trudność, moje oceny będą zawsze stronnicze, bo to wynika z moich preferencji (tu politycznych).
Nawiązując do fake newsów. Akurat trafiłem na jeden, dość ordynarny, i zamierzam go opisać w następnej notce. Mam nadzieje, że nie uznasz tego za kradzież tematu? 😉
Łączę pozdrowienia.
Iwona Kmita
17 sierpnia 2017 — 21:43
W żadnym razie nie ma mowy o kradzieży tematu, żartujesz chyba;-) Cieszę się, że do mnie zajrzałeś, akurat czytałam post o Twoich blogach u Iwony Zmyślonej. Zamierzałam Cię odwiedzić. I zrobię to. Pozdrowienia:)
Anna
20 sierpnia 2017 — 12:51
Bardzo słuszna uwaga. Zawsze staram się weryfikować źródła, z których zaciągam informacje. Najgorsze jest to, że fake newsów jest coraz więcej i weryfikacja jest również czasochłonna a każdy chciałby być ekspertem w swojej dziedzinie…
Agnieszka Partyka
30 sierpnia 2017 — 10:45
Na swoim blogu pokazuję tutki na prace plastyczne, więc nie mam problemu z fałszywymi informacjami, ale wiem, o czym piszesz. Jeszcze niedawno łapałam się na chwytliwe nagłówki na portalach i w reklamach na Fecebooku. Teraz już nie klikam, bo nie chcę nabijać ruchu komuś, kto pisze nieuczciwie.
Anna
12 września 2017 — 14:29
Fantastyczny wpis. Faktem jest, ze sama wiele razy spotkałam się z informacjami, które były Fake newsem.
Pisząc artykuły zwracam uwagę, skąd biorę informację, ale niestety wiele osób bezmyślnie kopiuje.
Bardzo dziękuję za ten wpis, bardzo pouczający i dajacy wiele do myślenia.
Pozdrawiam