Niektóre z komentatorek często wchodzących na mój blog to kobiety niezwykle odważne. Zmieniły swoje życie o 180 stopni. Odnalazły się w innym świecie, w innym zawodzie, z innym spojrzeniem na świat.
Na przykład Gabrysia z bloga http://dojrzalosc-gabi.blogspot.com/. Kilka lat temu życie porządnie jej dopiekło. Niejedna by się poddała, ona jednak pozbierała się, stanęła na nogi i to jak mocno! W myśl zasady nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, trudne chwile pozwoliły jej odkryć w sobie… poetycką duszę i dziś pisze piękne wiersze dla dzieci i dorosłych. Z tomiku, który dostałam od niej w prezencie, wybieram sobie wiersze do czytania przed snem. Gabrysia pisze pięknie, lekko, o tym, co widzi, co czuje, czego pragnie. Tak na marginesie, wiem, że Gabrysia szuka teraz funduszy na wydanie kolejnego tomiku, szuka – takie czasy – w internecie. Jeśli wejdziecie na link, który jest powyżej dowiecie się o co chodzi.
Na głęboką wodę rzuciła się też Greenelka http://greenelka.com/Ta światowa kobieta kiedyś napisała mi, że całe wcześniejsze życie spędziła w wielkim mieście, kilka lat mieszkała też zagranicą, w Berlinie. Wydarzyło się coś, co spowodowało, że postanowiła rzucić wszystko i wyjechać na wieś u stóp Bieszczad. Tam teraz mieszka… Chciałabym umieć patrzeć na świat oczami Agnieszki-Greenelki. Uczę się od niej rozpoznawać kwiaty, trawy, drzewa, oglądam jej zwierzęta, czasem próbuję jej przepisów na zdrowe koktajle i dania.
Nie wiem, czy umiałabym tak zacząć wszystko od nowa…
…a Maradag umiała. Swój nowy i chyba lepszy mimo wszystko świat odnalazła w Holandii. Maradag także czasem pisze wiersze, jednak najpiękniej maluje. Aż mi dech czasem zapiera, gdy oglądam jej prace. Maradag ma ręce do wszystkiego, z niczego potrafi wyczarować fantastyczne rzeczy. Zajrzyjcie do niej na https://witrazezcukru.blogspot.com
Wspomnę jeszcze o Ani z bloga http://cobytujeszcze.blogspot.com/ Ta energiczna, nieduża kobieta będąca już kilka lat na emeryturze zakręciła swoim światem, wciągając w to jeszcze, jak zwykła mówić, ślubnego… Spakowali wszystko, co mieli i ruszyli do Berlina, do córki. Ania pisze, że czuje się tam, jak w domu, a może nawet i lepiej. No, ale to jest jej nowy dom , więc co się dziwić. A ja się dziwię, bo podobno „starych drzew” się nie przesadza. Aniu, sorry za to „starych”, bo akurat o Tobie tak się nie da powiedzieć. Ale przysłowia mają swoje prawa.
Piszę, piszę i co i rusz przypomina mi się kolejna wspaniała komentatorka. Teraz pomyślałam o Stokrotce (http://stokrotkastories.blogspot.com/), która całkiem niedawno, emerytką będąc, wydała trzy książki i z tego co wiem – czwarta jest w drodze.
A wiecie, czemu powstał ten wpis? A właściwie początek do wpisu? Bo napisała do mnie na FB Julita. I bardzo mnie zaskoczyła. Bo jest niezwykle odważna. Cieszę się, że opowiedziała mi swoją historię, bo gdy ją przeczytacie może sami poczujecie, że pora na zmiany. Bo przecież „Życie nie tylko po to jest, by brać, Życie nie po to, by bezczynnie trwać „, jak śpiewał Stanisław Sojka w mojej ulubionej piosence o znamiennym tytule „Tolerancja”.
Oto, co napisała o sobie Julita:
Kocham przyrodę, zwierzęta a zwłaszcza ludzi!!! Z tej miłości do ludzi, podtrzymując tradycję rodzinną (po mamie) zostałam pielęgniarką. Zawsze chciałam być blisko człowieka, ale zapomniałam, że marzenia trzeba wypowiadać precyzyjnie, więc opatrzność spełniła moje życzenie według swojej wizji – zostałam instrumentariuszką. Przez 32 lata asystowałam do zabiegów operacyjnych w różnych specjalnościach. Paradoksalnie, choć byłam najbliżej człowieka jak się da, czasem dosłownie w jego wnętrzu, to z ludźmi miałam bardzo ograniczony kontakt. Mimo to, lubiłam tę pracę i myślałam, że w szpitalu, na tym stanowisku dotrwam do emerytury. Jednak życie pisze czasami swoje scenariusze, dając nam nie tylko nowe szanse, lecz również możliwości ich realizacji.Kiedyś mówiłam, że życie zaczyna się po 40. bo właśnie wtedy się zbuntowałam, ale też ,,rozkwitłam”. Spełniłam swoje marzenie, uzupełniłam wykształcenie i uzyskałam tytuł magistra pielęgniarstwa. Nie było mi łatwo, bo brakowało mi pieniędzy, nie rozumieli mnie bliscy, którzy tę decyzję traktowali jako wymysł i fanaberię. Ale byłam zdeterminowana, czułam, że muszę się zająć sobą, że stawiam na rozwój, że mam prawo do własnych wyborów.
Dziś mówię, że życie zaczyna się wtedy, kiedy postanowisz żyć, i nie ma to wiele wspólnego z wiekiem!
Minęło ponad 25 lat pracy na bloku operacyjnym, gdy dopadł mnie kryzys wypalenia zawodowego. Praca w szpitalu stała się zbyt wyczerpująca psychicznie i fizycznie.
Przeraziło mnie to ponieważ uświadomiłam sobie, że całe życie zawodowe spędziłam w blasku lamp operacyjnych, wykonując pracę, która z potocznym wyobrażeniem pielęgniarstwa nie ma nic wspólnego (instrumentariuszki nie robią zastrzyków, nie podają tabletek, nie pobierają krwi na badania itp.). ,, Boże, nie potrafię, robić nic innego!!! Co teraz ze mną będzie…???” – myślałam.Przed pięćdziesiątką postanowiłam nauczyć się nowego zawodu. Zawsze interesowałam się psychologią, więc niejako naturalnie wybrałam studia podyplomowe z coachingu. W czasie nauki byłam zachwycona programem, wiedzą i wizją nowego zawodu. ,,Fruwałam”, roztaczając już w wyobraźni obraz gabinetu pełnego chętnych do skorzystania z moich usług life coacha. Do czasu… Szybko okazało się, że rynek przepełniony jest coachami, że aby, ,,wypłynąć” trzeba mieć swoją specjalizację, że chęć pomagania ludziom, to zbyt mało… Znowu stanęłam w punkcie wyjścia! Zaczęłam się zastanawiać, czy jest coś, co mnie wyróżnia??? Zrobiłam wywiad wśród znajomych. Wiele osób mówiło, że fajnie się śmieję, że emanuję pozytywną energią, że lubią przebywać w moim towarzystwie. To pięknie, tylko co z tego wynika?
EpilogDwa lata przed wcześniejszą emeryturą porzuciłam etatową pracę w szpitalu, na rzecz własnej firmy: Laboratorium Radości, w której od niedawna realizuję się jako life coach, udzielając sesji indywidualnych i jako coach radości, prowadząc warsztaty według autorskiej metody opartej na jodze śmiechu. Czy ze śmiechu da się żyć? – to na razie pytanie retoryczne, bo mimo tego, że zajęcia prowadzę od 3 lat, to jeszcze nigdy coaching radości nie był moim jedynym źródłem utrzymania…
Z moich doświadczeń wynika, że ludzie szukają powodów do radości, chcą się śmiać, ale też mają ogromną blokadę przed otwarciem się na tę potrzebę. Wokół śmiechu narosło wiele kulturowych ograniczeń i negatywnych przekonań, i choć większość z nas zna powiedzenie ,,śmiech, to zdrowie”, to jednak niewielu je wykorzystuje w praktyce. Lubimy przebywać w otoczeniu życzliwych, pogodnych osób, lecz sami rzadko się śmiejemy, bo nie wypada, bo co o nas pomyślą inni, bo…Uczestnicy moich warsztatów często podkreślają, że na początku czuli się skrępowani, że śmiech nie przychodził im łatwo, że trudno było zrezygnować z wewnętrznej kontroli, ale efekt, jaki uzyskali na koniec zajęć, przerósł ich najśmielsze oczekiwania.
Oczywiście nie wiem jak potoczą się losy mojej firmy, nie wiem, czy zdołam się z niej utrzymać, jednak pewne jest jedno: mam marzenie – chcę uczyć ludzi radości – i zrobię wszystko, żeby je spełnić !
Jestem life cochem i Joginką Śmiechu
Tworzę życie inspirowane radością i pomagam innym odnaleźć swoją drogę do szczęścia.
Do tego ,,szaleństwa” bardzo motywują mnie słowa mojego męża: ,,Julita, Ty się śmiej ! Ty się po prostu śmiej !!!”
I co o tym wszystkim myślicie?
Ania
18 sierpnia 2018 — 23:37
Fajnie wiedzieć, że otaczają nas, chociaż wirtualnie, odważne, pewne siebie kobiety.
Trzeba brać sprawy w swoje ręce, nie zrażać się przeciwnościami losu.
Nikt nie mówił, że życie będzie łatwe i przyjemne, ale trzeba umieć z niego czerpać i brać to co najlepsze dla nas 🙂
Podziwiam wszystkie odważne Panie 🙂 Brawo!
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 00:07
Aniu, ja podziwiam Twoją odwagę, choć jest innego rodzaju niż te, które opisałam. Mam nadzieje, że u Was wszystko w porządku? Pozdrawiam Ciebie i Męża
Ania
19 sierpnia 2018 — 08:18
Dziękuję ? U nas wszystko powoli, bardzo powoli wraca do normy. Cały czas walczymy z obrzękiem u Sławka, no i skutkami jakie wywołał, ale wszystko jest na dobrej drodze ?
Długie leczenie jeszcze przed nami, ale wierzę, że będzie dobrze.
Ściskam mocno ?
Iwona
19 sierpnia 2018 — 09:33
Ja też wierzę?
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 14:58
Aniu, co do tej pewności siebie w moim przypadku, bywa różnie…? czasami kompletnie mnie opuszcza, ale wtedy włącza się mi determinacja, że mimo wszystko spróbuję, bo jak nie spróbuję, to nigdy się nie dowiem, co mnie czekało za zakrętem. Pozdrawiam.
jotka
19 sierpnia 2018 — 07:33
Zgadzam sie w zupełności, że to odważne i przebojowe kobiety, chociaż na pewno same tak o sobie nie myślą, bo u nas odwaga i przebojowość kojarzą się z czym innym. Na blogi tych pań nie musisz zapraszać, znam i zaglądam.
Zapomniałaś napisać o sobie, ale to pewnie Ci trudno, więc ja napiszę, że dla mnie śmiało zaliczasz się do tego grona:-)
O Julicie chętnie przeczytałam i trzymam za nią kciuki, bo sama mam syndrom wypalenia, do czego przyczynili sie politycy właśnie i ich chore ambicje.
Aktywność na blogach podtrzymuje mnie na duchu i byle do emerytury:-)
Trzymam kciuki także za Twoje plany i marzenia:-)
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 15:10
Jotka, dziękuję za ciepłe słowa i wsparcie! Warto się zastanowić co można zrobić, żeby syndrom wypalenia nie pożarł całej Twojej energii.
Eckhart Tolle w ,,Potędze teraźniejszości” pisze, że z każdej sytuacji są 3 wyjścia:
– można opuścić sytuację ( tak jak zrobiłam to ja )
– można zmienić sytuację ( np. spróbować polepszyć coś w swojej pracy, wprowadzić jakieś innowacje )
– lub zmienić myślenie o tej sytuacji (np. jestem tam, zostaję, bo ta praca zapewnia mi bezpieczeństwo finansowe)
Pozdrawiam 🙂
–
–
Iwona
19 sierpnia 2018 — 09:37
Dziękuję Jotko, ja raczej zostałam zmuszona do „odwagi”, ale ataram się utrzymać na powierzchni. Tym większa radość sprawiają mi kobiety, którym sie udało
Marek
19 sierpnia 2018 — 09:43
Wszystko to bardzo piękne, ale jednego nie wiemy. Tego mianowicie, ile kobiet na Twój blog nie weszło, a które spróbowały być odważne i coś zmienić, ale poniosły totalną porażkę i teraz bardzo żałują. To nie jest tak, że wystarczy chcieć i zaryzykować. Jednym się uda, innym nie. O tych, którym się nie udało, nikt nie wie i nikt nie napisze. A one same się nie przyznają.
A tak poza tym to ja chyba nigdy nie zrozumiem tego trzymania się własnej płci przez blogerki. Dla mnie, gdybym pisał taki tekst, liczyliby się odważni ludzie, mężczyźni i kobiety, a nie tylko mężczyźni, bo ja mężczyzną jestem. Nie rozumiem Was, kobiety, pod tym względem, nie rozumiem. Ten świat składa się z ludzi, a dopiero potem z kobiet i mężczyzn. Czy tak trudno to dostrzec?
Iwona
19 sierpnia 2018 — 10:07
Marku, ja z kolei nie rozumiem twojego wzburzenia. Piszę o kobietach ponieważ znam jedynie kobiety, które wszystko rzuciły i zaczęły od nowa. Ponieważ to Julita, kobieta do mnie napisała, a nie facet. Znasz męskie przykłady? Chętnie je opiszę. Poza tym bardzo mnie cieszy damska solidarność, to że się razem trzymamy, spotykamy i opowiadamy o swoich sukcesach. O porażkach też, tylko czy warto je opisywać? Czy mogą kogoś zmotywować? Nie znam męskich grup wsparcia a damskie – owszem, tak, niejedną. Wspaniałe że są, nie sądzisz?
Lena Sadowska
19 sierpnia 2018 — 10:58
Witam.
Tak. Ale to dopiero – teoretycznie, zresztą – od jakichś stu lat. Wcześniej to był świat ludzi i… kobiet.
Dodam, że również nie stosuję segregacji płciowej, a poniższa uwaga nie ma znamion złośliwej, jest tylko stwierdzeniem faktu.
Pozdrawiam:)
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 15:30
Marku, nie dyskryminuję mężczyzn i nie uważam się za ,,kobietę sukcesu”, po prostu spróbowałam zrobić coś innego, co z tego wyniknie- nie wiem, ale mam taką nieśmiałą nadzieję, że może kogoś ( i nie mam na myśli tylko kobiet 🙂 )ta historia zainspiruje do podjęcia zmiany, nawet jeśli wcześniej poniósł porażkę.
Pozdrawiam 🙂
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 17:25
Julito, myślę, że uwaga o dyskryminacji (niesłuszna!) dotyczyła mojego wpisu, tego, że uwzględniłam w przykładach tylko kobiety. Panowie, piszcie – chętnie to opublikuję:)
Julita Śródkowska
20 sierpnia 2018 — 10:19
Przepraszam, nie chciałam nikogo urazić.
Iwona Kmita
20 sierpnia 2018 — 11:00
Nie uraziłaś z pewnością:)
anabell
19 sierpnia 2018 — 10:42
Stare przysłowie pszczół mówi, że do odważnych świat należy, a ci odważni to osoby, które potrafią pokonać konwenanse. Bo tak naprawdę owo „wypada”, „nie wypada” , „nikt tak nie robi” krępuje nas, pozbawia inwencji i tkwimy w miejscu męcząc się tym w czym tkwimy.
Po pewnym czasie zaczynamy nabierać przekonania, że najlepsze dla nas jest
obecny status quo i rezygnujemy z marzeń, co też jakoś nas nie uszczęśliwia.
Nie ryzykowałam dużo z tym przesadzeniem się – zawsze możemy wrócić,
nie sprzedałam mieszkania. Ale choć chwilami denerwuje mnie brak języka
nadal jest nam tu dobrze.
A znam takich, co już 20 lat mieszkają w Anglii (wyjechali w wieku lat 20) i nadal ani słowa w innym języku niż w polskim nie powiedzą. I funkcjonują, żyją, pracują zarabiają.
To pewnie zabrzmi dziwnie, ale zmianę miejsca zamieszkania potraktowałam jak poznanie nowej techniki craftu – przecież nie święci garnki lepią i życia w nowym miejscu też się można nauczyć tak samo jak nowych technik.
A każde nowe doświadczenie wzbogaca po prostu nasze życie.
Z przyjemnością przeczytałam o innych „odważnych” kobietach – to po prostu
kobiety „z otwartą głową” nie bojące się nowych wyzwań i spełniające swe
życiowe marzenia.
Miłego;)
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 11:14
Jakoś nie wyobrażam sobie Waszego powrotu Aniu, ty już tam jesteś u siebie i to tak, jakbyś tam żyła od dawien dawna. To bije z Twoich wpisów. Mam nadzieje, że i mąż ma się dobrze. Pozdrawiam Was ciepło
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 15:36
Anabell, pięknie napisałaś, warto podążać za sobą, realizować marzenia, doświadczać nowego.
Pozdrawiam 🙂
Gabrysia
19 sierpnia 2018 — 10:53
Piękny wpis Iwonko i bardzo dziękuję, że mogłam znaleźć się w tak zacnym gronie. Bardzo się wzruszyłam czytając te wszystkie historie, a historia o jodze śmiechu wywołała u mnie szczery uśmiech – czyli działa. Pozdrawiam wszystkie Panie, o których pisałaś i Ciebie Iwonko – najserdeczniej jak potrafię 🙂 Akurat o tych grupach wsparcia komentarze czytałam i… no właśnie – masz całkowitą rację, ja jeszcze jestem pod wrażeniem warsztatów, na których byłam niedawno, bo nie wiedziałam że kobiety mają w sobie taką moc dzielenia się pozytywną energią i już marzę o kolejnych. Miałam napisać to samo, że chętnie o męskich przykładach poczytam , bo nie znam – tzn, jakby to napisać, żeby nie urazić nikogo… może i znam męskie grupy wsparcia, ale działające na innych zasadach.
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 11:15
Gabrysiu, sama bym chyba na taka jogę smiech się zapisała. Mam nadzieję, że Julita wejdzie na blog i nam ciut więcej opowie:)
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 15:49
Oczywiście opowiedzieć mogę, ale nic nie zastąpi praktyki, więc jeśli będzie taka wola, to zawsze możemy spotkać się w realu. Mam też pomysł na live, więc jak byście były chętne dajcie znać.
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 17:17
Ja jestem chętna:)
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 15:42
Gabrysiu, cieszę się bardzo, że pośrednio wywołałam uśmiech na Twojej twarzy.
,,Śmiech” to moje drugie imię ? Kiedyś tę cechę uważałam za bezwartościową, ale teraz traktuję ją bardzo poważnie i jestem dumna, że umiem zarażać tą energią.
Pozdrawiam 🙂
Gabrysia
20 sierpnia 2018 — 11:26
To się czuje nawet na odległość 🙂 Pozdrawiam serdecznie
Lena Sadowska
19 sierpnia 2018 — 10:58
Witaj, Iwono.
Dobry pomysł.
Daje wiarę, że zawsze można i trzeba próbować. Pięć razy się nie uda, a za szóstym – fanfary. Albo za setnym:) Nieważne.
Byle zacząć:)
Pozdrawiam:)
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 11:17
Tak Leno, najtrudniej jest pierwszy raz podjąć decyzję. Potem idzie się do przodu z zamkniętymi oczami. Do czasu, aż się uda. Przynajmniej ja tak mam. Pozdrawiam cię serdecznie:)
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 15:52
Lena, zgadzam się w 100%, zawsze warto próbować, nawet jeśli nic nie wyjdzie, to i tak jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia.
Pozdrawiam 🙂
Agnieszka
19 sierpnia 2018 — 10:59
Nigdy nie jest za późno na zmiany 🙂 Mam też wrażenie, że w nas, kobietach, drzemie niezwykła siła – damy sobie radę ze wszystkim:)
pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 11:18
Agnieszko, nad filiżanką porannej kawy to ja mam takie pomysły, że włosy stają dęba! Tylko potem jakoś ciśnienie opada. Może więcej kawy mi trzeba? Pozdrawiam:)
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 15:55
Agnieszka, damy radę !
A jak nie damy, to przynajmniej nie będziemy żałowały, że nie spróbowałyśmy.
Pozdrawiam 🙂
Stokrotka
19 sierpnia 2018 — 11:46
Dziękuję Iwono że i mnie zaliczyłaś do tych odważnych. Bo tak naprawdę to ja zawsze byłam okropnie zakompleksiona. I nadal jestem. Sama się sobie dziwię, że ze swoim pisaniem wyszłam w świat. Bo jak wiesz całe życie pisałam do szuflady.
Pozdrawiam wszystkie odważne kobiety.
A przede wszystkim Ciebie, bo Ty stoisz na ich czele.
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 12:07
Stokrotko, ja podobnie jak Ty, zawsze byłam (i jestem) najlepszą przedstawicielką tych, które w siebie nie wierzą. Może zresztą na tym polega odwaga, by ten stan przełamywać? ja to robię przez całe życie…
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 15:58
Stokrotko, piękna wymiana: kompleksy do szuflady, a pisane skarby ,,na świat” !
Pozdrawiam 🙂
Gabrysia
20 sierpnia 2018 — 11:27
Tez uważam, że trzeba światu dać to co mamy w sobie najpiękniejszego, a on się pięknie odwdzięcza 😉
Bet
19 sierpnia 2018 — 15:08
Zdolność do podejmowania poważnych a nawet ryzykownych decyzji i umiejętność dokonywania „skoku w nieznane” jest chyba jedną z cech charakteru. Wątpię czy da się takich umiejętności nauczyć, wytrenować na kursach? Z moich obserwacji wynika, że po prostu nie każdy tak ma:)) A osobiste doświadczenia podpowiadają: „Siedź spokojnie, nic nie kombinuj bo jak dotąd samodzielne ważne decyzje nie wychodzą ci na dobre”. Jak „fujara” to „fujara” i trudno.
Dzielnym i przebojowym Paniom oraz Panom szczerze gratuluję i podziwiam.
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 16:18
Bet, całe życie składa się z decyzji i nie podejmowanie decyzji co do działania, też jest decyzją….
Nie namawiam do życiowych rewolucji, bo tak jak piszesz, to może być ryzykowne, ale zawsze można popłynąć na falach ewolucji i małymi krokami wprowadzać zmiany.
Bardzo zabolało mnie, to jak o sobie napisałaś. Każdy pragnie szacunku, ale pierwszą osobą, która powinna nam taki okazać, jesteśmy MY SAMI !!!
Nie ma osoby, która w życiu zawsze podjęłaby tylko same dobre decyzje. Nikt nie jest wszechwiedzący i nieomylny.
Nieudanym decyzjom można się przyjrzeć i wyciągnąć wnioski, i można się tego nauczyć. Jedną z metod pomagającym w tym względzie jest life coaching.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Bet
19 sierpnia 2018 — 17:49
Julito, dziękuję za pozdrowienia i mądre słowa 🙂 Jednak myślę, że nie wszyscy muszą być przebojowi i „fujary” są naturalnym elementem społeczeństwa. Przyznanie się do bycia takim elementem w moim rozumieniu nie oznacza braku szacunku do siebie.
Pozdrawiam także serdecznie 🙂
Julita Śródkowska
20 sierpnia 2018 — 09:52
Bet, oczywiście nie wszyscy muszą być przebojowi, każdy ma swoją drogę i swoje tempo i to jest OK 🙂
Rozumiem już teraz, że określenia ,,fujara” użyłaś trochę przewrotnie, z dużą dozą dystansu 🙂
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 17:10
Czasami Bet człowiek musi, inaczej się udusi 😉 I wtedy nawet jak jesteś fujarą, rzucasz się na głęboką wodę. Oby tylko umieć pływać!
Bet
19 sierpnia 2018 — 17:50
No tak, jak mus – to mus!
maradag
19 sierpnia 2018 — 15:31
Dziękuję serdecznie za umieszczenie mnie w tak zacnym gronie. Z odwagą w moim wydaniu jednak spierałabym się… Bowiem w Holandii zagnieżdziłam się właściwie… ze strachu…
Chociaż za akt odwagi uważam „ujawnienie się” 4 lata temu na blogowisku :-). To bardzo mi pomogło w byciu sobą. I taka cała moja odwaga :-).
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 16:22
Maradag, GRATULUJĘ ODWAGI BYCIA SOBĄ !!!
Nie ma odwagi mniejszej lub większej, najlepsza jest ta, na jaką nas stać.
Pozdrawiam 🙂
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 17:11
Dagmaro, strach jest pierwszym zwiastunem odwagi, ona jest zaraz za nim. Nie byłoby cię tu, gdzie jesteś gdyby nie ten strach na początku. Przynajmniej ja tak uważam:)
Agnieszka
19 sierpnia 2018 — 15:37
Pozdrawiam Iwonko.
Ile to już lat minęło, odkąd siedziałyśmy biurko w biurko w redakcji Poradnika Domowego? A ile lat, odkąd odeszłam z redakcji „Zdrowia”, która mieściła się w Pałacu Prymasowskim na Senatorskiej?
Liczę i wychodzi na to, że moja odwaga jest już prawie pełnoletnia 🙂
17 lat minęło, odkąd przestałam być warszawską dziennikarką, a stałam się właścicielką i gospodynią pensjonatu na wsi, w Biebrzańskim Parku Narodowym.
Jak jest?
Radzę sobie jak widać. Zagroda Kuwasy przyjmuje gości już od ponad 14 lat i ma ich na szczęście całkiem sporo. Nie sądzę, bym potrafiła się z powrotem odnaleźć w mieście i w redakcji. Przede wszystkim nie ścierpiałabym teraz nad sobą jakiegokolwiek szefa, bo sama jestem teraz szefem.
Bloga nie piszę, bo… zupełnie nie mam na to czasu 🙂
Serdecznie zapraszam, może znajdziesz czas aby po tylu latach mnie odwiedzić?
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 17:22
Agnieszko, powinnaś znaleźć się wśród opisanych odważnych kobiet. Ty dokonałaś zmiany chyba o 360 stopni. I to udanej, jak sądzę. Wiesz, całkiem niedawno zastanawiałam się własnie, ile to już lat minęło… Dziś jestem pewna, ze zrobiłaś dobrze, choć wtedy bałam się o Ciebie. Dziękuję za zaproszenie, będziemy w kontakcie. Najwyższy czas, żebym zobaczyła Twoje Kuwasy. Uściski:)
barbara
19 sierpnia 2018 — 16:06
Odważne kobiety, bo tak jak napisałaś, do odważnych świat należy. Teraz na emeryturze robię to co chyba zawsze mnie pociągało ale życie toczyło się inaczej. Pozdrawiam Iwonko, miłego tygodnie Ci życzę…
Julita Śródkowska
19 sierpnia 2018 — 16:24
Barbara, jesteś żywym dowodem, że nigdy nie jest zbyt późno na SIEBIE, mimo tego, że życie toczyło się różnie.
Pozdrawiam 🙂
Iwona Kmita
19 sierpnia 2018 — 17:13
Basiu, gdy patrzę na ciebie na zdjęciach myślę, że jesteś wyjątkowo pogodną osobą. Nawet przeciwności losu bierzesz chyba z uśmiechem:) A to bardzo pomaga
Andrzej Rawicz (Anzai)
19 sierpnia 2018 — 22:16
No to odetchnąłem nieco, bo moja sytuacja przypomina to o czym pisze Julita. Też się błąkałem po świecie z dwoma specjalizacjami podyplomowymi, chyba tylko po aby na kilka lat przed emeryturą podjąć pracę w wymarzonym i wyuczonym zawodzie psychotronika. Pozdrawiam wszystkie odważne Panie.
Julita Śródkowska
20 sierpnia 2018 — 10:27
Andrzej Rawicz, Twoje słowa dodają mi otuchy, bo jak człowiek podejmuje niestandardowe decyzje, to czasami nachodzą go wątpliwości, czy aby na pewno miało to sens. Pozdrawiam 🙂
Andrzej Rawicz (Anzai)
20 sierpnia 2018 — 19:41
Julito, Ty więcej ryzykowałaś. Ja w odwodzie miałem ewentualną „pomostówkę”. Było trudno, ale udało się, jestem na swoim i robię to co lubię.
Pozdrawiam
Iwona Kmita
20 sierpnia 2018 — 11:02
Czyli warto było Andrzeju:)
Ultra
19 sierpnia 2018 — 22:26
Iwonko, przywołałaś odważne w swoich wyborach kobiety, bo w gruncie rzeczy to one najbardziej są przebojowe. Nie znam mężczyzny, który tak potrafi zmienić swoje życie, a jeśli już to po to, by wymienić żonę na młodszy model, co każdy potwierdzi.
Do tego grona Ty także się zaliczasz, skoro przeszłaś na własny rachunek i zmagasz się z niepewnością, bo jutrzejsze dni nie zawsze są pewne.
Życzę Wszystkim przysłowiowego łutu szczęścia i szerokiej drogi.
Serdecznie pozdrawiam
Julita Śródkowska
20 sierpnia 2018 — 10:35
Ultra, myślę, że nie ma co uogólniać, bo to może skrzywdzić….. Zmiana nie jest determinowana płcią.Każdy ma swoją drogę i swoje ,,zwycięstwa”.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Iwona Kmita
20 sierpnia 2018 — 11:04
Wzajemnie Ultro:) Staram się, jak mogę, na razie nie mogę narzekać, choć cały czas niepokoję się, czy będą kolejne zlecenia. Taka to uroda własnego garnuszka.
Asmodeusz
19 sierpnia 2018 — 22:40
Nie wiem czy pisać? Jeden facet się przede mną odezwał i mu się oberwało. Jakem Zrzęda mam strach 😉
Próbowałem kiedyś takiej zmiany jak Julita. Nawet się dobrze zapowiadało, tym bardziej, że nie musiałem rezygnować ze stałej pracy. Studium dyplomowe, formalności, wspólnik, zlecenia, kasa… po dwóch latach działalności klapa. Jedyny zysk, to druga żona (długo by opowiadać). Ja myślę, że takie decyzje i ich powodzenie, zależą od koniunktury, a na to mamy mały wpływ. Natomiast cenię sobie inną decyzję – zupełna zmiana środowiska.
A co do radości. To chyba głównie zależy od cech osobowych. Próbuję na siłę zrobić z siebie Zrzędę, w życiu prywatnym, mimo wielu przeciwności losu, nie potrafię. Wystarczy, że kot się łasi i świat z miejsca jest kolorowy. Za to znam takich, co się nawet przy wypłacie nie uśmiechnie.
Pozdrowienia dla obu Pań.
Iwona Kmita
20 sierpnia 2018 — 11:05
Czyli tak jak sądziłam nie jesteś prawdziwym zrzędą;-)
Julita Śródkowska
20 sierpnia 2018 — 11:06
Asmodeusz, dziękuję za podzielenie się swoją historią. Też nie mam pewności co do swojej przyszłości zawodowej, ale cieszę się ,że spróbowałam iść za głosem serca, że postanowiłam zadbać o siebie i już widzę, jak ta decyzja wpłynęła ożywczo na moje najbliższe środowisko. Dzięki temu silniej doświadczam wsparcia najbliższych, czuję ich miłość, wspólnie wchodzimy w nowy etap naszego życia.
Masz rację, że okazywanie radości wiąże się z pewnymi cechami, ale ja pokazuję jak można świadomie korzystać z naturalnych dobrodziejstw śmiechu, niezależnie od typu osobowości.
W czasie warsztatów, używam śmiechu, który jest uprawiany w formie bezwarunkowej gimnastyki, jako narzędzia do rozluźnienia ciała, wyciszenia umysłu, uzyskania wewnętrznej równowagi, a w dłuższej perspektywie wypracowania bardziej otwartego, pozytywnego stylu życia.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do zabawy w kreatora radości 🙂
A.
20 sierpnia 2018 — 05:49
Bo czasami warto rozpocząć walkę o siebie:) i mały uśmiech na swej twarzy…
Iwona Kmita
20 sierpnia 2018 — 11:05
A., zawsze warto!
Julita Śródkowska
20 sierpnia 2018 — 11:09
A. podpisuję się pod tym co napisała Iwona: ,,Zawsze warto” !!! i nigdy nie jest na to zbyt późno 🙂
Gabrysia
20 sierpnia 2018 — 11:32
Ale ciekawie się zrobiło Iwonko, jednak to prawda że potrzebujemy przykładów. Wczoraj zupełny przypadek ( a może nie) sprawił, że poznałam kobietę, której byłam potrzebna ja i moje doświadczenie. Przyjechała z mężem kupić fotel który wystawiłam na sprzedaż i wyjechali po trzech godzinach . Ona potrzebowała mnie, a ja jej… i do dziś nie mogę wyjść ze zdumienia jak to się dzieje.
Ale dowiedziałam się, że ja – promienieję szczęściem i że my – jesteśmy ciekawsi niż wycieczka do Krakowa, bo mieli zamiar tam pojechać 🙂 Nie ma siły – jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni i jestem ZA spotkaniem 🙂
Iwona Kmita
20 sierpnia 2018 — 13:47
Jak wiesz i ja lubię poznawać ludzi w realu. Tylko jak to zrobić, gdy każda z nas mieszka w innej części Polski?
Gabrysia
20 sierpnia 2018 — 15:59
Dla chcącego… Julita wspomniała, że pomysł już ma – to czekamy 😉
Julita Śródkowska
20 sierpnia 2018 — 21:13
Gabrysiu, muszę powiedzieć, że mnie trochę zdopingowałaś 🙂 ciągle się uczę internetu i fb i już od jakiegoś czasu noszę się ze zrobieniem krótkiej transmisji ,,na żywo”, ale wiadomo: ,,złej baletnicy to rąbek spódnicy…”, ale w obliczu takiego zapotrzebowania, biorę się w garść! 🙂
Iwona Kmita
20 sierpnia 2018 — 21:15
Hurra:) Bardzo mnie ciekawi, co to jest joga śmiechu
Gabrysia
21 sierpnia 2018 — 17:15
Hurra!!! I ja ? czekam z niecierpliwością .
Kobieta po 30
20 sierpnia 2018 — 14:52
Greenelkę znam. Wirtualnie. Pozostałe osoby chyba nie…powiem tak, takie opowieści mocno inspirują. Czasami naprawdę niewiele potrzeba, żeby zmienić życie. Tylko lub aż ten pierwszy krok…Trzymam kciuki za wszystkie bohaterki tego tekstu
Iwona Kmita
20 sierpnia 2018 — 21:15
Zapraszam, zajrzyj na ich blogi – może okażą się ciekawe dla ciebie także?
Julita Śródkowska
20 sierpnia 2018 — 21:18
Kobieta po 30, moja zmiana, mój pierwszy krok zaczął się dawno temu, kiedy w gabinecie terapeutycznym usłyszałam pytanie: ,,Czy pani się czasami nagradza?”. To zdanie zmieniło moje życie.
Pozdrawiam 🙂
Gabrysia
21 sierpnia 2018 — 17:17
A moje podejście do życia zmieniło zdanie „ wyluzuj, bo zawał murowany”. Jak to czasem niewiele trzeba.❤️
Julita Śródkowska
21 sierpnia 2018 — 20:58
Gabrysia, BRAWO TY 🙂
marlena
22 sierpnia 2018 — 11:02
Milo czytac,pozdrawiam 🙂
Iwona Kmita
22 sierpnia 2018 — 15:14
to się cieszę i zawsze zapraszam
Julita Śródkowska
23 sierpnia 2018 — 21:18
Miło to słyszeć 🙂 Pozdrawiam.
Iwona Zmyslona
22 sierpnia 2018 — 13:12
Przyznam się , że z każdym przeczytanym komentarzem miałam inne odczucia. Wymienione przez Ciebie kobiety jak najbardziej zasługują na wyróżnienie za odwagę odmienienia swego życia. Pytanie jakie mnie nurtuje, czy byłyby takie, gdyby nie stali za nimi mężowie, którzy pracują, jakąś tam pensję przynoszą, dach nad głową zapewniają i z głodu umrzeć nie pozwolą, bo kto by im pranie robił.Dla mnie bohaterką jest przede wszystkim Anna, która odmieniła swoje życie by ratować życie i zdrowie męża. Marek najprawdopodobniej jest mężczyzną, który podjął próbę odmiany losu i bez względu na to, czy mu się udało czy nie-nikt tego nie zauważył nikt nie pochwalił w momencie sukcesu czy też nie pocieszył w chwili upadku. Stąd frustracja i atak na solidarność kobiet. Co do Julity, to oczywiście życzę Jej powodzenia „na nowej drodze” zawodowej, chociaż mam wrażenie, że jako pielęgniarka(nie koniecznie instrumentariuszka)mogłaby więcej zdziałać dla ludzi niż jako coach radości. Przyznaję się, że kiedy słyszę, że ktoś jest couchem(tego czy tamtego), to kojarzy mi się to z wyłudzaczem bazującym na ludzkiej naiwności, nieporadności życiowej danej osoby, która się do niego zgłasza.
Iwona Kmita
22 sierpnia 2018 — 15:41
Iwonko, szczerze mówiąc nie wiem, czy za tymi kobietami stoją mężowie. W dodatku tacy, którzy mogą je utrzymać w razie porażki. (Ach, wiem, że Gabrysia, gdy zmieniała swoje życie, była w fatalnej sytuacji rodzinnej). Tak czy inaczej informacja o mężach nie jest mi potrzebna do tego, by nazwać je odważnymi. Moim zdaniem ich odwaga polega na tym, że o siebie walczą, o to, by czuć się potrzebną lub spełnić swoje marzenia. W tych trudnych czasach to jest rzadko spotykane ponieważ trzeba mieć… no własnie – odwagę. Myślę, że niesprawiedliwie oceniasz te panie, czasem nawet gdy ma się męża wcale nie jest łatwo, a bywa nawet trudniej. Co do Julity – nie przeczytałaś dokładnie – Julita zaznała czegoś, co się nazywa wypaleniem zawodowym. Jest to oficjalna jednostka chorobowa, choć dotycząca psychiki, wpływa również na zdrowie fizyczne. Nie słyszałam o przypadku, by osoby dotknięte tym stanem wracały do zawodu. Albo przebywają długo na zwolnieniach, albo szukają nowej drogi. Julita ją odnalazła i mam nadzieje, że teraz znów będzie szczęśliwa. Uważam też, że coach w dzisiejszych czasach jest fajnym zawodem – takim doraźnym doradcą. Któż z nas nie potrzebuje rady fachowca. A jeśli kogoś na nią stać – to ja się tylko cieszę. Pozdrawiam:)
Julita Śródkowska
23 sierpnia 2018 — 22:27
Iwona Kmita coach absolutnie nie doradza i nie daje gotowych rozwiązań ! 🙂 jego rola polega na wspieraniu drugiej osoby w odnalezieniu dla niej i przez nią samą, najlepszego rozwiązania, takiego ,,szytego na miarę”. Stosuje się tu prostą zasadę: co było dobre dla mnie, wcale nie musi być dobre dla Ciebie, bo ja nie szłam Twoją drogą, ani nie chodziłam w Twoich butach.
Każdy z nas wie najlepiej czego potrzebuje i jak może tego dokonać,ale nie zawsze jest tego świadomy, coach jedynie pomaga dotrzeć do tych indywidualnych zasobów, poszerza perspektywę widzenia, pokazuje różne możliwości, ale wybór zawsze należy do osoby, która korzysta z coachingu.
Oczywiście w powyższej wypowiedzi odnoszę się do life coachingu.
Coaching radości, to moja autorska metoda, w której narzędziem poszerzania świadomości jest śmiech, uprawiany w formie gimnastyki bezwarunkowej radości. Biorąc udział w takiej sesji uważnie przyglądamy się sygnałom płynącym z ciała i umysłu, wzmacniamy inteligencję emocjonalną, po to, żeby móc świadomie i w bardziej kontrolowany sposób zarządzać swoimi reakcjami w różnych okolicznościach.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Iwona Kmita
23 sierpnia 2018 — 22:48
Dziękuję za wyjaśnienie, Julito.
Iwona Zmyslona
24 sierpnia 2018 — 08:44
Droga Julito przypuszczam, że Twoje wyjaśnienia odnośnie coachingu powinny być skierowane do mnie czyli Iwony Zmyślonej, a nie do Iwony Kmity, bo Ona jest wielką zwolenniczka „doraźnego doradcy” i sympatyczką Twojej osoby. Jej nie musisz tłumaczyć na czym polega life coaching czy Twoja autorska metoda gimnastyki bezwarunkowej. Nie będę odsyłała Cię do swojej notki, w której wyjaśniałam dlaczego nie uznaję psychologów i couchów, bo to do niczego Ci w firmie nie jest potrzebne. Napisałam tylko w komentarzu, że pomimo wypalenia zawodowego byłabyś dla mnie lepszą pielęgniarką, która umiejętność leczenia śmiechem mogłaby stosować dodatkowo w nurcie głównym wyuczonego zawodu. Pogląd swój wyraziłam na podstawie osobistych doświadczeń, jako że pierwszych 18 lat życia spędziłam w szpitalach i sanatoriach i wiem jak ważną rolę pielęgniarki i lekarze mają do spełnienia wobec chorych. Jak na mój komentarz zareagowała autorka notki, miałaś okazję przeczytać. Życzę powodzenia w nowym „zawodzie” i przy prowadzeniu firmy.
Julita Śródkowska
26 sierpnia 2018 — 09:42
Iwona Zmyślona, z tego co piszesz widać, że Twoje życie pod względem zdrowotnym nie było łatwe. Współczuję !Generalnie zawsze potrzebujemy życzliwości, a w chwilach, gdy w jakimś stopniu jesteśmy zależni od innych, potrzebujemy jej znacznie więcej.
Miło było mi przeczytać Twoją opinię na temat pielęgniarek i lekarzy, bo takie zdanie niestety nie jest powszechne.
W swoim poprzednim zawodzie, na tyle na ile mogłam, starałam się wykorzystywać uśmiech i śmiech.
Sala operacyjna z założenia nie jest przyjaznym miejscem, pełno w niej urządzeń, różnego rodzaju aparatury, jest dużo ludzi i każdy o coś pyta pacjenta, coś od niego chce, w takich okolicznościach człowiek, który już jest obciążony, czuje się samotny i zestresowany.
Bardzo ważne jest nawiązanie kontaktu z taką osobą, danie jej chwili uwagi.Na sali operacyjnej nie ma na to zbyt dużo czasu, bo obowiązują ścisłe procedury, liczy się czas, ale zawsze przy wykonywaniu rutynowych czynności ,można wygospodarować dwie minuty na nawiązanie relacji, ja na swój użytek nazywałam to mikrocoachingiem radości.
Czułam wielką satysfakcję, gdy widziałam jak pod wpływem ,,uśmiechniętych oczu” ( bo twarz jest osłonięta maską operacyjną) i kilku życzliwych słów, z pacjenta ,,schodziło” napięcie, na twarzy pojawiał się uśmiech, a czasami nawet taka osoba zaczynała żartować.
W swojej pracy niejednokrotnie widziałam jak wielkie znaczenie w rekonwalescencji ma pozytywne podejście do życia i umiejętność odnajdywania radości, mimo trudnych okoliczności i własnie tę ideę propaguję teraz jako coach radości. Staram się pokazywać ludziom, że mają wybór stylu życia i wpływ na jego jakość, a śmiech może być bardzo poważnym narzędziem zmiany.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Julita Śródkowska
23 sierpnia 2018 — 21:50
Dziękuję za życzenia 🙂
Iwono odpowiadając na Twoje sugestie i wątpliwości, powiem tak, będąc dalej pielęgniarką, robiłabym coś dla ludzi, ale nic dla siebie….
Też jestem człowiekiem, mam swoją wytrzymałość fizyczną i psychiczną, i trudno pomagać innym, gdy samemu czuje się źle.
Wokół coachingu narosło wiele mitów i krzywdzących opinii, a tymczasem jest to zawód jak każdy inny, pokrewny zawodom wywodzącym się między innymi z różnych podejść psychologicznych.
Iwono, jestem ciekawa skąd Twoja krytyczna opinia na temat coachingu, masz jakieś osobiste doświadczenia w tym temacie ?
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Iwona Zmyslona
28 sierpnia 2018 — 07:09
Nigdy nie wypowiadam opinii na jakiś temat jeżeli nie posiadam własnych doświadczeń. Twierdzisz, że pracując jako pielęgniarka nie miałabyś nic dla siebie. Uważam, że to błędne myślenie, bo każdy kto uprawia wyuczony zawód tak może powiedzieć. Jako bibliotekarka pracowałam zbyt krótko(10 lat) bym mogła powiedzieć, że się w tym zawodzie sprawdziłam. Jednak świadomość, że są w tym kraju ludzie, którym pomogłam polecając im książkę, po przeczytaniu której wracali po inne, jest tym co będzie zapłatą za trud. Uśmiech i rozmowę dołączałam gratis. Ukłony.
ania
22 sierpnia 2018 — 14:49
wow !
Greenelka
23 sierpnia 2018 — 13:20
Kochana, czuję sie niezmiernie zaszczycona, że znalazłaś dla mnie miejsce w tak wspaniałym gronie. Dziękuję bardzo.
Ja zawsze miałam głowę pelną idei, nieraz wychodziły mi na dobre, a niekiedy były przekleństwem, niestety. Tym razem to co zrobiłam nie było błędem. Splot okoliczności, bardzo korzystny dla mnie spowodował, że mogłam zrealizowac swoje marzenie. Chciałam wrócić do Polski i nie chciałam mieszkać w mieście. Jestem pewna, że warto, naprawdę warto walczyć o swoje marzenia, nawet wtedy kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna. Najgorsze, kiedy w duszę wkradnie się zgorzknienie. Temu nie wolno się poddac. Bo jak raz wejdzie, już nie wyjdzie. I wtedy nic nie pomoże. I warto nieraz postawić wszystko na jedną kartę, żeby coś zmienić w swoim zyciu.
Historia Julitki jest niesamowita, bardzo mocno trzymam za Ciebie kciuki Julitko:)
Ach, co jeszcze. W Berlinie spędziłam …26 lat :), zatem szmat mojego życia.
Pozdrowionka 🙂
Iwona Kmita
23 sierpnia 2018 — 13:27
Bardzo ci dziękuję za te słowa, bo po komentarzu Iwony zaczęłam się zastanawiać, czy mam rację. Jednak tak, mam i też uważam, że trzeba walczyć o swoje. Nawet jeśli człowiek nie wygra (odpukać), przynajmniej nie będzie żałował, że nie spróbował. Uściski
Julita Śródkowska
23 sierpnia 2018 — 21:59
Greenelka, dziękuję bardzo 🙂 Każde kciuki i słowa wsparcia mile widziane ! Bo jak się robi coś niestandardowego, to trzeba zbierać siły, żeby nie ulec pokusie porzucenia tego, gdy czasami ma się poczucie, że jest się samotną wyspą…
sandra
26 sierpnia 2018 — 15:14
Wpis skłania do refleksji..
Julita Śródkowska
27 sierpnia 2018 — 11:18
Sandra, podzielisz się troszeczkę, co do Ciebie przyszło….?
Pozdrawiam 🙂
Julita Śródkowska
27 sierpnia 2018 — 11:37
Drogie Czytelniczki I Czytelnicy 🙂
Wpis był między innymi o odwadze, nie czuję się odważną, ale obiecałam Wam, a bardziej sobie ! , że zrobię na fb live.
Słowo się rzekło, więc 30 września o 19.15 na stronie na fb Laboratorium Radości będę debiutowała w wystąpieniu ,, na żywo”.
Decyzję podjęłam pod wpływem chwili, ale nie ukrywam, że mam wiele wątpliwości, czy dam radę okiełznać technikę, z którą jestem trochę ,,na bakier”, czy będę mogła wydobyć z siebie głos, a przede wszystkim, czy to co zamierzam pokazać będzie dla kogoś miało sens…?
Dla mnie ma ! i dlatego zdecydowałam się na ten skok w ocean internetu.
Iwona
27 sierpnia 2018 — 12:46
Wspaniale Julita, na mnie możesz liczyć. Chcę się tylko upewnić, czy chodzi o wrzesień 30., czy sierpień?
Julita Śródkowska
27 sierpnia 2018 — 22:37
Iwona, oczywiście, ze sierpień 🙂 Dobrze , że zwróciłaś na to uwagę. Dziękuję!
Marcella
27 sierpnia 2018 — 13:35
Niezły artykuł 🙂 Jeden spośród lepszych, masz dryg do pisania
kinga
31 sierpnia 2018 — 15:04
Odwaga przede wszystkim
Julita Śródkowska
3 września 2018 — 10:35
Kinga, dziękuję 🙂
Tak mi się nasunęło, że trzeba odwagi, żeby mieć odwagę być sobą i nie jest to łatwe…..