Iwona Kmita

Matka, żona, redaktorka.

Do odważnych świat należy

Niektóre z komentatorek często wchodzących na mój blog to kobiety niezwykle odważne. Zmieniły swoje życie o 180 stopni. Odnalazły się w innym świecie, w innym zawodzie, z innym spojrzeniem na świat.

Na przykład Gabrysia z bloga http://dojrzalosc-gabi.blogspot.com/. Kilka lat temu życie porządnie jej dopiekło. Niejedna by się poddała, ona jednak pozbierała się, stanęła na nogi i to jak mocno! W myśl zasady nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, trudne chwile pozwoliły jej odkryć w sobie… poetycką duszę i dziś pisze piękne wiersze dla dzieci i dorosłych. Z tomiku, który dostałam od niej w prezencie, wybieram sobie wiersze do czytania przed snem. Gabrysia pisze pięknie, lekko, o tym, co widzi, co czuje, czego pragnie. Tak na marginesie, wiem, że Gabrysia szuka teraz funduszy na wydanie kolejnego tomiku, szuka – takie czasy – w internecie. Jeśli wejdziecie na link, który jest powyżej dowiecie się o co chodzi.

Na głęboką wodę rzuciła się też Greenelka http://greenelka.com/Ta światowa kobieta kiedyś napisała mi, że całe wcześniejsze życie spędziła w wielkim mieście, kilka lat mieszkała też zagranicą, w Berlinie. Wydarzyło się coś, co spowodowało, że postanowiła rzucić wszystko i wyjechać na wieś u stóp Bieszczad. Tam teraz mieszka… Chciałabym umieć patrzeć na świat oczami Agnieszki-Greenelki. Uczę się od niej rozpoznawać kwiaty, trawy, drzewa, oglądam jej zwierzęta,  czasem próbuję jej przepisów na zdrowe koktajle i dania.
Nie wiem, czy umiałabym tak zacząć wszystko od nowa…

…a Maradag umiała. Swój nowy i chyba lepszy mimo wszystko świat odnalazła w Holandii. Maradag także czasem pisze wiersze, jednak najpiękniej maluje. Aż mi dech czasem zapiera, gdy oglądam jej prace. Maradag ma ręce do wszystkiego, z niczego potrafi wyczarować fantastyczne rzeczy. Zajrzyjcie do niej na https://witrazezcukru.blogspot.com

Wspomnę jeszcze o Ani z bloga http://cobytujeszcze.blogspot.com/ Ta energiczna, nieduża kobieta będąca już kilka lat na emeryturze zakręciła swoim światem, wciągając w to jeszcze, jak zwykła mówić, ślubnego… Spakowali wszystko, co mieli i ruszyli do Berlina, do córki. Ania pisze, że czuje się tam, jak w domu, a może nawet i lepiej. No, ale to jest jej nowy dom , więc co się dziwić. A ja się dziwię, bo podobno „starych drzew” się nie przesadza. Aniu, sorry za to „starych”, bo akurat o Tobie tak się nie da powiedzieć. Ale przysłowia mają swoje prawa.

Piszę, piszę i co i rusz przypomina mi się kolejna wspaniała komentatorka. Teraz pomyślałam o Stokrotce (http://stokrotkastories.blogspot.com/), która całkiem niedawno, emerytką będąc, wydała trzy książki i z tego co wiem – czwarta jest w drodze.

A wiecie, czemu powstał ten wpis? A właściwie początek do wpisu? Bo napisała do mnie na FB Julita. I bardzo mnie zaskoczyła. Bo jest niezwykle odważna. Cieszę się, że opowiedziała mi swoją historię, bo gdy ją przeczytacie może sami poczujecie, że pora na zmiany. Bo przecież „Życie nie tylko po to jest, by brać, Życie nie po to, by bezczynnie trwać „, jak śpiewał Stanisław Sojka w mojej ulubionej piosence o znamiennym tytule „Tolerancja”.

Oto, co napisała o sobie Julita:
Kocham przyrodę, zwierzęta a zwłaszcza ludzi!!!  Z tej miłości do ludzi, podtrzymując tradycję rodzinną (po mamie) zostałam pielęgniarką. Zawsze chciałam być blisko człowieka, ale zapomniałam, że marzenia trzeba wypowiadać precyzyjnie, więc opatrzność spełniła moje życzenie według swojej wizji – zostałam instrumentariuszką. Przez 32 lata asystowałam do zabiegów operacyjnych w różnych specjalnościach. Paradoksalnie, choć byłam najbliżej człowieka jak się da, czasem dosłownie w jego wnętrzu, to z ludźmi miałam bardzo ograniczony kontakt. Mimo to, lubiłam tę pracę i myślałam, że w szpitalu, na tym stanowisku dotrwam do emerytury. Jednak życie pisze czasami swoje scenariusze, dając nam nie tylko nowe szanse, lecz również możliwości ich realizacji.

Kiedyś mówiłam, że życie zaczyna się po 40. bo właśnie wtedy się zbuntowałam, ale też ,,rozkwitłam”. Spełniłam swoje marzenie, uzupełniłam wykształcenie i uzyskałam tytuł magistra pielęgniarstwa. Nie było mi łatwo, bo brakowało mi pieniędzy, nie rozumieli mnie bliscy, którzy  tę decyzję traktowali jako wymysł i fanaberię. Ale byłam zdeterminowana, czułam, że muszę się zająć sobą, że stawiam na rozwój, że mam prawo do własnych wyborów.

Dziś mówię, że życie zaczyna się wtedy, kiedy postanowisz żyć, i nie ma to wiele wspólnego z wiekiem!
Minęło ponad 25 lat pracy na bloku operacyjnym, gdy dopadł mnie kryzys wypalenia zawodowego. Praca w szpitalu stała się zbyt wyczerpująca psychicznie i fizycznie.
Przeraziło mnie to ponieważ uświadomiłam sobie, że całe życie zawodowe spędziłam w blasku lamp operacyjnych, wykonując pracę, która z potocznym wyobrażeniem pielęgniarstwa nie ma nic wspólnego (instrumentariuszki nie robią zastrzyków, nie podają tabletek, nie pobierają krwi na badania itp.). ,, Boże, nie potrafię, robić nic innego!!! Co teraz ze mną będzie…???” – myślałam.

Przed pięćdziesiątką postanowiłam nauczyć się nowego zawodu. Zawsze interesowałam się psychologią, więc niejako naturalnie wybrałam studia podyplomowe z coachingu. W czasie nauki byłam zachwycona programem, wiedzą i wizją nowego zawodu. ,,Fruwałam”, roztaczając już w wyobraźni obraz gabinetu pełnego chętnych do skorzystania z moich usług life coacha. Do czasu… Szybko okazało się, że rynek przepełniony jest coachami, że aby, ,,wypłynąć” trzeba mieć swoją specjalizację, że chęć pomagania ludziom, to zbyt mało… Znowu stanęłam w punkcie wyjścia! Zaczęłam się zastanawiać, czy jest coś, co mnie wyróżnia??? Zrobiłam wywiad wśród znajomych. Wiele osób mówiło, że fajnie się śmieję, że emanuję pozytywną energią, że lubią przebywać w moim towarzystwie. To pięknie, tylko co z tego wynika?
Epilog 

Dwa lata przed wcześniejszą emeryturą porzuciłam etatową pracę w szpitalu, na rzecz własnej firmy: Laboratorium Radości, w której od niedawna realizuję się jako life coach, udzielając sesji indywidualnych i jako coach radości, prowadząc warsztaty według autorskiej metody opartej na jodze śmiechu. Czy ze śmiechu da się żyć? – to na razie pytanie retoryczne, bo mimo tego, że zajęcia prowadzę od 3 lat, to jeszcze nigdy coaching radości nie był moim jedynym źródłem utrzymania…
Z moich doświadczeń wynika, że ludzie szukają powodów do radości, chcą się śmiać, ale też mają ogromną blokadę przed otwarciem się na tę potrzebę. Wokół śmiechu narosło wiele kulturowych ograniczeń i negatywnych przekonań, i choć większość z nas zna powiedzenie ,,śmiech, to zdrowie”, to jednak niewielu je wykorzystuje w praktyce. Lubimy przebywać w otoczeniu życzliwych, pogodnych osób, lecz sami rzadko się śmiejemy, bo nie wypada, bo co o nas pomyślą inni, bo…

Uczestnicy moich warsztatów często podkreślają, że na początku czuli się skrępowani, że śmiech nie przychodził im łatwo, że trudno było zrezygnować z wewnętrznej kontroli, ale efekt, jaki uzyskali na koniec zajęć, przerósł ich najśmielsze oczekiwania.

Oczywiście nie wiem jak potoczą się losy mojej firmy, nie wiem, czy zdołam się z niej utrzymać, jednak pewne jest jedno: mam marzenie – chcę uczyć ludzi radości – i zrobię wszystko, żeby je spełnić !

Jestem life cochem i Joginką Śmiechu

Tworzę życie inspirowane radością i pomagam innym odnaleźć swoją drogę do szczęścia.

Do tego ,,szaleństwa” bardzo motywują mnie słowa mojego męża: ,,Julita, Ty się śmiej ! Ty się po prostu śmiej !!!”

I co o tym wszystkim myślicie?

« »

Copyrights by Iwona Kmita. Theme by Piotr Kmita - UI/UX Designer Warszawa based on theme by Anders Norén