Iwona Kmita

Matka, żona, redaktorka.

Nieproszony gość

Przychodzi do mnie co roku, choć nigdy jej nie zapraszam. Ledwie skończy się lato, dni się skrócą, słońce przestaje mocno grzać, a już do mnie puka. Najgorsze, że zostanie pod moim dachem przynajmniej przez całą jesień. Czasem nawet do wiosny.

Razem z nią układam się na łóżku, patrzę w telewizor albo w sufit, śpię popołudniami, rano nic mi się nie chce. Nie chodzę na spacery, bo mi ciągle zimno, nie spotykam się ze znajomymi, bo po co mają widzieć mnie w takiej kiepskiej formie. Przed rodziną próbuję się mobilizować, żeby ich nie martwić. Ale mi się nie bardzo udaje. Mam wrażenie, że cały świat się na mnie uwziął.


Tylko ona mnie nie opuszcza. Udaje moją przyjaciółkę i stara się być przy mnie przez cały czas.

A ja? Ja tam w środku tego nie chcę. Nie lubię jej i tego, że mnie tak sobie podporządkowała. Mam dość naszych ponurych min, ciemnych ubrań, złych myśli. Tego, że nic nie robimy, że po cichu popłakujemy w kąciku. Że obwiniamy cały świat za swoje złe samopoczucie.

Gdyby nie ona polubiłabym jesień z jej kolorami, z energetyzującą czerwienią, rudościami i moim ukochanym wrzosem. Doceniłabym, że w dłuższe wieczory mam więcej czasu na czytanie, na kino, na spotkania z przyjaciółkami. Że na straganach jest tyle pysznych warzyw i owoców. Robiłabym przetwory, piekła szarlotkę i gotowała zupę dyniową z mleczkiem kokosowym. Zapraszałabym gości, żeby przy stole, w blasku świec jeść te smakołyki i popijać czerwonym winem. Chodziłabym do parku i zbierała kolorowe liście, kasztany a może i grzyby. Wykorzystywałabym każdy słoneczny dzień, żeby się ogrzać w promieniach i złapać energię na potem. Paliłabym w domu dużo światła, wyciągnęłabym kolorowe poduszki, koce i inne drobiazgi, które ożywiłyby mieszkanie. Słuchałabym ulubionej muzyki, brała relaksujące kąpiele. Kupiłabym sobie magnez i może witaminę D. I bez wyrzutów sumienia jadłabym słodycze, na 100 procent – czekoladę.

Wiecie już kto jest tą moją „przyjaciółką”? Pewnie tak. To ona, jesienna chandra, czasem zwana depresją sezonową. W telewizji, radiu, czasopismach mnóstwo o niej czytam. Wiem, co robić, żeby się jej pozbyć, tyle, że nie jest łatwo. Gdyby było – ona by u mnie miejsca nie zagrzała. Pocieszam się, że odejdzie tak, jak w poprzednich latach. A może macie jakieś superpomysły żebym się jej szybciej pozbyła?

PS: Ze statystyk wynika, że depresja sezonowa ujawnia się w okresie pomiędzy 20 a 40 rokiem życia. Częściej chorują kobiety. Nasilenie choroby zwiększa się z wiekiem i łagodnieje w starości. Najwięcej tego typu przypadłości notuje się w tych rejonach świata, gdzie najbardziej brakuje światła słonecznego (np. Alaska). Szacuje się, że w Polsce nawet około 10 procent społeczeństwa odczuwa mniej lub bardziej nasilone objawy sezonowej depresji. Gdy rzeczywiście wymaga leczenia – najczęściej stosuje się psychoterapię i/lub fototerapię (naświetlania).

« »

Copyrights by Iwona Kmita. Theme by Piotr Kmita - UI/UX Designer Warszawa based on theme by Anders Norén