Mam dziś dla Was niespodziankę. Na moim blogu goszczę zaprzyjaźnioną blogerkę Kingę Frelichowską z bloga dopieszczamy.pl, który czytuję regularnie. O swoim blogu Kinga mówi: blog literacki ze szczyptą kultury, a wszystkim czytającym i komentującym obiecuje, że „dopieszcza słowa wyczynowo”.
Kinga napisała dla mnie i moich blogowych gości tekst na temat starszych ludzi wymagających naszej opieki. Jak wiecie – dla mnie to teraz temat aktualny… Zapraszam, przeczytajcie jak ona to widzi. Będzie nam miło, gdy podzielicie się swoimi przemyśleniami i doświadczeniami. Oto tekst Kingi:
Na moim osiedlu mieszka wielu starszych ludzi. Widuję ich na ulicach. Historię niektórych znam na pamięć, bo chętnie się nią dzielą na przykład w trakcie krótkiej podróży windą.
Może zamiast starzy ludzie lepiej brzmi określenie seniorzy, ale moim zdaniem to słowo nie oddaje istoty sprawy. Senior to najstarszy przedstawiciel rodu. Utożsamiany jest z życiową mądrością, dostojeństwem, więc należy mu się szacunek i opieka. Ostatnio często czytamy w mediach o aktywnych, mających swoje pasje seniorach. Ale starsi ludzie z mojego osiedla to często osoby samotne, pozostawione same sobie ze swoimi troskami, chorobami, niedołężnymi nogami i niskimi emeryturami. Niektórzy nie doczekali się potomstwa. Dzieci innych wyjechały za granicę, za chlebem.
Są też tacy, których bliscy często odwiedzają, dbają o to, żeby mieli pełne lodówki, nie zalegali z opłatami i regularnie chodzili do lekarzy. Ale nawet ci rzadko kiedy są zadowoleni. Woleliby, żeby dorosłe dzieci bywały u nich jeszcze częściej. Ale kiedy ci ich odwiedzają, dochodzi do kłótni. Z różnych powodów. Czasem ością niezgody są życiowe wybory córki czy syna albo rzeczy bardziej błahe — nieodpowiedni strój, niezgaszone światło w łazience, a „prąd taki drogi”. Czy na pewno o to chodzi? Może raczej jest tak dlatego, że na co dzień brakuje im towarzystwa, obecności dzieci i, paradoksalnie, gdy one wreszcie przyjdą szukają byle pretekstu, żeby okazać swoje niezadowolenie, swój smutek?
Rodzice pod kloszem
Myślę, że są też inne powody nieporozumień. Nie wszyscy seniorzy wymagają permanentnej opieki, bo cieszą się dobrym zdrowiem, mają swoje zajęcia, zainteresowania, przyjaciół, swoje życie. Tymczasem, niektóre dorosłe dzieci „dmuchają i chuchają” na nich na zapas, żeby tylko nie mieć „potem większego kłopotu”. Traktują rodziców jak dzieci, którym trzeba mówić, żeby zjadły kanapkę. I najlepiej wiedzą, czego im potrzeba. Przyjeżdżają, dzwonią, kontrolują, sprawdzają, wożą prewencyjnie po lekarzach, podtykają zdrowotne diety, żeby tylko mieć pewność, że rodzic – emeryt czegoś nie przeskrobał. I żeby mieć czyste sumienie, że się opiekują, że słusznie postępują. A przecież starsi ludzie także mają swoje marzenia i wolną wolę.
Mnie też czasem zdarza się zapomnieć, że nie jestem matką mojej matki. Wtedy uzmysławiam sobie, że przecież jakoś mnie wychowała — nie wylała wraz z pierwszą kąpielą, nie zgubiła w tłumie i chyba nawet wyszłam dzięki niej na ludzi. Jeżeli osiągnęła jako taki sukces pedagogiczny, to sobą też jest się w stanie zaopiekować. Oczywiście, czasem zdarzają się sytuacje, że trzeba być bliżej, interweniować albo zwyczajnie pomóc. Ale nie narzucać się, nie decydować za nich, nie traktować starszych ludzi jak własne dzieci.
Jak to dawniej bywało
Kilka miesięcy temu, w pewnym górskim pensjonacie, na stołówce przez przypadek słyszałam rozmowę starszego pana. Mężczyzna jak się okazało miał przeszło osiemdziesiąt lat i pochodził ze wsi. Był trochę przygłuchy, więc mówił do swojego towarzysza bardzo głośno:
— Panie, teraz starsi ludzie to mają jak pączki w maśle. Kiedyś, panie, to dopiero mieli los, zwłaszcza na wsiach. Taka córka brała matkę na trzy miesiące pod swój dach, a jak ten czas minął, to sadzała ją na furmance, obok kładła pierzynę i wiozła do syna, czy drugiej córki na kolejne miesiące. Nie było ważne — mróz czy nie mróz, wysadzała matulę pod domem, nawet nie sprawdzała, czy ktoś jest w środku, czy kobita nie będzie długie godziny czekać na progu i tyle ją stara widziała.
Nie wiem, czy rzeczywiście było tak kiedyś na wsiach, czy może to podkoloryzowana historia starszego pana gawędziarza. Sama wychowywałam się w małym miasteczku w rodzinie wielopokoleniowej. Wraz z mamą mieszkałyśmy pod jednym dachem z jej rodzicami, którzy dożyli sędziwego wieku. Moja babcia do końca swoich dni dzierżyła w domu palmę pierwszeństwa. Jako nastolatka nieraz darłam z nią koty i próbowałam zmienić te feudalne rodzinne stosunki w bardziej demokratyczne. Mój dziadek w wieku dziewięćdziesięciu lat wciąż jeździł na swojej wysłużonej ukrainie. Często towarzyszyłam mu w wyprawach do jego przyjaciół mieszkających w sąsiadującej z naszym miasteczkiem wsi. Tam również w jednym domu mieszkały trzy pokolenia. I młodzi do starych odnosili się z ogromnym szacunkiem.
Takie życie było pod wieloma względami dobre. Dziadkowie najpierw opiekowali się wnukami, a potem dorosłe dzieci doglądały starzejących się rodziców.
Opieka na odległość
Ale teraz, kto mieszka w dużym domu? Nawet jeśli seniorzy tam zostają, to dorosłe dzieci wyjeżdżają do innych miast albo za granicę, żeby znaleźć pracę. W moim rodzinnym miasteczku co drugi dom stoi pusty, połowa mieszkańców wyjechała za chlebem. Zresztą w dużych miastach sytuacja wygląda podobnie.
Słyszałam od znajomej o bezdzietnym panu, którym rodzina opiekuje się na odległość… przez Skype’a. Kupili mu laptopa, wytłumaczyli, jak się go włącza, nawet zrobili skrót na pulpicie do strony Radia Maryja. I co z tego, skoro staruszek ciągle „coś psuje”, „rozłącza”, „nie pamięta jak to się robiło”. Oni wtedy robią alarm dzwonią, on zdenerwowany biega po sąsiadach i prosi o naprawienie „tego ustrojstwa”. Trudno jednak obwiniać tych ludzi, zresztą jego dalszych krewnych, że ułożyli sobie życie w Kanadzie.
Żyjąc setki albo tysiące kilometrów od rodzinnego domu, trudno opiekować się starzejącymi bliskimi. Nie zawsze można zamieszkać razem, jeżeli ma się już własną rodzinę. I nie zawsze z różnych względów ma się na to ochotę. Nigdy nie wiadomo, ile miłości ci dzisiaj dorośli zaznali od swoich rodziców. Może i tak robią dla nich, co mogą, może nawet więcej niż stary człowiek się spodziewał.
Tymczasem mamy skłonność do szybkiej lecz pobieżnej oceny ludzi. Krytykujemy, że zamiast być na miejscu wolą swoim bliskim pomagać z oddalenia. Pamiętajmy, że co chatka, to przecież zagadka.
maradag
27 stycznia 2017 — 17:45
Refleksyjny, ale i …. bardzo „łagodnie powierzchowny” tekst… Jedno jest 100% prawdą: każdy dom i rodzinne historie są inne. I nie można oceniać tylko z własnego punktu widzenia.
Zbliża się druga rocznica śmierci naszej Mamy (zm. 24 lutego, w wieku 86 lat). Myślę o tym, co stało się 2, 3, 4 lata temu, każdego dnia… I przychodzą refleksje…
Obie z siostrą od lat mieszkamy za granicą. Ja prawie 17 lat, siostra 20 z hakiem.
Dopóki nasza Bunia była sprawna, było wszystko w porządku. Dopóki, nie tylko na nas czekała, ale mogła również do nas przyjechać…
Właściwie, to nie chcę opisywać szczegółowo co wydarzyło się póżniej, po pierwszym wylewie… Chciałabym tylko napisać słówko o poczuciu strachu i bezradności, kiedy opiekujesz się zdemencjonowaną, coraz mniej sprawną, najbliższą osobą – na odległość… I niby zrobiłyśmy z siostrą wszystko, co było wówczas możliwe i dla nas dostępne… ale ja do końca życia będę miała wyrzuty sumienia, że nie zrobiłam wszystkiego, co w ludzkiej mocy…
Iwona Kmita
27 stycznia 2017 — 18:51
Myślę, że zrobiłyście wszystko, co w waszej mocy, to wynika z tego, co piszesz. Napisałaś – tekst łagodnie powierzchowny – pewnie dlatego, że autorka nie miała osobiście takich doświadczeń, a opiera się na obserwacjach, wyciąga wnioski, snuje refleksje. Uważam, ze jest bardzo dobrą obserwatorką. Pozdrawiam
dopieszczamy.pl
27 stycznia 2017 — 21:54
Napisałaś, że mój tekst jest „łagodnie powierzchowny” i muszę Ci przyznać rację. Nie odbieram tego jako zarzut. Pisząc ten tekst wiele razy wykreślałam różne zdania, łagodziłam ton, chciałam, żeby tekst był uniwersalny. Dziękuję za komentarz i trafne spostrzeżenie.
maradag
28 stycznia 2017 — 14:59
Ja też nie napisałam tych słów jako zarzut :-). To jest dla mnie, (ze względu na osobiste doświadczenie), bardzo trudny, wręcz tragiczny czasem temat…
To we mnie siedzi głęboko….
Tak trudno jest bowiem pogodzić się z tym, gdy ukochana osoba traci kontakt z rzeczywistością, gdy nie poznaje cię, gdy połyka całodniową porcję tabletek, bo nie wie czy jest rano czy wieczór…. I jak rośnie w niej złość do całego świata, bo tracąc z nim kontakt – nie akceptuje tego, uważa, że córki chcą ją ubezwłasnowolnić…. I wiele innych refleksji, przemyśleń i…. strachu… Bo, będąc już za półmetkiem życia dość daleko – zastanawiasz się, jak będzie z tobą…. I tęsknisz, za tą ciepłą i pogodną mamą….
Iwona Kmita
28 stycznia 2017 — 15:44
Podejrzewam, że wiem, jakie to trudne, sama znać osoby, których mamy nie rozpoznawały, mimo że te starały się jak mogły o nie dbać. Nie rób sobie wyrzutów…
jotka
27 stycznia 2017 — 17:46
Świetny artykuł, bez osadów, bez pouczania.
Kto kiedykolwiek opiekował się starymi ludźmi, ten rozumie, ze czasem taka opieka przekracza po prostu nasze siły fizyczne, nie mówiąc o psychicznych, bo kiedy opiekujemy sie swoimi dziećmi, jesteśmy młodzi, pełni sił, ale w opiece nad rodzicami czy dziadkami sami już jesteśmy seniorami.
Często do chorób somatycznych dołączają psychiczne, z którymi bez fachowej opieki trudno sobie poradzić. Moja znajoma opiekowała sie kiedyś ojcem, któremu spełniała wszelkie zachcianki, ale zawsze nagadał jej przykrył rzeczy. Co z tego, ze lekarka wytłumaczyła to odpowiednią jednostką chorobową, to i tak bolało po każdej wizycie.
Dlatego nie osadzam ludzi, którzy umieszczają swoich krewnych w specjalistycznych zakładach lub opiekują sie na odległość, jeśli nie są obłożnie chorzy.
Dziękuję za polecenie autorki 🙂
Iwona Kmita
27 stycznia 2017 — 18:54
Myślę Jotko, że styl pisania Kingi ci się spodoba. Mnie ujął jej sposób pisania, bezpośredni, prosty, zrozumiały, a jednocześnie – bardzo ładny język.
Maria
27 stycznia 2017 — 18:23
Starość nie jest łatwa ani dla starzejących się rodziców ani dla opiekujących się nimi dziećmi. Ale co by nie mówić – dzieci mają obowiązek opiekowania się rodzicami, bo przychodzi czas, kiedy stajemy się rodzicami naszych rodziców. Nie zawsze jest to proste zadanie… Ja opiekowałam się moimi rodzicami, a kiedy ojciec zmarł, zabrałam mamę do siebie. I chociaż miałam wtedy trudny okres w życiu, to nie wyobrażałam sobie, żeby mogło być inaczej. Mama mieszkała ze mną jeszcze 20 lat. Czasem bywały sytuacje iskrzące, tego niestety nie da się uniknąć, ale były rzadkie i nie ma o czym się rozwodzić. Mama mówiła nie raz – Co ja bym bez ciebie zrobiła, kto by się tak mną opiekował… Widziałam, że będąc ze mną czuła się bezpieczna, a ja…czułam się spokojna, że tak jest
Iwona Kmita
27 stycznia 2017 — 18:57
Moja mama tez zawsze powtarza, że jestem jak jej matka i że dzięki mnie czuje się bezpieczna. Na szczęście jest wciąż w dobrej formie i sama daje sobie dobrze radę. Gorzej jest z mama męża – jest słaba i schorowana, dopiero co pochowała partnera. Obie mamy jednak bez namysłu stwierdzają, że nie wyjadą ze swoich domów. Póki co – jest ok. Potem – zobaczymy. Pozdrawiam
Rena
27 stycznia 2017 — 18:59
To jest bardzo skomplikowane. Podpisuje się pod słowami Dagmary….
Iwona Kmita
27 stycznia 2017 — 19:04
Zgadzam się. każdy przypadek jest inny, każdy człowiek jest inny. Nie ma więc mowy o jednym wzorcu postępowania. każdy powinien robić to, co mu serce podpowiada i zgodnie ze swoimi możliwościami. Pozdrawiam cię
Andrzej Rawicz (Anzai)
27 stycznia 2017 — 20:50
Połowa tego tekstu to tak jakby wspomnienia z mojej młodości. Trochę się zasępiłem nad rozdziałem „Jak to dawniej bywało”, bo przecież co chwila media podają jak niektórzy bezwzględnie wyrzucają swoich rodziców z domu na mróz, lub do do komórek.
To b. ciekawe i trafne spostrzeżenia, bo chociaż życie przynosi w każdym przypadku zupełnie inne sytuacje, to jednak tu znalazło się wiele wspólnych mianowników.
Iwona Kmita
27 stycznia 2017 — 22:17
Też tak myślę – ten mianownik jest wspólny bo starość większości z nas nie omija i generuje podobne problemy. I dla starego człowieka, i dla jego bliskich.
dopieszczamy.pl
27 stycznia 2017 — 22:51
Znieczulica jak widać to nie tylko znak naszych czasów. Niestety, zarówno dawniej, jak i dzisiaj nie wszyscy potrafią podchodzić z życzliwością i wyrozumiałością do starszych osób.
Gabrysia
27 stycznia 2017 — 21:17
Bardzo trudny temat. Mam wśród znajomych osoby, które wyjechały do Niemiec „bo to przecież niedaleko”, jak rodzice się zestarzeli i zniedołężnieli to okazało się, że to jest jednak BARDZO daleko. Za późno na zabranie rodziców do siebie, za późno na powrót by być bliżej nich, na wszystko za późno i zostaje bezsilność, pielęgniarki, opiekunki.
Miałam to szczęście, że mogłam zabrać tatę do siebie. I On myślę szczęście miał, że tak się stało. Podobno, żeby trzymać kogoś za rękę gdy wydaje ostatnie tchnienie – to wielka łaska. ja tej łaski dostąpiłam i nigdy tego nie zapomnę.
Monika Szwaja w swoich książkach często opisywała, że w jesieni życia grupka przyjaciół zamieszkiwała razem, w miejscu gdzie były ku temu warunki.Dzielili się obowiązkami i wspólnie spędzanym czasem. Zawsze to raźniej i jest komu zadzwonić po lekarza, lub podać szklankę herbaty. U nas warunki są i mnie się ten pomysł podobał od zawsze.
Iwona Kmita
27 stycznia 2017 — 22:14
W trudnych sytuacjach Gabrysiu nawet dwa inne miasta w kraju okazują się DALEKO. Bo nie jesteś od razu wtedy, gdy jesteś potrzebna. Takie życie. Ja też miałam tę możliwość, że byłam z tatą, gdy odchodził i tak jak ty uważam, że to w pewien sposób łaska, że można być przy tym człowieku. Pamiętam każdą chwilę… Na zawsze.
L.B.
27 stycznia 2017 — 21:59
Miałam zajęcia z gerontologii i seniorzy w nich też uczestniczyli. Wykładowczyni kazała nas wprost mówić ,,ludzie starzy” i sama tego używała. Nie ma w tym nic obraźliwego, senior może lepiej brzmi, nie tak bezpośrednio. Osoby starsze na pewno nie lubią być traktowane jak dzieci i tak też nie wolno postępować wobec nich. Ja bym nie chciała, żeby mnie tak traktowano, gdy będę staruszką. Mają swoje doświadczenia, niektórzy właśnie są aktywni, mają pasje, nie lubią nawet jak się ich ogranicza. Niestety, też często są schorowani i samotni. I tak po prostu po ludzku potrzebują rozmowy z drugim człowiekiem. Narzeka się na starsze osoby w poczekalniach u lekarza, że znowu ci sami, że znowu tylu starszych, że tylko idą sobie porozmawiać. Czasem też się zdarza, że są oni sprawdzani jedynie do roli babci i dziadka i w pewien sposób jest to wykorzystywanie, bo już nie zrobią czegoś dla siebie tylko będą się opiekować wnukami, pomagać swoim dzieciom, które właśnie gdzieś tam ciężko pracują. Mi to najbardziej szkoda tych w DPS-ach chyba jednak, choć podobno dają popalić też… Kiedyś senior był szanowany za swoje doświadczenie, życiową mądrość, wiedzę, zajmował ważną pozycję w rodzinie. Teraz to upadło, tak mi się wydaje. Pamiętajmy jednak o osobach starszych.
Iwona Kmita
27 stycznia 2017 — 22:21
Tyle problemów poruszyłaś, wszystkie ważne. Na przykład to sprowadzanie do roli dziadków. Mam wrażenie, że też tak trochę robiłam, o mamach mówiło się od początku „babcia”, choć wówczas, gdy mój syn był malutki one były całkiem młodymi kobietami. Wydawało mi się, że to im sprawia przyjemność. Dziś myślę, że kiedy babcia to babcia, a poza tym – po prostu mama, która ma własne życie i między innymi jest babcią. Kiedyś też chciałabym być tak traktowana. Pozdrawiam
Bet
27 stycznia 2017 — 22:53
Nikt nas nie uczy jak przeżywać starość. Przygotowuje się dzieci aby dobrze przeżywały młodość. Młodzież uczy się dorosłości, a ludzie dojrzali są na swoją jesień nieprzygotowani… Stąd może ich rozgoryczenie, żal, nieporadność i często bardziej lub mniej świadome wzbudzanie poczucia winy w swoich dzieciach?
A może tak po prostu musi być, że jesień jest smutna?
Iwona Kmita
27 stycznia 2017 — 23:10
Fakt faktem, że dojrzałych ludzi nie ma kto przygotowywać do starości.
Malina M
27 stycznia 2017 — 23:35
no fakt, nikt nie uczy …
ostatnio, usłyszałam o ustawie wprowadzającej przepis o tym, że na jednej działce nie można zaprojektować domu starców i domu dziecka , pomysłodawcy uzasadniali to dobrem dzieci narażonych na kontakt ze starymi ludźmi, dzieci, których los i tak nie oszczędził …. no ja przepraszam to takie dzieci mają być przez państwo wyhodowane na jakieś automaty, to jak te dzieci mają kiedyś swoje wychować ? tak, że starość nie istnieje ? no ręce opadają
Bet
28 stycznia 2017 — 09:58
Nie wiem czy problem po trosze nie tkwi w tej modnej obecnie gloryfikacji dzieci tak w ogóle. Najmądrzejsze na świecie „super nianie” uczą, że dziecku należy wzmacniać samoocenę, wmawiać, że są najważniejsze, najlepsze i „najsuper”. Może za mało uczenia szacunku i obowiązków wobec rodziców? Może za mało wmawiania, że rodzice też są najbardziej super?
Iwona Kmita
28 stycznia 2017 — 11:09
Nawet nie będę komentować takiego pomysłu – mam nadzieję, że nie przeszedł
Malina M
28 stycznia 2017 — 12:43
że „doszedł” to wiem, ale czy przeszedł to muszę sprawdzić w moich przepisach
Malina M
27 stycznia 2017 — 23:26
Temat starszych ludzi to bardzo trudny temat, człowiek myśli, myśli i do końca nie wie, czy dobrze wymyślił . Z tym tematem akurat stykam się często. Po po pierwsze moja Mamcia ma 83 lata. Umysł ma jasny , hmmm rozpolitykowana jak ja, a do tego pamięć ma świetna, to ona mi przypomina często do kogo z pracy mam zadzwonić, z kim się umówiłam , co obiecałam. MieszkamY w bloku ale nasze mieszkania sasiadują przez ścianę a nawet mają drzwi łączące, więc tu problemu nie mam. Z obserwacji wiem, że najgorsza jest dla starszej osoby samotność, nie brak czegoś, ale brak kogoś. nie ma znaczenia, że siedzę godzinami przy projektach, ona wie, że jestem obok w każdej chwili może zawołać. Łapię się na tym, że mnie czasem też zaczyna się wydawać, że mamą mamy jestem, jak mi zaczyna się za bardzo denerwować to srrrru pilota i nie ma tvn24, serialik meksykański proszę bardzo, na nerwy dobry, po dawce adrenaliny. Muszę uważać, bo po 2 zawałach nerwy najgorsze. Więc uważam. Czasem tak przychodzę, patrzę, a ona podłamana siedzi … Hania – ja jestem głucha i ślepa – a ja durnowata, odpowiadam, mamy komplet. Śmiejemy się i idę zrobić kawkę. A gdyby nie ten śmiech i ta kawka … ? Widziałam wielu starych ludzi przy okazji projektowania, trafił mi się i szpital geriatryczny i domy starców. Nie zapomnę oczu tych ludzi, zadbanych , dobrze ubranych, na stolikach pomarańcze albo smakołyki a oni siedzą i patrzą, i czekają, aż się do nich coś powie . Tak mi się wydaje , że to są miejsca wesołe wyłącznie na filmach, rzeczywistość często smutkiem skrzeczy. Wiem, to jest czasem konieczność i nie ma wyjścia. Są też specjalne osiedla dla starszych ludzi , pielęgniarki i lekarz pod ręką, katering, sprzątanie, własny apartament … pamiętam z zamierzchłej przeszłości swojego profesora, kiedy my zachwycaliśmy się amerykańskimi rozwiązaniami miasteczek dla seniorów , on ze smutkiem mówił – pamiętajcie, to nie jest dokładnie tak, jak się w waszych młodych głowach roi, to są piękne luksusowe getta, bez śmiechu i płaczu dzieci, to jest świat w którym już nic się nie dzieje. To jest świat beznadziejnego czekania na coś co się nie zdarzy. Dla mnie ot taki zwykły projektowy problem – lepiej pokój jednoosobowy, czy dla 2 osób … siedzę i myślę – mam określoną powierzchnię , lepiej indywidualnie, czy po dwie osoby i trochę wspólnego miejsca … właściwie kwadratura koła , na początku zwykle każdy chce sam, ale z upływem miesięcy samotność dla niektórych jest nie do zniesienia … dobrze by było projektować jedynki wielkości dwójek , żeby w razie czego można było łączyć ale … starych drzew się nie przesadza a miejsca zwykle jest małoi, właściciel najczęściej upchałby pensjonariuszy jak sardynki ..
ojj – przepraszam, rozgadałam się
dopieszczamy.pl
27 stycznia 2017 — 23:43
Przeczytałam Twój komentarz z ogromnym zainteresowaniem i uśmiechałam się do siebie. Tak ciepło piszesz o relacji ze swoją mamą. I tak trafne masz spostrzeżenia! Pomysł z mieszkaniami obok siebie – genialny. Pewnie nie wszyscy mogą sobie na takie rozwiązanie pozwolić, ale znam też ludzi, którzy po prostu nie wyobrażają sobie takiego życia. Dobrze, że są tacy ludzie, jak Ty, którzy potrafią zaradzić problemowi, a opiekę nad bliską osobą traktują jako rzecz naturalną, a nawet piszą o tym pogodnie.
Andrzej Rawicz (Anzai)
28 stycznia 2017 — 05:34
Moja Mama zmarła na Altzheimera w 1993 r., jednak wtedy jeszcze nie znano tej choroby i przez długi czas lekarze myśleli, że to był jakiś mikrowylew, lub zwykła demencja. Gdy nie mogła już sama funkcjonować zrezygnowałem z pracy i zamieszkaliśmy wspólnie w nowym trzecim mieszkaniu. Wtedy przypomniało mi się całe dzieciństwo. Mieszkałem, a raczej wychowywałem się w dużym domu wielorodzinnym moich dziadków i ich 11 rodzeństwa, to było tutaj:
http://anzai.blog.onet.pl/2016/12/24/wigilie-jakich-juz-nie-bedzie/
Przez kilka ostatnich miesięcy moja Mama mówiła na mnie „tatuś”, nie poznawała mnie, ale czuła, że jestem kimś bliskim. W tych obu domach na kolorowym wirtualnym zdjęciu urodziło się i wychowało kilkadziesiąt osób, wiele z nich wybudowało sobie nowe domy (m.in. w USA, i we Francji), ale na święta spotykaliśmy się właśnie tutaj, gdzie mieszkali nasi pradziadkowie.
Malinka ma rację, przyszłość jest w domach wielorodzinnych, ale na razie takiej przyszłości nie sprzyjał żaden rząd.
Iwona Kmita
28 stycznia 2017 — 11:15
Andrzeju, wielkie masz serce.
Iwona Kmita
28 stycznia 2017 — 11:11
Tak miło się ciebie czyta, Malinko. Żeby tak mieć możliwość mieszkania drzwi w drzwi… To by się może udało załatwić, ale jak namówić mamy, żeby chciały się przenieść do nas ze swoich miast? Tu jest „pies pogrzebany”. Dziękuję, że się „rozgadałaś”.
alElla
28 stycznia 2017 — 11:33
W tym ambaras. Moja sąsiadka /93 lata/ za nic nie chce mieszkać u syna, który ma dom z przybudówka z oddzielnym wejściem w mieście odległym 70km. Biedaczek więc jeździ nieustannie, co i dla niego staje się trudem, bo sam już emeryt.
Iwona Kmita
28 stycznia 2017 — 15:49
No własnie, najlepszy przykład, że nie tylko starych drzew się nie przesadza, ale i one nie chcą zmian.
alElla
28 stycznia 2017 — 10:21
Klik dobry:)
Myślę, że tego nie da sie ująć w jednym artykule. Ile rodzin – tyle historii, a każda indywidualna. Żaden obserwator z zewnątrz nie jest w stanie obiektywnie spojrzeć na żadną.
Przyjęliśmy amerykańaki styl życia i mieszkanie z rodzicami stało się obciachem, a dziadkowie powinni żyć oddzielnie. To chyba dobre, ale pod wieloma warunkami, których u nas nie da się spełnić.
Pozdrawiam serdecznie.
Iwona Kmita
28 stycznia 2017 — 11:13
alEllu, może to nie kwestia obciachu tylko warunków u nas rzadko kto może sobie pozwolić na przyjęcie pod dach kolejnej osoby, a o kupnie lub zamianie mieszkań też nie ma co myśleć. Ot, co, to jest problem, a nie, mam wielka nadzieję, w ludziach.
alElla
28 stycznia 2017 — 11:27
Lubię oglądać w TV program o poszukiwaniu i kupnie domów. Zadziwia mnie, jak np. małżeństwo chce sprzedać mały dom i kupić duży, z oddzielnym mieszkaniem dla rodziców, którzy zachorowali albo mocno zestarzeli się. Przeważnie też chcą mieć jeszcze dodatkowe sypialnie dla dzieci, żeby przyjeźdżały na wakacje. To opcja, niestety, nie dla wszystkich.
dopieszczamy.pl
28 stycznia 2017 — 11:35
Jestem pewna, że gdyby warunki mieszkaniowe na to pozwalały, to wiele osób chętnie wzięłoby pod swój dach starzejących rodziców. Druga sprawa, że trudno zmieniać całe życie seniora, kiedy na przykład do tej pory mieszkał na wsi czy małej miejscowości, a nagle ma się przenieść do dużego miasta.
alElla
28 stycznia 2017 — 11:43
I to właśnie seniorzy przeważnie nie chcą sie przenieść, a społeczeństwo potępia dzieci.
Mercedes
28 stycznia 2017 — 11:21
Chcielibyśmy mieć organizm wyposażony w mechanizmy broniące nas przed starością. Niestety, ewolucja na tym polu nas zawiodła. Około sześćdziesiątki, a czasami nawet wcześniej, co tu dużo mówić tracimy „gwarancję”. 😉 To nie znaczy jednak wcale, że nad starością w jakimś stopniu nie możemy zapanować. Bo starość jest jak spadanie. Każdemu z wiekiem obniża się sprawność zarówno umysłowa, jak i fizyczna. Ważne jest jednak to, z jakiego spada się pułapu. Im wyższy, tym więcej czasu na spadanie… a więc trzeba o niej myśleć jeszcze nim się rozkręci na całego 🙂 trzeba się ruszać , mieć swoje zainteresowania , pasje , towarzystwo , żyć nie cudzym /dzieci , sąsiadów itd/, ale swoim życiem , dbać o swoje zdrowie, mieć dystans do siebie, śmiać się jak najczęściej i nieustannie dbać o to by się nam chciało CHCIEĆ 🙂
Pozdrawiam 🙂
Iwona Kmita
28 stycznia 2017 — 11:25
Trudno się z Tobą nie zgodzić, choć często mamy przecież do czynienia z sytuacją nagłą, np. choroby i nasze „przygotowanie się” przestaje mieć znaczenie. Ponadto przygotowanie się dotyczy nas, a pozostaje problem tych, którymi już teraz trzeba się jakoś zająć.
Mercedes
28 stycznia 2017 — 12:18
oczywiście , że są rzeczy na ,które nie mamy wpływu i wtedy jest jak musi być , nic nie możemy poradzić … ale wielu problemom możemy przeciwdziałać i o tym trzeba pamiętać . Dbanie o swoją jak najdłuższą samodzielność a przy tym i godność leży w interesie każdego z nas. W dzisiejszych dość bezwzględnych i bezdusznych czasach, w których coraz większej liczbie ludzi obcym jest pojęcie ” uczucia wyższe” nie liczyłabym na jakąś nagłą i diametralną zmianę w podejściu do tych nieproduktywnych , słabych, chorych, niedołężnych, wszystkich tych specjalnej troski. To „zło konieczne” z którym nie wiadomo co począć … smutne ale prawdziwe. Stąd moje „ratuj się jak długo możesz sam” .
I jeszcze dodam ….chcąc liczyć na przysłowiową „szklankę wody ” w krytycznych chwilach trzeba najpierw swoim dobrym przykładem wychować kolejne pokolenie .
Iwona Kmita
28 stycznia 2017 — 15:48
Masz rację. Moja mama stara się ciągle ruszać, spacerować, robić lekka gimnastykę bo – jak mówi – chce być sprawna, żeby komuś nie sprawić sobą kłopotu.
shorty
28 stycznia 2017 — 23:40
Piękny tekst!
oto ja
29 stycznia 2017 — 08:42
Bardzo interesujący tekst, który pewnie każdy Czytelnik w pewnym stopniu może odnieść do siebie. Moi przedmówcy napisali już bardzo wiele ale pozwolę sobie i ja na chwilę refleksji w tym trudnym temacie. Opieka nad moimi Rodzicami już mnie nie dotyczy. Mama zmarła nagle a opieka nad chorującym Tatą mimo że była krótka acz w końcowej fazie mało ciekawa dawała poczucie bezradności i uczyła pokory. Bardzo trudno jest obserwować gdy z aktywnego życiowo eleganckiego starszego pana robi się schorowany szpitalny pacjent, zapadający oraz głębiej w czeluściach choroby. Nie wszystkie choroby są takie, że dostaniemy lekarstwo i przejdzie. Ktoś mnie zapytał (kurtuazyjnie, bo chciał się dowiedzieć, bo wypada się spytać) – jak Tata- odpowiedziałam zgodnie z prawdą – leży w placówce specjalistycznej i umiera. Pytający zszokowany moją szczera odpowiedzią. Czas już zaleczył rany, ale cały do tej pory się zastanawiam czy w sytuacji, kiedy wszystko wskazuje na to, że choroba wygrywa należy pocieszać chorego i snuć wizje, że będzie dobrze. A może należało by porozmawiać o śmierci, może chora osoba chciałaby powiedzieć głośno, że się boi niż ledwo żywa i z lichymi rokowaniami słyszeć, że będzie dobrze. Sorry, chyba trochę oddaliłam się od tematu. Natomiast co do opieki nad starszymi osobami powiem, że bardzo istotne jest by nie traktować ich jak bezradne dzieci, bo jeśli są w miarę sprawne – potrafią działać a nawet swą operatywnością zadziwić. Mam pod ręką przykład osobistej cioci Zofii, którą poniekąd na własne życzenie została „przesadzona” jako „stare drzewo”, po jakimś czasie się dobrze odnalazła w nowej sytuacji, ba śmiem twierdzić, że poniekąd znalazła nowy cel w życiu. Pomagam jej w doskoku i życzyłabym sobie abym w jej wieku posiadała taką sprawność intelektualną jak Ona.
Pozdrawiam szacowne Grono: Iwonę – gospodynię bloga, Kingę – na gościnnych występach i Komentujących ?
dopieszczamy.pl
29 stycznia 2017 — 11:45
Przeczytałam Twój komentarz dwa razy. Niezwykle ważne i smutne słowa w nim padają. Moja mama opiekowała się najpierw babcią, potem dziadkiem. Dziadziuś w wieku około dziewięćdziesięciu miał złamanie kości szyjki udowej. I straszne było to, że w szpitalu właściwie nie mieli pomysłu, jak pomóc – odesłali Go do domu, bo przecież taki stary, więc kość się nie zrośnie, operować nie można. Może i dobrze, bo dzięki troskliwej opiece córki, a mojej mamy dziadek z tego wyszedł! Trwało to wiele miesięcy, przeszedł trudną rehabilitację i wiele było nieprzespanych i przepłakanych nocy. Nie wsiadł już oczywiście nigdy na swój ukochany rower, ale kilka lat cieszył się jeszcze życiem.
Bardzo cieszę się, że napisałaś na końcu, że są także optymistyczne historie. Dziękuję Ci za Twój komentarz i pozdrowienia.
Iwona Kmita
29 stycznia 2017 — 12:53
Asiu, w twoim wpisie najbardziej mnie cieszy ta końcówka – że starszych ludzi udaje się „przesadzić” z powodzeniem w inne miejsce. W zakątkach mózgu często myślę, czy nie będzie nas z mężem to czekało. Pozdrawiam ciepło
oto ja
29 stycznia 2017 — 16:43
Moja ciocia Zofia to rodzinny temat rzeka ? może kiedyś opowiem więcej. Poruszony temat starości nie jest łatwy a jesień życia czeka nas wszystkich…. Jestem dobrej myśli że na co dzień pomogą dzieci. No i jeszcze tu przecież mamy wirtualną blogową Grupę Wsparcia ? ?
Anna
29 stycznia 2017 — 12:40
Mówi się, że starość nie udała się Panu Bogu i to prawda, sama często to powtarzam.
Podczas urodzin śpiewa się „Sto lat”, ale nie jestem pewna, czy tylu lat chciałabym dożyć.
Kiedyś córka mojej przyjaciółki pisała pracę na temat stulatków żyjących w moim województwie. Czytałam tę pracę i jestem zdziwiona, że jednak żyje tylu stulatków i niektórzy z nich są sprawni fizycznie i umysłowo.
Trzeba pamiętać, że dzieci tych wiekowych rodziców też już są wiekowi i nie zawsze mają siłę opiekować się zniedołężniałymi rodzicami.
Sekretarka z mojej szkoły, kobieta jeszcze młoda, odkłada pieniądze na dom opieki, aby jej dzieci nie miały z nią problemów. Początkowo to mnie śmieszyło, ale teraz wydaje mi się, że to wcale niegłupie posunięcie.
Co innego, gdy dzieci wyjadą za granicę i zostawią samych rodziców. Jeszcze dobrze, gdy są w Europie i od czasu do czasu mogą przyjechać do Polski. Gorzej, gdy wyjadą na inny kontynent i ich dzieci nawet nie znają swoich dziadków.
O trudnej starości wieśniaków pisał Reymont w „Chłopach” i Żeromski w „Przedwiośniu”. Wiele lat temu był piękny serial japoński „Oshin”, jeden odcinek był poświęcony staruszce, którą wywieziono w góry i zostawiono na pastwę losu.
Temat starości jest trudny, bo nie sposób ująć wszystkich aspektów tego problemu.
Iwona Kmita
29 stycznia 2017 — 12:55
Wydaje się, że tak wiele już o tym napisano, że tyle przykładów dobrych i zlych znamy a życie wciąż zaskakuje sytuacjami, które nie wiadomo jak rozwiązać. To prawda, starość się Panu Bogu nie udała.
parrafraza
30 stycznia 2017 — 01:42
Starość. Każdy z nas będzie kiedyś stary, wielu z nas ma, lub mieć będzie w perspektywie opiekę nad swoimi bliskimi. I często trudna to opieka, wymagająca poświęcenia, niejednokrotnie olbrzymiej cierpliwości i psychicznej siły.
Leżałam kiedyś na badaniach na oddziale neurologii. Ponieważ jest to oddział neurologii ogólnej, w przeważającej większości leżeli tam ludzie starzy. I napatrzyłam się tam na różnorodne postawy i samych chorych, i odwiedzających ich bliskich. To temat zbyt rozległy na komentarz, może opiszę swoje spostrzeżenia kiedyś na blogu, ale jedno mogę powiedzieć. Były tam i postawy roszczeniowe ze strony pacjentek, i niechęć i niecierpliwość odwiedzających je rodzin. Ale również poświęcenie ze strony dzieci i pełna troski miłość, jak i niesamowita pogoda ducha, wdzięczność i uśmiech ze strony tych chorych, starych ludzi.
Ludzie są różni, ale starość przydarzy się wszystkim. Moi rodzice od dawna nie żyją, ale przyjdzie taki dzień w którym moja dość wiekowa już ciocia będzie potrzebowała mojej stałej opieki. A kiedyś ja też będę opieki potrzebowała…
Tak, starość się Panu Bogu nie udała…
Iwona Kmita
30 stycznia 2017 — 21:20
Kiedyś myślałam, że jak ktoś jest dobry i pogodny to na starość takim pozostanie. Wcale tak nie jest, nigdy nie wiemy jakimi będziemy na starość albo w chorobie. Dlatego z pokorą warto przyjmować zachowanie naszych bliskich, prawda?
parrafraza
2 lutego 2017 — 02:45
Trzeba czasami ogromnej cierpliwości, ale tak, masz rację. I myślę sobie, że ze mnie chyba będzie na stare lata straszna zołza 😉 bo nienawidzę chorować.. Ale kto wie. Z uwagi na swoja córkę – mam nadzieję, że jednak nie 😉
Iwona Kmita
2 lutego 2017 — 14:58
oj tam, zaraz zołza, najwyżej trochę… wymagająca 😉
A.
30 stycznia 2017 — 06:32
Moja siostra kończy szkołę na kierunku opiekun osób starszych. W styczniu miała praktyki w domu spokojnej starości. Była to placówka prywatna, gdzie każda starsza osoba miała zapewniony komfort życia na swoją „jesień życia”. Jednak z opowieści mojej siostry wnioskuję, że zawód opiekuna osoby starszej wymaga dużej cierpliwości. Wiele seniorów ma demencję, źle odnosi się do osób, które im pomagają. Oj, ta jesień życia nie udała się do końca Panu Bogu:(
Iwona Kmita
30 stycznia 2017 — 21:21
Myślę, że to bardzo trudny zawód i ciężka praca, nie tylko fizycznie ale i obciążająca psychicznie. Ale dobrze, że są ludzie, którzy się jej poświęcają.
Ilona
30 stycznia 2017 — 21:26
Moja Mama kilka lat nie zmieniła wprawdzie miasta, ale dzielnicę – tak. Z dużego komfortowego mieszkania z windą i garażem przeprowadziła się do kawalerki na 3. piętro bez windy, żeby być bliżej mnie. Od siedmiu lat mieszkamy „drzwi w drzwi”. Mama jest tu szczęśliwa – to jej słowa. A mnie robi się mokro w oczach, gdy mówi, że tu, koło mnie (ale nie u mnie) spędza najlepsze lata życia. „Przesadziła się” bez problemu :-).
Iwona Kmita
30 stycznia 2017 — 22:50
To jest bardzo pocieszająca informacja, że takie zmiany da się z powodzeniem przeprowadzić. Dla mnie to by była komfortowa sytuacja, gdyby mama jedna lub druga zechciała tu przyjechać. Ale żadna póki co nie ma zamiaru zostawiać swojego miasta.
dopieszczamy.pl
1 lutego 2017 — 00:48
Bardzo optymistyczne jest to, co napisałaś i okazuje się, że nie ważny jest komfort – wielkość mieszkania, czy winda, ale to, żeby mieć bliskich ludzi koło siebie 🙂
ariadna
30 stycznia 2017 — 21:48
Najwidoczniej jestem jeszcze w miarę młoda, bo nie muszę się nikim opiekować.
Póki co, to wciąż nasza mama nami się opiekuje. I moim tatą, bo on coraz bardziej żyje w swoim świecie, ale wynika to raczej z niedosłuchu – nie wszystko do niego dociera.
Moja mama mogłaby służyć za przykład innym, jak można efektywnie żyć, będąc emerytem. Jak można się udzielać dla innych ludzi i dla rodziny. I choć czasem gdera, wciąż pomaga 😉
Dziadek mojego męża, choć mu wnet „strzeli” setka, wciąż ma świetną pamięć – sprawnie operuje nazwiskami, pamięta rozmaite historyjki i opowiada anegdoty, i łamigłówki. Z moją babcią jest gorzej i wymaga stałej opieki. W tym roku minie jej 90 lat 🙂
Ze starszymi rodzicami jest różnie i znam mnóstwo ludzi, którzy mają sprawnych rodzicieli oraz takich, którzy poświęcają się dla schorowanych i przykutych do łóżka, po ich śmierci, odchorowując opiekę niedomaganiami własnego organizmu.
Rodzice są różni i ich dzieci także.
Samo życie 😉
Pozdrowienia Iwonko dla Ciebie i Twojego gościa 🙂
Iwona Kmita
30 stycznia 2017 — 22:54
Jesteś szczęściarą, że masz sprawnych rodziców i babcie i dziadka 🙂 Ja dziadków w ogóle nie znałam, ani swoich, ani męża. Babcia odeszła, gdy studiowałam. Wiesz Ariadno, póki co moja mama jest w dobrej formie i radzi sobie ze sobą i z codziennością. Gorzej z teściową… Ale i tak chciałabym, żeby taka sytuacja była jak najdłużej. Również pozdrawiam Cię serdecznie
Stokrotka
1 lutego 2017 — 07:44
Przeczytałam uważnie i tekst i komentarze.
Bardzo chciałabym coś napisać.
Ale to dla mnie wciąż za bolesny temat.
Może kiedyś coś więcej napiszę…
Przepraszam…
Iwona Kmita
2 lutego 2017 — 15:00
Rozumiem Jadziu, to taki temat… czasem bolesny albo zbyt świeży. Pozdrawiam ciepło
Małgosia
5 lutego 2017 — 20:43
Świetnie piszecie – lubię Was czytać. A rady zastosowałam dziś w moim wpisie po wczorajszej lekturze Twojego tekstu. 🙂 Dziękuję. 🙂
Iwona Kmita
5 lutego 2017 — 21:09
Dzięki Małgosiu za dobre słowo 🙂