Iwona Kmita

Matka, żona, redaktorka.

Nie taka złota jesień

Mam dziś dla Was niespodziankę. Na moim blogu goszczę zaprzyjaźnioną blogerkę Kingę Frelichowską z bloga dopieszczamy.pl, który czytuję regularnie. O swoim blogu Kinga mówi: blog literacki ze szczyptą kultury, a wszystkim czytającym i komentującym obiecuje, że „dopieszcza słowa wyczynowo”.

Kinga napisała dla mnie i moich blogowych gości tekst na temat starszych ludzi wymagających naszej opieki. Jak wiecie – dla mnie to teraz temat aktualny… Zapraszam, przeczytajcie jak ona to widzi. Będzie nam miło, gdy podzielicie się swoimi przemyśleniami i doświadczeniami. Oto tekst Kingi:


Na moim osiedlu mieszka wielu starszych ludzi. Widuję ich na ulicach. Historię niektórych znam na pamięć, bo chętnie się nią dzielą na przykład w trakcie krótkiej podróży windą.

Może zamiast starzy ludzie lepiej brzmi określenie seniorzy, ale moim zdaniem to słowo nie oddaje istoty sprawy. Senior to najstarszy przedstawiciel rodu. Utożsamiany jest z życiową mądrością, dostojeństwem, więc należy mu się szacunek i opieka. Ostatnio często czytamy w mediach o aktywnych, mających swoje pasje seniorach. Ale starsi ludzie z mojego osiedla to często osoby samotne, pozostawione same sobie ze swoimi troskami, chorobami, niedołężnymi nogami i niskimi emeryturami. Niektórzy nie doczekali się potomstwa. Dzieci innych wyjechały za granicę, za chlebem.

Są też tacy, których bliscy często odwiedzają, dbają o to, żeby mieli pełne lodówki, nie zalegali z opłatami i regularnie chodzili do lekarzy. Ale nawet ci rzadko kiedy są zadowoleni. Woleliby, żeby dorosłe dzieci bywały u nich jeszcze częściej. Ale kiedy ci ich odwiedzają, dochodzi do kłótni. Z różnych powodów. Czasem ością niezgody są życiowe wybory córki czy syna albo rzeczy bardziej błahe — nieodpowiedni strój, niezgaszone światło w łazience, a „prąd taki drogi”. Czy na pewno o to chodzi? Może raczej jest tak dlatego, że na co dzień brakuje im towarzystwa, obecności dzieci i, paradoksalnie, gdy one wreszcie przyjdą szukają byle pretekstu, żeby okazać swoje niezadowolenie, swój smutek?


Rodzice pod kloszem

Myślę, że są też inne powody nieporozumień. Nie wszyscy seniorzy wymagają permanentnej opieki, bo cieszą się dobrym zdrowiem, mają swoje zajęcia, zainteresowania, przyjaciół, swoje życie. Tymczasem, niektóre dorosłe dzieci „dmuchają i chuchają” na nich na zapas, żeby tylko nie mieć „potem większego kłopotu”. Traktują rodziców jak dzieci, którym trzeba mówić, żeby zjadły kanapkę. I najlepiej wiedzą, czego im potrzeba. Przyjeżdżają, dzwonią, kontrolują, sprawdzają, wożą prewencyjnie po lekarzach, podtykają zdrowotne diety, żeby tylko mieć pewność, że rodzic – emeryt czegoś nie przeskrobał. I żeby mieć czyste sumienie, że się opiekują, że słusznie postępują. A przecież starsi ludzie także mają swoje marzenia i wolną wolę.

Mnie też czasem zdarza się zapomnieć, że nie jestem matką mojej matki. Wtedy uzmysławiam sobie, że przecież jakoś mnie wychowała — nie wylała wraz z pierwszą kąpielą, nie zgubiła w tłumie i chyba nawet wyszłam dzięki niej na ludzi. Jeżeli osiągnęła jako taki sukces pedagogiczny, to sobą też jest się w stanie zaopiekować. Oczywiście, czasem zdarzają się sytuacje, że trzeba być bliżej, interweniować albo zwyczajnie pomóc. Ale nie narzucać się, nie decydować za nich, nie traktować starszych ludzi jak własne dzieci.


Jak to dawniej bywało

Kilka miesięcy temu, w pewnym górskim pensjonacie, na stołówce przez przypadek słyszałam rozmowę starszego pana. Mężczyzna jak się okazało miał przeszło osiemdziesiąt lat i pochodził ze wsi. Był trochę przygłuchy, więc mówił do swojego towarzysza bardzo głośno:
— Panie, teraz starsi ludzie to mają jak pączki w maśle. Kiedyś, panie, to dopiero mieli los, zwłaszcza na wsiach. Taka córka brała matkę na trzy miesiące pod swój dach, a jak ten czas minął, to sadzała ją na furmance, obok kładła pierzynę i wiozła do syna, czy drugiej córki na kolejne miesiące. Nie było ważne — mróz czy nie mróz, wysadzała matulę pod domem, nawet nie sprawdzała, czy ktoś jest w środku, czy kobita nie będzie długie godziny czekać na progu i tyle ją stara widziała.

Nie wiem, czy rzeczywiście było tak kiedyś na wsiach, czy może to podkoloryzowana historia starszego pana gawędziarza. Sama wychowywałam się w małym miasteczku w rodzinie wielopokoleniowej. Wraz z mamą mieszkałyśmy pod jednym dachem z jej rodzicami, którzy dożyli sędziwego wieku. Moja babcia do końca swoich dni dzierżyła w domu palmę pierwszeństwa. Jako nastolatka nieraz darłam z nią koty i próbowałam zmienić te feudalne rodzinne stosunki w bardziej demokratyczne. Mój dziadek w wieku dziewięćdziesięciu lat wciąż jeździł na swojej wysłużonej ukrainie. Często towarzyszyłam mu w wyprawach do jego przyjaciół mieszkających w sąsiadującej z naszym miasteczkiem wsi. Tam również w jednym domu mieszkały trzy pokolenia. I młodzi do starych odnosili się z ogromnym szacunkiem.

Takie życie było pod wieloma względami dobre. Dziadkowie najpierw opiekowali się wnukami, a potem dorosłe dzieci doglądały starzejących się rodziców.


Opieka na odległość

Ale teraz, kto mieszka w dużym domu? Nawet jeśli seniorzy tam zostają, to dorosłe dzieci wyjeżdżają do innych miast albo za granicę, żeby znaleźć pracę. W moim rodzinnym miasteczku co drugi dom stoi pusty, połowa mieszkańców wyjechała za chlebem. Zresztą w dużych miastach sytuacja wygląda podobnie.

Słyszałam od znajomej o bezdzietnym panu, którym rodzina opiekuje się na odległość… przez Skype’a. Kupili mu laptopa, wytłumaczyli, jak się go włącza, nawet zrobili skrót na pulpicie do strony Radia Maryja. I co z tego, skoro staruszek ciągle „coś psuje”, „rozłącza”, „nie pamięta jak to się robiło”. Oni wtedy robią alarm dzwonią, on zdenerwowany biega po sąsiadach i prosi o naprawienie „tego ustrojstwa”. Trudno jednak obwiniać tych ludzi, zresztą jego dalszych krewnych, że ułożyli sobie życie w Kanadzie.

Żyjąc setki albo tysiące kilometrów od rodzinnego domu, trudno opiekować się starzejącymi bliskimi. Nie zawsze można zamieszkać razem, jeżeli ma się już własną rodzinę. I nie zawsze z różnych względów ma się na to ochotę. Nigdy nie wiadomo, ile miłości ci dzisiaj dorośli zaznali od swoich rodziców. Może i tak robią dla nich, co mogą, może nawet więcej niż stary człowiek się spodziewał.

Tymczasem mamy skłonność do szybkiej lecz pobieżnej oceny ludzi. Krytykujemy, że zamiast być na miejscu wolą swoim bliskim pomagać z oddalenia. Pamiętajmy, że co chatka, to przecież zagadka.

Kinga Frelichowska – dopieszczamy.pl
« »

Copyrights by Iwona Kmita. Theme by Piotr Kmita - UI/UX Designer Warszawa based on theme by Anders Norén