Iwona Kmita

Matka, żona, redaktorka.

Nie ma jak u mamy…

…Niektórym u mamy jest tak dobrze, że ani myślą się wyprowadzać.

Wojciecha Młynarski, autor piosenki „Nie ma jak u mamy” śpiewał: Wychowała jak umiała, a gdy wyjrzał już człek na świat, wziął swój los w ręce dwie, i nie w głowie mu było że: …Nie ma jak u mamy ciepły piec cichy kąt! Nie ma jak u mamy kto nie wierzy robi błąd!
A u nas tymczasem ok. 3 mln osób w wieku 24-35 lat mieszka z rodzicami i nie w głowie im „wziąć swój los w ręce dwie”. Socjologowie nazywają takie dorosłe dzieci gniazdownikami. Trafne określenie, prawda? Nawiązuje do zjawiska „pustego gniazda”, czyli sytuacji odwrotnej, gdy to rodzice przeżywają wyprowadzenie się dziecka z domu.

Częściej przy rodzicach zostają młodzi mężczyźni. Zgodnie z metryką są dorośli, ale jak uważają psycholodzy, emocjonalnie – niedojrzali. Nazywa się ich z angielskiego kidult (połączenie słowa kid – dziecko i adult – dorosły). Wyprowadzają się dopiero, mając ok. 29 lat. Do tego czasu czują się w domu cały czas jak dziecko: są na utrzymaniu rodziców, raczej nie dołączają się do opłat, raczej nie dorzucają się do wydatków „na życie”. Nierzadko nie pracują.

Do Włochów naszym panom daleko, bo tam synowie pozostający „przy mamusiach” (tak zwani mammoni) to ponad połowa młodych mężczyzn, ale jednak jesteśmy pod tym względem na drugim miejscu w Europie, właśnie po młodych Włochach.

Sama wyjechałam z domu po maturze i do rodziców już nie wróciłam. Od razu po studiach poszłam do pracy. Tak samo większość moich znajomych. Szliśmy na swoje tak szybko, jak się dało, wynajmowaliśmy pokoje „przy rodzinie”, potem kawalerki. Czuliśmy się dorośli, chcieliśmy sami decydować o sobie. Jak najszybciej. Niektórym przez jakiś czas rodzice jeszcze trochę pomagali finansowo, inni od razu sami dawali radę. Byliśmy wychowywani inaczej niż teraz, nasi rodzice oboje pracowali, urlop macierzyński trwał 3 miesiące, nie mieli pomocy, nie mogli całkowicie poświęcić się dzieciom. Chodziliśmy z przysłowiowym już kluczem na szyi i JAKOŚ NIC ZŁEGO SIĘ NIE DZIAŁO.

Mój syn wyprowadził się od nas po maturze. To było dla mnie i męża bardzo trudne, obawiałam się nawet, że może nie czuje się w domu szczęśliwy, że ucieka. Dopiero znajoma psycholożka powiedziała nam, że jest wręcz przeciwnie: on czuje się przygotowany do życia bez was, daliście mu poczucie bezpieczeństwa i przekonanie, że może liczyć na wasze wsparcie. Dlatego nie ma obaw przed dorosłością. Syn od tamtej pory jest na swoim a nasze kontakty są bardzo fajne.

Powodów, dla których teraz młodzi ludzie zbyt długo nie wyprowadzają się z domu jest na pewno wiele. Ja jednak postanowiłam uderzyć się w nasze rodzicielskie piersi. Bo uważam, że często sami swoim postępowaniem przyczyniamy się do „gniazdowania”. I to od wczesnych lat swoich pociech. Kilka przykładów, moim zdaniem typowych.

Rodzice nadopiekuńczy

„Mama zawiąże ci buciki; nie biegaj tyle, bo się spocisz; odpocznij trochę; zostaw to, idź do książek, nauka jest najważniejsza; ta bluza nie pasuje, lepiej tą załóż; co byś zjadł, mama ci przygotuje; zostaw ten nóż, jest bardzo ostry!” Myślę, że właśnie takie zachowanie może przekładać się na dorosłe życie dziecka. A jak? Choćby tak: moja znajoma ma syna po 30. Skończył studia, nie pracuje, mieszka z mamą i tatą, choć ci kupili mu mieszkanie. Wynajmują je. Jego mama to bardzo inteligenta, miła osoba. Ale z charakterkiem. Zawsze wie wszystko najlepiej, codziennie przez telefon wydaje chłopakowi polecenia co ma zjeść, co kupić, co zrobić w domu itd. Serio, jak słyszę co i gdzie leży w lodówce i na jakim gazie odgrzać zupę to własnym uszom nie wierzę.

I co tu się dziwić, że dzieci się wycofują z aktywności, gdy rodzice wszystko wiedzą i robią lepiej, ingerują w ich życie, narzucają swą wolę, poczynając od tych bucików po wybór szkoły, partnera itd. I to, że w międzyczasie dzieci zdążyły dorosnąć niczego nie zmienia. Ani w zachowaniu rodziców, ani dzieci. Są niezaradne życiowo bo nigdy nie dostały najmniejszej szansy, by udowodnić, że może być inaczej.

Rodzice usłużni

Ja to zrobię, dopiero ze szkoły przyszedłeś, odpocznij trochę” – mówimy i robimy za dziecko prawie wszystko. Ma ugotowane, uprane, podane, nie ma żadnych prócz nauki stałych obowiązków. Młody człowiek dorasta i staje się coraz wygodniejszy. Mama dba o niego i o mieszkanie. Nie trzeba płacić rachunków, dorzucać się na życie. Po co to zmieniać, po co się wyprowadzać, gdzie mu będzie lepiej? Zresztą to nawet nie kwestia wygodnictwa (w każdym razie nie całkiem), a obawy, bo nigdy nie było okazji, żeby się sprawdzić, wziąć na siebie odpowiedzialność. Taki człowiek nie ma przygotowanego gruntu pod swoją dorosłość. Nigdy tak naprawdę nie dorósł.

Rodzice niedowartościowani

„Ja miałam trudne dzieciństwo, w domu było biednie. Moje dziecko musi żyć inaczej, dam mu wszystko, czego mi brakowało”. Dziecko dorasta w przekonaniu, że to ono jest najważniejsze, że jemu się dużo należy. Gdy z czasem zaczynamy czegoś wymagać jest zdziwione bo przecież się uczy, pracuje, nie sprawia kłopotów. Przyzwyczaiło się, że to jego potrzeby są na pierwszym miejscu i jest przekonane, że pomaganie i nieustanne wspieranie to obowiązek rodziców.

Rodzice z przerostem ambicji

Mają ogromne oczekiwania względem dziecka. Najpierw chcieli, żeby było najlepsze w szkole, potem żeby skończyło studia, znalazło świetną pracę, poradziło sobie w życiu lepiej niż oni, osiągnęło więcej. Chcą się nim chwalić, tak jak każdym innym swoim sukcesem. Dzieci stają się przedłużeniem ich własnego życia, mają spełnić ich oczekiwania i niespełnione ambicje. Dla dzieci to może być zbyt duże psychiczne obciążenie. Przeciwnie do oczekiwań rodziców wycofują się, bo boją się porażki. Nic nie robią bo po prostu nie chcą zawieść i usłyszeć: „przeczuwałam, że sobie nie poradzisz”.

***

Nie jestem psycholożką, ja tylko obserwuję otoczenia. I stąd te moje wcześniejsze wnioski. Nie twierdę, że są słuszne, trafione. Wychowywanie i kontakty rodzice – dzieci to bardzo indywidualna sprawa, zależy od naszych doświadczeń, wzorców, które wynieśliśmy z własnego domu. Ale pewne rzeczy można uogólnić. Dlatego mam do was pytanie: czego potrzeba dzieciom, by były samodzielne i żyły wyłącznie na swój rachunek? Moim zdaniem, poczynając od najważniejszego: poczucia bezpieczeństwa, kredytu zaufania, wiary w ich możliwości, nie wtrącania się w ich życie…

Co dopiszecie do tej listy?

« »

Copyrights by Iwona Kmita. Theme by Piotr Kmita - UI/UX Designer Warszawa based on theme by Anders Norén