Zastanawiałam się, czy o tym napisać, bo pomoc i zainteresowanie drugim człowiekiem to przecież nic nadzwyczajnego. A jednak…
Znaliśmy się ponad 20 lat, bo tyle czasu spędzili razem – moja teściowa i On. Byliśmy prawie jak rodzina. To był bardzo dobry człowiek, spokojny, opiekuńczy, dzięki niemu wiedzieliśmy, że mama ma wsparcie, jest bezpieczna i pod dobrą opieką. W ubiegłym tygodniu odszedł na zawsze. Telefony z kondolencjami i słowami wsparcia od ludzi, których mama znała, nie znała, znała tylko trochę niemal nie milkły. Ale nie to jest przecież zaskakujące. Pozytywnie zdziwiła mnie i zbudowała chęć niesienia pomocy starszej pani. Najbliżsi sąsiedzi, mieszkający drzwi w drzwi, już od dawna zaglądali do starszych państwa, lubili z nimi pogadać, czasem przynosili coś smacznego do spróbowania, ich dzieci rysowały dla nich laurki przy różnych okazjach. To młodzi ludzie, tym bardziej zaskoczyła mnie i męża ta sąsiedzka przyjaźń z „dziadkami”. Po śmierci S. poświęcili mamie dużo czasu. I wciąż to robią. Zaglądają codziennie, robią zakupy albo przychodzą po prostu pogadać. Sąsiad sam z siebie, nieproszony, zaproponował mamie, że weźmie dzień urlopu, żeby ją wozić samochodem i pomóc w załatwianiu pogrzebowych formalności. Zapraszają ją na obiady, kolacje, bo „pani nie ma głowy do gotowania”.
Ale nie tylko oni.
Wspomnę o kilku innych zdarzeniach. Oto mama wychodzi po zakupy, jest śnieg, ona nie chodzi zbyt pewnie. Z bloku naprzeciwko wybiega sąsiadka i pomaga jej dojść do sklepu.
Inna znana z widzenia kobieta bierze od niej woreczek ze śmieciami i sama zanosi do śmietnika.
Fryzjerka, z którą mama umawia się na czesanie przed pogrzebem proponuje, że przyjdzie do domu, bo „zimno, ślisko i lepiej, żeby pani nie wychodziła”.
Pomyślałam, że w okresie, gdy ludzie wolą „nie widzieć i nie słyszeć”, że za ścianą komuś dzieje się krzywda, gdy tyle słychać o ludzkiej znieczulicy, braku empatii, myśleniu tylko o własnej wygodzie – takie dowody zwykłej przyzwoitości i dobroci są wzruszające.
Tym bardziej dla mnie i mojego męża, bo niestety mieszkamy 200 km od mamy i nie możemy mieć jej na oku przez cały czas. Prawdopodobnie czekają nas zmiany w życiu, gdy będzie wymagała stałej opieki. Póki co daje sobie radę, a z tym sąsiedzkim wsparciem – tym bardziej. A już z pewnością poprawia jej to samopoczucie i humor, a to przecież też jest bardzo ważne.
Na koniec pytanie do was – jak myślicie, czy to, czego doświadcza moja teściowa to wyjątek potwierdzający regułę, czy może jednak w skali mikro, w najbliższym otoczeniu ludzie wciąż zachowują się po ludzku?
L.B.
22 stycznia 2017 — 12:54
Uważam, że warto pisać o takich aktach pomocy, bo jednak w tym świecie trzeba to robić, bo ciągle się słyszy, że ktoś uciekł z miejsca wypadku, że nie udzielić tej pomocy, że sąsiedzi mogli się zainteresować, ale tego nie zrobili itd. Pomoc jest ludzka i powinna przychodzić naturalnie, choćby poprzez zadzwonienie po karetkę, to też się liczy. Z sąsiadami to teraz chyba często jest tak, że ledwo sobie dzień dobry mówią, już nie wspominając o utrzymywaniu jakiś innych kontaktów. Gdzieś też pojawia się wśród ludzi ta chęć izolacji, żeby mnie nie znali, żeby mi w okna nie zaglądali, mój dom to moja sprawa, nikt mi wścibiał nosa nie będzie. Także uważam, że to bardzo miłe, że Ci Państwo tak się zajmują Twoją teściową, że są tacy życzliwi w tej chwili straty i oby ta życzliwość im nie minęła.
Iwona Kmita
22 stycznia 2017 — 18:27
Mieszkańcy tego bloku i tego osiedla są faktycznie bardzo dla siebie życzliwi. Bo w bloku, gdzie mieszka moja mama już tak nie jest. Lokatorzy się zmienili, wyprowadzili się lub umarli a nowi – dobrze jeśli mówią dzień dobry. Dlatego ta życzliwość wobec teściowej tak mnie ucieszyła.
oto ja
22 stycznia 2017 — 13:19
Twój tekst przywraca wiarę w ludzi. Czy to wyjątkowa sytuacja? Może tak, może nie. Myślę jednak, że dobro powraca do nas i to w jaki sposób my traktujemy innych ludzi ma wpływ na to co my od ludzi otrzymujemy.
Powinno się ludziom pomagać nie tylko gdy o to poproszą (wielu ludzi ze starszego pokolenia ma z tym problem, żeby w ich mniemaniu nie robić kłopotu). Wystarczy bacznie obserwować co się dzieje wokół nas i zareagować w odpowiednim czasie niosąc pomoc.
Pozdrawiam niedzielnie ?
Iwona Kmita
22 stycznia 2017 — 18:28
To prawda, co piszesz. Udzielanie pomocy to bardzo delikatna sprawa. Trzeba to robić tak, żeby ktoś nie poczuł się dotknięty, urażony, co się czasem dzieje. Dobre intencje nie zawsze wystarczają.
maradag
22 stycznia 2017 — 14:56
Z tą pomocą i empatią, to jest chyba bardzo róznie…. Generalnie panuje znieczulica. Ale wszystko, wydaje mi się, zależy od środowiska, miejsca i różnych innych okoliczności. Ja mieszkam w bloku 50+, zamieszkiwanym głównie przez emerytów i inwalidów. Nikt tutaj nie przejdzie obojętnie koło babci plątajacej się po korytarzu w koszuli nocnej, która nie pamięta, na którym piętrze mieszka…. Ale ktoś, kto na spacerze z psem, rzucił się na pomoc napadniętej kobiecie, i dostał nożem w bok – być może, więcej nie pomoże….
Z pewnością warto pisać i rozmawiać na temat pomocy i zwykłej ludzkiej życzliwości. I nie tylko rozmawiać ale i – być z ludżmi i być ludżmi….
Iwona Kmita
22 stycznia 2017 — 18:29
Świetnie powiedziane: być z ludźmi i być ludźmi 🙂
Gabrysia
22 stycznia 2017 — 16:00
Bardzo wzruszający i piękny wpis. Przede wszystkim wyrazy współczucia dla Was wszystkich. Myślę Iwonko, że o takich sytuacjach powinno się pisać, bo przeczytałam gdzieś że wzrasta to – na czym skupiasz uwagę. Jeśli ciągle w koło tylko słychać narzekania że świat i ludzie są beznadziejni, to świat i ludzie w końcu takimi się staną.
Trzeba dostrzegać nawet najmniejsze ziarenka dobra w drugim człowieku i pielęgnować je, nagłaśniać…W takich sytuacjach w ludziach pojawia się dobro, chociaż nie zawsze. Może wtedy poznaje się dopiero ludzi? Czasami ten na kogo bardzo liczysz – odwraca się tyłem , nie widzi, nie słyszy, a ten którego obecności i pomocy w ogóle się nie spodziewasz nagle pojawia się znikąd i jest 🙂 Kiedy mój mąż był w szpitalu a mnie grypa zwaliła z nóg, przekonałam się o tym doskonale. Zmiany w życiu będą na pewno nieuniknione, my też tatę zabraliśmy do siebie i sześć lat mieszkał z nami – na szczęście życie sprawiło, że miałam takie warunki. Pozdrawiam serdecznie
Iwona Kmita
22 stycznia 2017 — 18:31
Tak Gabrysiu, myślimy o tym, już się zastanawiamy co będzie, zwłaszcza że obie nasze mamy mieszkają daleko od nas i żadna z nich nie wyobraża sobie wyprowadzki. Cóż, czas pokaże. dziękuje za dobre słowa.
jotka
22 stycznia 2017 — 16:33
To prawda, że to co kiedyś było normą, teraz urasta do rangi bohaterstwa, ale skoro takie czasy, to tym bardziej warto o takich przypadkach pisać.
Myślę, ze w małych społecznościach częściej sie to zdarza, niż w dużych miastach, na wielkich osiedlach, wśród anonimowych sąsiadów.
Taki zbieg okoliczności, że zanim zajrzałam do Ciebie sąsiadka przysłała nam przez wnuczkę kawałek pysznej babki, a w zeszłą sobotę my podzieliliśmy sie z nią plackiem drożdżowym. Przykłady można mnożyć, więc chyba nie jest z naszym narodem tak źle…
To dowodzi także, że Twoja mama była osobą lubiana i szanowaną 🙂
Iwona Kmita
22 stycznia 2017 — 18:34
Wydaje mi się jednak, że co innego częstowanie czymś pysznym a wzięcie urlopu po to, żeby pomóc sąsiadce. To już musi być szczera chęć niesienia pomocy, prawda? A osiedle jest duże, miasto też wojewódzkie, więc i o anonimowość byłoby łatwiej. Poza tym ci młodzi ludzie mieszkają koło mamy od niedawna, a jednak od początku zainteresowali się starszym państwem z naprzeciwka. Pozdrawiam Asiu.
jotka
23 stycznia 2017 — 19:29
Masz rację, ciasto i bezinteresowne podwiezienie do lekarza lub w innym celu nie mają porównania, ale jeden z sąsiadów pomógł nam w usuwaniu awarii wody w kuchni, a nawet nie wiedzieliśmy, że jest hydraulikiem.
To budujące, że na sąsiadów można liczyć.
Iwona Kmita
23 stycznia 2017 — 23:25
Też tak myślę. Może coś dobrego się jednak wykluwa – nasi sąsiedzi na pietrze też są bardzo kontaktowi i uczynni. Słodkości od nich jedliśmy, przychodzimy do siebie z drobiazgami przed Bożym Narodzeniem, wyczuwalne są dobre prądy.
Mercedes
22 stycznia 2017 — 18:30
Piękna opowieść , wracająca wiarę w ludzką bezinteresowną dobroć . 🙂 Mnie się jednak wydaje , że nic nie dzieje się tak zupełnie bez przyczyny . Relacje międzyludzkie opierają się na wzajemności. Ludzie, którzy dobrze się dogadują, są życzliwi innym, potrafią żyć w zgodzie, spokoju. Szanują innych i pomagają … innymi słowy uśmiechają się do każdego człowieka i rozsiewają zawsze wokół siebie pozytywne fluidy zwykle w trudnych dla siebie chwilach także otrzymują potrzebną im życzliwość i pomoc. Dobro wraca do dobrych ludzi .
Iwona Kmita
22 stycznia 2017 — 18:37
Zdecydowanie zgadzam się z tobą. Mama i jej partner byli bardzo lubiani na osiedlu, interesowali się innymi ludźmi, czasem może za bardzo… Dlatego mam nadzieję, że teraz mama też nie zostanie całkiem sama.
Jaga
22 stycznia 2017 — 20:12
To faktycznie aż miło się czyta…Już dawno nie widziałam takiej pomocy wśród sąsiadów …
Andrzej Rawicz (Anzai)
22 stycznia 2017 — 20:18
Myślę, że nie w każdym przypadku o zachowaniach ludzi decydują ich charaktery, intencje, czy chęć udzielenia pomocy innym. Generalnie mamy coraz mniej czasu dla siebie, a więc i dla innych. Praca z dojazdem to nieraz kilkanaście godzin na dobę. Starsi ludzie boją się otwierać drzwi, a i przestępcy częściej żerują na zwykłej ludzkiej uprzejmości i zaufaniu. Stare znajomości z dawnych dobrych czasów wykruszają się. Coś się jednak przełamuje, może więc idzie na lepsze?
Iwona Kmita
22 stycznia 2017 — 20:36
Mam nadzieję, że na przekór fatalnej ogólnej atmosferze ludzie będą się wspierać w swoich najbliższych środowiskach, w których przynajmniej mamy coś do powiedzenia i do zrobienia. Oby szło ku lepszemu – jak piszesz.
Bet
22 stycznia 2017 — 21:49
Powinniśmy pisać, mówić a nawet krzyczeć o dobrych zachowaniach dobrych ludzi, których jest mnóstwo. Myślę, że więcej niż tych negatywnych, okropnych, o których z lubością rozpisują się media. Zło lepiej się sprzedaje. Ot i cała tajemnica.
Iwona Kmita
23 stycznia 2017 — 23:29
Niestety racja. Złe wiadomości rozchodzą się w oka mgnieniu, powtarza się je niby w dobrej intencji, a one zataczają coraz szersze kręgi. A dobro wydaje się mało ciekawe i nie działa tak na wyobraźnię.
Anna
22 stycznia 2017 — 22:14
Dobro wraca, głęboko w to wierzę. I dobrze, że o tym piszesz… mam rodziców blisko siebie, dzwonimy, odwiedzamy się, więc mam poczucie, że kontroluje sytuację. Jednak niedawno okropna historia dotknęła ich sąsiadkę – niestety upadła, poraniła się i nie mogąc wezwać pomocy – zmarła… rodzice odwiedzali ją, zwykle co dwa, trzy dni… byli tego dnia rano. Wieczorem zaniepokoił ich brak światła – niestety było już za późno. I tak od tego czasu myślę, jakim wyzwaniem dla osoby w podeszłym wieku ( ta pani miał 86 lat) jest mieszkać samotnie… nawet w bloku. Więc to, o czym napisałaś, to coś bardzo wartościowego. Tacy ludzcy ludzie.
Iwona Kmita
22 stycznia 2017 — 22:43
Aniu, uświadomiłaś mi, że mama została w mieszkaniu sama. Że doglądanie, wpadanie nawet często, to bywa za mało. Chyba nadszedł czas, żeby pomyśleć o innej organizacji naszego życia.
Anna
23 stycznia 2017 — 14:58
Kiedyś taka pomoc była czymś normalnym, bo i Polacy byli ludźmi normalnymi. Teraz gdy podzieliliśmy się „na dwa plemiona”, życzliwość jest ewenementem, choć można jeszcze znaleźć ludzi przyzwoitych.
Warto być dobrym dla wszystkich, bo dobro jest jak powracająca fala.
Serdecznie pozdrawiam.
Rena
23 stycznia 2017 — 15:52
Wiesz – jak nasza Mama była od nas oddzielona 1200 km – byłyśmy zadowolone ,że mieszka w tym bloku, w otoczeniu znanych sobie ludzi. Mogła liczyć na pomoc i życzliwość sąsiadów i Jego majestatu opiekuna domu .
Było to jednak wypracowane latami bycia w jednym miejscu …
To o czym pisała Dagmara ,bo ja też mieszkam w takim bloku jak ona to jest normalka – bo każdy wie, że wcześniej czy póżniej dopadnie go starość i będzie potrzebował wsparcia drugiego człowieka, więc póki co daje jje tym co potrzebują…
Uważam, że z tą znieczulicą jest przesada …
Należy się cieszyć ,że są ludzie nieobojętni ,niosący wsparcie …I starać się w miarę możliwości samemu jakby co pomóc. Chociażby wpuścić do bloku pana,który wyszedł na zewnątrz w papciach i drzwi mu się zatrzasnęły..
paulina
24 stycznia 2017 — 20:59
Dobrze czytać o tak wspaniałych przykładach bycia dla siebie dobrym. Czy to wyjątek? Nie wiem, ale wydaje mi się, że chyba nie częsta sytuacja. Ja osobiście lubię porozmawiać ze starszymi osobami w windzie, czy przed blokiem, ale chyba nie mam śmiałości jakoś bardziej angażować się w ich życie.
Iwona Kmita
24 stycznia 2017 — 22:28
Może warto poobserwować, być może sama zauważysz, że czegoś potrzebują. Pewnie, że tak ni z tego ni z owego zagadnąć nie jest łatwo.
dopieszczamy.pl
11 lutego 2017 — 23:57
Wpadłam na ten tekst wczoraj i zaczęłam się zastanawiać – jak to jest, czy zjawisko, o którym piszesz to normalka, czy wyjątek od reguły. Myślę, że jest wielu dobrych, empatycznych ludzi wokół nas, niemniej… chyba jednak opisałaś wyjątkową sytuację. Próbowałam przywołać w pamięci podobne przykłady – owszem, kilka znalazłam i to mnie ucieszyło. Wydaje mi się, że Twoja teściowa jest lubianą, miłą osobą i taką był też jej partner. Skąd taki wniosek – bo dobro rezonuje, dlatego też sąsiedzi po prostu zachowali się w tak niezwykły sposób i stanęli na wysokości zadania.
iwona
12 lutego 2017 — 00:08
Tak oboje są (był) lubiani. I powiem ci, że cały czas mama może liczyć na sąsiedzką pomoc. Myślę, że w tych naszych mikrośrodowiskach żyjemy i zachowujemy się względem siebie inaczej niż to widać w makrozbiorowościach. Nie liczą sie poglądy polityczne, religia, status. Po prostu człowiek potrzebuje pomocy to ją dostaje.