Iwona Kmita

Matka, żona, redaktorka.

Dużo o sobie jeszcze nie wiem

Nie wiedziałam na przykład, że, wprawdzie nieświadomie i nie planując tego, dołączyłam do wyznawców fleksitarianizmu. Brzmi dumnie, prawda?

Lubię mięso, po prostu. I czuję, że go potrzebuję. Już nie raz na fali popularności diety wegetariańskiej próbowałam z niego zrezygnować. Dla zdrowia. I do jakiegoś czasu mi się udawało. Aż nagle przychodził taki moment, że musiałam, no po prostu musiałam zjeść kawałek czegoś konkretnego. I żaden pasztet z soczewicy mi nie wystarczał. Marzyłam o pieczonym udku z kurczaka lub plastrze fileta indyczego prosto z patelni grillowej. Pogodziłam się więc z sytuacją, uznałam, że mój organizm sam domaga się mięsa, więc je jadłam. Przy okazji przeczytałam gdzieś, że osoby z grupą krwi 0, a ja taką mam, są mięsożerne i nie ma co z tym walczyć. Poczułam się podwójnie rozgrzeszona.

Elastyczni łączcie się

Takich jak ja jest wielu. Jemy dużo warzyw, kochamy surówki, sałatki, owoce, eksperymentujemy z kuchnią wegetariańską, wykorzystując ogromne możliwości wszelkiej „zieleniny”, ale niestety nie możemy na zawsze pożegnać się ze schabowym. No i nagle okazało się, że jesteśmy nie byle kim, bo fleksitarianami (z ang. flexible -­ elastyczny), czyli tymi, którzy elastycznie podchodzą do mięsa w jadłospisie. Choć jemy głównie potrawy roślinne, to czasami, raz w tygodniu na przykład, jak w moim przypadku, albo lepiej jeszcze rzadziej, pozwalamy sobie na kawałek mięsa, najlepiej drobiowego, i na ryby. No i dobrze, mogę być fleksitarianką. Nie ważne jak mnie nazywają, jaką etykietę przyklejają podobnym do mnie ludziom. Dla mnie ważne że taka dieta mi odpowiada, jem smacznie, no i zdrowo.

Prawie wegetarianka

Fleksitarianizm jest czymś pomiędzy tradycyjnym odżywianiem a wegetarianizmem. Pojawił się już w latach 90. minionego wieku, ale wtedy nie stał się popularny. Jak to często bywa, do rozpowszechnienia idei przyczynił się celebryta. W tym przypadku – Paul McCartney i jego córki, którzy przyznali szczerze, że choć losy planety i zwierząt nie są im obojętne, to potrzebują czasem mięsa. Ale starają się je ograniczyć i jeść jak najwięcej warzyw. Stosują więc taki „prawie wegetarianizm”. Już ok. 30 proc. Amerykanów przyznaje, że przeszło na fleksitarianizm. Również w Europie jego amatorów przybywa systematycznie. U nas ten trend znalazł odzwierciedlenie w najnowszej piramidzie żywieniowej (opublikowanej w 2016 roku przez Instytut Żywienia i Żywności), w której warzywa i owoce awansowały do najważniejszej grupy produktów w codziennym jadłospisie, czerwone mięso zostało całkiem wykreślone a zaleca się, by je zastąpić drobiem i rybami. Żeby być w porządku muszę odnotować, że u podstawy piramidy znalazł się ruch (a z tym u mnie nie jest, niestety, najlepiej).

Dobrze mi tak

Dobrze się czuję w roli fleksitarianki 🙂 Ale poważnie mówiąc ­ faktycznie odkąd jeszcze bardziej staram się przestrzegać tego stylu odżywiania, czuję zadowolenie. Po pierwsze dlatego, bo mam poczucie, że robię coś dla siebie, że czuję się przez to zdrowsza i lżejsza… No czasem po niektórych warzywach, np. strączkowych, z tą lekkością, wybaczcie, bywa gorzej, ale nie ma róży bez kolców. Po drugie ­ nie czuję presji, nie jestem zmuszona do rezygnacji z mięsa z powodów ideologicznych, pod wpływem nacisków lobby miłośników zwierząt wszelakich, a jednak w pewnym stopniu przyczyniam się do ochrony różnych gatunków bo zdecydowanie rzadziej trafiają na mój talerz. I jest to moja i tylko moja decyzja. Po trzecie – dieta, którą wybrałam jest ciekawsza, bardziej urozmaicona, od tradycyjnej. Jem produkty, których kiedyś nawet nie znałam, eksperymentuję z nowymi potrawami i smakami. Uczę się nowoczesnego gotowania. Z czystym sumieniem mówię, że dobrze mi tak. I was do tego zachęcam, ale nie nakłaniam!

« »

Copyrights by Iwona Kmita. Theme by Piotr Kmita - UI/UX Designer Warszawa based on theme by Anders Norén