Nie wiedziałam na przykład, że, wprawdzie nieświadomie i nie planując tego, dołączyłam do wyznawców fleksitarianizmu. Brzmi dumnie, prawda?
Lubię mięso, po prostu. I czuję, że go potrzebuję. Już nie raz na fali popularności diety wegetariańskiej próbowałam z niego zrezygnować. Dla zdrowia. I do jakiegoś czasu mi się udawało. Aż nagle przychodził taki moment, że musiałam, no po prostu musiałam zjeść kawałek czegoś konkretnego. I żaden pasztet z soczewicy mi nie wystarczał. Marzyłam o pieczonym udku z kurczaka lub plastrze fileta indyczego prosto z patelni grillowej. Pogodziłam się więc z sytuacją, uznałam, że mój organizm sam domaga się mięsa, więc je jadłam. Przy okazji przeczytałam gdzieś, że osoby z grupą krwi 0, a ja taką mam, są mięsożerne i nie ma co z tym walczyć. Poczułam się podwójnie rozgrzeszona.
Elastyczni łączcie się
Takich jak ja jest wielu. Jemy dużo warzyw, kochamy surówki, sałatki, owoce, eksperymentujemy z kuchnią wegetariańską, wykorzystując ogromne możliwości wszelkiej „zieleniny”, ale niestety nie możemy na zawsze pożegnać się ze schabowym. No i nagle okazało się, że jesteśmy nie byle kim, bo fleksitarianami (z ang. flexible - elastyczny), czyli tymi, którzy elastycznie podchodzą do mięsa w jadłospisie. Choć jemy głównie potrawy roślinne, to czasami, raz w tygodniu na przykład, jak w moim przypadku, albo lepiej jeszcze rzadziej, pozwalamy sobie na kawałek mięsa, najlepiej drobiowego, i na ryby. No i dobrze, mogę być fleksitarianką. Nie ważne jak mnie nazywają, jaką etykietę przyklejają podobnym do mnie ludziom. Dla mnie ważne że taka dieta mi odpowiada, jem smacznie, no i zdrowo.
Prawie wegetarianka
Fleksitarianizm jest czymś pomiędzy tradycyjnym odżywianiem a wegetarianizmem. Pojawił się już w latach 90. minionego wieku, ale wtedy nie stał się popularny. Jak to często bywa, do rozpowszechnienia idei przyczynił się celebryta. W tym przypadku – Paul McCartney i jego córki, którzy przyznali szczerze, że choć losy planety i zwierząt nie są im obojętne, to potrzebują czasem mięsa. Ale starają się je ograniczyć i jeść jak najwięcej warzyw. Stosują więc taki „prawie wegetarianizm”. Już ok. 30 proc. Amerykanów przyznaje, że przeszło na fleksitarianizm. Również w Europie jego amatorów przybywa systematycznie. U nas ten trend znalazł odzwierciedlenie w najnowszej piramidzie żywieniowej (opublikowanej w 2016 roku przez Instytut Żywienia i Żywności), w której warzywa i owoce awansowały do najważniejszej grupy produktów w codziennym jadłospisie, czerwone mięso zostało całkiem wykreślone a zaleca się, by je zastąpić drobiem i rybami. Żeby być w porządku muszę odnotować, że u podstawy piramidy znalazł się ruch (a z tym u mnie nie jest, niestety, najlepiej).
Dobrze mi tak
Dobrze się czuję w roli fleksitarianki 🙂 Ale poważnie mówiąc faktycznie odkąd jeszcze bardziej staram się przestrzegać tego stylu odżywiania, czuję zadowolenie. Po pierwsze dlatego, bo mam poczucie, że robię coś dla siebie, że czuję się przez to zdrowsza i lżejsza… No czasem po niektórych warzywach, np. strączkowych, z tą lekkością, wybaczcie, bywa gorzej, ale nie ma róży bez kolców. Po drugie nie czuję presji, nie jestem zmuszona do rezygnacji z mięsa z powodów ideologicznych, pod wpływem nacisków lobby miłośników zwierząt wszelakich, a jednak w pewnym stopniu przyczyniam się do ochrony różnych gatunków bo zdecydowanie rzadziej trafiają na mój talerz. I jest to moja i tylko moja decyzja. Po trzecie – dieta, którą wybrałam jest ciekawsza, bardziej urozmaicona, od tradycyjnej. Jem produkty, których kiedyś nawet nie znałam, eksperymentuję z nowymi potrawami i smakami. Uczę się nowoczesnego gotowania. Z czystym sumieniem mówię, że dobrze mi tak. I was do tego zachęcam, ale nie nakłaniam!
Dorota
30 czerwca 2016 — 13:27
No popatrz , nie wiedziałam żem fleksitarianka takoż. Mięsa jem mało, gotuję je najwyzej raz w tygodniu. Ale wędliny, szczególnie surowa polędwiczka – tej nie mogę się oprzeć… Tak, tak, wiem że to niezdrowe, nieprzyjemne środowisku, wręcz zdaniem wielu, nieetyczne. No cóż, będę sobie od czasu do czasu grzeszyc. „Niech się za zablizni sumienia rana” jak śpiewa Adamiak z Adamem Nowakiem?
Iwona
30 czerwca 2016 — 14:54
Ale za to, jak wiem, ruchu sobie nie żałujesz. 🙂
Jola
1 lipca 2016 — 08:03
Ja też tak mam! Prawie wyłącznie same warzywka przez cały tydzień, ale w niedzielę – soczysta pieczeń. Chyba też jestem fleksitarianką…
Iwona
1 lipca 2016 — 10:39
A może to jest wiosenno-letni trend i większość z nas tak ma? A na potrzeby marketingowe powstała dumna nazwa. Ale myślę, że kierunek jest właściwy bo rzeczywiście mamy z czego wybierać na straganach, grzechem byłoby nie skorzystać i nie poeksperymentować.
Edyta
6 lipca 2016 — 18:30
No cóż, moja próba niejedzenia mięsa skończyła się anemią, ale wiem, że to z powodu braku nadzoru nad tym co jadłam. Niestety od tej pory zmagam się z niedoborem żelaza, więc na wegetarianizm przejść się boję, ale też ograniczam mięso jak mogę, chociaż przy dwóch dorastających synach na obiad zawsze musi ono być – czasem po prostu go nie jem razem z rodziną.
Iwona
7 lipca 2016 — 11:31
Tak, z facetami nie jest łatwo. Mięso musi być i już. Tak się zastanowiłam i muszę przyznać, że nie znam mężczyzny-wegetarianina.
Klinika Zdrowego Jedzenia
11 lipca 2016 — 09:46
Nie znałam tego określenia, ja od zawsze jadłam mało mięsa bo nie przepadam. Od jakiegoś czasu porzuciłam je całkowicie. Nie będę nikogo do tego namawiać 🙂 każdy żyje wg własnych zasad.
@Edyta, będąc na studiach rzuciłam mięso i też nabawiłam się anemii, jednak zaczęłam przyjmować żelazo w tabletkach i po 3 m-c wyniki były w normie. Teraz moja dieta jest bogata w warzywa i zboża, a wyniki są w normie.
Iwona
11 lipca 2016 — 10:05
Ja myślę, że określenia powstają po to, żeby coś rozpropagować. Kiedyś, moim zdaniem, taka dieta była określana jako śródziemnomorska, teraz – fleksitariańska. Może to i dobrze bo tak czy inaczej mowa o dobrym stylu życia i jedzenia
Łukasz z finanseodpodstaw.pl
11 lipca 2016 — 10:06
A ja tam jestem przeciwnikiem jakiekolwiek dorabiania ideologii do odżywiania. Ja po prostu nie lubię mięsa, ale raz na jakiś czas lubię usmażyć karczek i wcale nie czuję się żadnym fleksitarianem, mięsofobem czy prawiewegeentuzjastą 😉
Iwona
11 lipca 2016 — 11:47
I słusznie – zdrowy rozsądek, jak zawsze, jest najważniejszy.
Piotrek
11 lipca 2016 — 10:10
Ja w sumie chciałbym jeść mniej mięsa ale nie jestem w stanie – za bardzo je lubię, poza tym w związku z alergią na białko mleczne bez mięsa zostałbym prawie, że weganem.
Staram się natomiast kupować mięso i jaja lepszej jakości – mam nadzieję, że zwięrzęta z lepszych hodowli żyły chociaż w lepszych warunkach.
jogosfera
11 lipca 2016 — 11:14
Nie jem mięsa, ryb i jajek od wielu lat i szczerze mówiąc nie rozumiem tego parcia na przeróżne nazwy dla tych co jedzą mięso raz w tygodniu, a inne dla tych co jedzą raz w miesiącu i dla tych co ryb nie uważają za mięso itd. Albo jadamy mięso albo nie. Nie oceniam sposobu odżywiania innych osób, ale nazywanie tego na siłę jakoś mnie nie przekonuje.
Mariano
11 lipca 2016 — 12:43
No właśnie, to raczej manifest zdrowego podejścia (ograniczenia ale nie wykluczenia) i zauważenie zabawnego faktu, że ktoś wynalazł na to nazwę 🙂
Iwona
11 lipca 2016 — 12:50
Myślę, że chodzi o to, żeby się głośno zrobiło na temat jakiegoś sposobu odżywiania. Dopóki chodzi o zdrowe podejście, jest dla mnie ok.
Iwona
11 lipca 2016 — 12:52
Najważniejsze, że zaczynamy myśleć, czy zdrowo jemy i gdzie kupujemy żywność.
Ola
11 lipca 2016 — 13:50
O proszę! Nie słyszałam o takim określeniu jeszcze. U mnie z mięsem też bywa różnie raz jest ochota raz nie, może też się zaliczam do tego grona? hmmm .. ciekawe 🙂
Iwona
11 lipca 2016 — 15:53
Ale brzmi dumnie, prawda? Jestem fleksitarianką!
Dobre Zielsko
16 lipca 2016 — 10:16
Ja jestem wegetarianką od 18 lat… w tym 3 lata ponad weganką. Nie brakuje mi smaków potraw mlecznych, czy mięsnych. Gdyby tak było, to raczej „pozwoliłabym” sobie od czasu do czasu, gdybym miała wielką ochotę. Ale kuchnia wegańska oferuje tyle możliwości, smaków, jest tak inspirująca i zdrowa, że mi wystarczy. Każdy ma swoje upodobania i powinien jeść w zgodzie ze sobą i swoimi (różnymi) priorytetami. Warto znać normy żywieniowe, wiedzieć, co jest dobre, a co nie i móc świadomie wybierać to, co jemy. Myślę, że jest to rozsądne podejście.
Iwona Kmita
17 lipca 2016 — 13:52
Lubię dietę roślinną i zgadzam się z twoją opinią. Ale też myślę, że weganizm wymaga samozaparcia, a dieta – jest czasochłonna, jeśli chcemy żeby była urozmaicona. Poza tym potrawy z mięsem robi się szybko i łatwo. Mnie trudno przejść na nią całkowicie także dlatego, że mój mąż jest zdecydowanie „mięsożerny” i nie chce mi się prowadzić dwóch kuchni.
oto ja
2 października 2016 — 23:25
Nie jem mięsa od ponad dwóch lat. Dlaczego? Właściwie trochę przypadkiem i raczej dobrze mi z tym. Jeśli masz ochotę, pomyszkuj na moim blogu – tam jest odpowiedź. Ja często prowadzę dwie kuchnie, gdyż reszta rodziny jest mięsożerna, choć moje vege kotleciki na niedzielnym obiedzie mają wzięcie.
Pozdrawiam 😉
Iwona Kmita
2 października 2016 — 23:30
Na pewno pochodzę sobie po twoim blogu, dzięki. A z tym mięsem to u mnie jest tak, ze latem może dla mnie nie istnieć. A zimą, musi być. Już teraz, u progu jesieni czuje, że potrzebuję go od czasu do czasu. Hm, może zima będzie ostra i organizm się domaga zapasu tłuszczyku?
Iwona Zmyślona
14 października 2016 — 01:58
Ja bez mięsa nie za bardzo wyobrażam sobie jedzenie. Warzywa, to dla mnie dodatek do sztuki mięsa, ryby czy drobiu, a owoce, to deser po głównym posiłku. Z ruchem, to już całkowita katastrofa. Za to próbuję utrzymywać „równowagę” dobrym humorem czego Tobie i wszystkim komentującym życzę. Posty lipcowe postaram się przeczytać niebawem.
Iwona Kmita
14 października 2016 — 08:21
Ja uważam, że trzeba słuchać organizmu, masz ochotę – jesz. Teraz, gdy zima za pasem ja znów czuję ochotę na mięso i… jem. Latem nie było mi często potrzebne. Ale dzięki znajomym wegetarianom i takowym blogerkom poznałam i wciąż poznaję świetne przepisy na bezmięsne potrawy. I wykorzystuję je z przyjemnością.
Seeker
16 września 2017 — 18:50
Spróbowałam jakiś czas temu swoich sił i byłam wegetarianką przez cały… miesiąc. Do tego stopnia poważnie to traktowałam, że czułam potrzebę wyspowiadania się przyjacielowi z użycia kostki rosołowej z zawartością tłuszczu zwierzęcego 1%.
I też, tak jak Pani organizm, mój się zbuntował. Kebaba z kurczakiem zjadłam po miesiącu tak, że biłabym rekordy oglądalności na YouTubie.
Co spowodowało, że spróbowałam, wyjaśnię niedługo u siebie na blogu. Nie chcę więc palić swoich pomysłów na treść wpisu. Mogę jednak z pełnym przekonaniem stwierdzić (szczególnie porównując naszą dietę do diety mojego hinduskiego męża i jego rodziny [która w życiu nie miała w buzi nawet jajka]), że to wszystko kwestia PRZYZWYCZAJENIA. Jest niesamowicie trudno odrzucić coś, co było dla nas normalne całe nasze dotychczasowe życie.
iwona
16 września 2017 — 19:21
Myślę, że jest w tym dużo racji. Jako społeczeństwo jesteśmy od wieków przyzwyczajeni do diety mięsnej, wegetarianizm to u nas stosunkowo nowa moda, nie wspominając o weganizmie. Pozdrawiam