Iwona Kmita

Matka, żona, redaktorka.

Chcesz mieć spokój człowieku, to siedź w domu

To miało być fajne popołudnie. Niedzielny obiad. Inny niż zwykle, bo postanowiliśmy z mężem zjeść w restauracji.

Niby nic szczególnego, zdarza nam się jadać poza domem. Tyle, że zwykle wieczorem, raczej kolację niż obiad. Gdy rezerwowaliśmy miejsce, nikt nas nie uprzedził, że w restauracji jest przyjęcie, prawdopodobnie z okazji chrzcin, sądząc po wieku głównej bohaterki zasiadającej dumnie u szczytu stołu w krzesełku dziecięcym. Mnóstwo ludzi, mnóstwo dzieci… Nic to, bez przesady, nie jesteśmy jakoś wyjątkowo delikatni, dzieci lubimy… Siadamy więc na swoim zarezerwowanym miejscu. W sąsiedztwie toalety i kącika dla maluchów.

Jak zwykle trochę trzeba poczekać tylko co robić, gdy człowiek własnych myśli nie słyszy? Goście rozbawieni, dzieci jeszcze bardziej. Za moimi plecami jest ich coraz więcej, są w różnym wieku, niektóre grzecznie rysują, inne wymyślają zabawy, biegając w kółko, naśladując samoloty, samochody, głośno nawołując mamę czy tatę. Ci od czasu do czasu podchodzą, ale bynajmniej nie po to, by uspokoić twowarzystwo. W końcu to kącik dla dzieci, prawda? Więc głośno, żeby w tym hałasie dzieci usłyszały, zachwycają się rysunkami, przywołują ciocie, babcie, czy kogo tam jeszcze… Dzieci mają przecież prawo się bawić tak jak lubią, a dorośli mają prawo się nimi zachwycać.

Tylko co z naszym prawem do zjedzenia w spokoju obiadu i pogawędki z drugą połową? Nic z tego, bo właśnie główna bohaterka rodzinnej imprezy została zwolniona ze swojego honorowego miejsca i zaczęła się radosna gonitwa wokół knajpy. Ona pędem, mamusia za nią. Pewnie była już wykończona, dziecko na jej głowie, bo tatuś wędruje z kolei od stołu do stołu, zabawiając gości. Dziecko właśnie się wywaliło przy naszym stoliku, zaczeło jeszcze głośniej krzyczeć. Mama je podnosi, a jakże, ale żeby przeprosić za krzyki, choć spojrzeć wymownie w naszą stronę? Nic z tego, w końcu to chrzciny a to główna bohaterka imprezy.

I co, czepiam się? Zapomniałam już jak moje dziecko było małe, jak chciałam wyjść z domu, pobyć między ludźmi? Jeszcze jedna, której wszystko przeszkadza?! Pewnie część z was tak pomyśli. Trudno.

Przyznaję bez bicia, że mnie ta sytuacja i zaskoczyła, i trochę wkurzyła.

Po pierwsze – to w stronę kierownictwa restauracji – powinniśmy być uprzedzeni, gdy dzwoniliśmy w sprawie rezerwacji, że staniemy się chcąc nie chcąc, świadkami rodzinnej imprezy. Mielibyśmy wybór i jeśli byśmy się zdecydowali na takie towarzystwo, nie moglibyśmy narzekać.

Po drugie – to w stronę organizatorów i uczestników przyjęcia – chyba są jeszcze jakieś zasady zachowywania się w miejscu tzw. publicznym? Jeśli chcesz być panem imprezy, rezerwuj całą knajpę. Ale jeżeli decydujesz się na rezerwację jedynie kilku stołów – zwracaj uwagę na innych, zajmij się dziećmi, gdy krzyczą komuś nad uchem. Bądź takim samym gościem, jak pozostali, którzy też tu przyszli, też zapłacili, też chcą zjeść i mieć jakąś z tego przyjemność.

Po trzecie – tak ogólnie – żeby było jasne. Nie uważam, że dzieci nie powinny chodzić z rodzicami do restauracji. Przeciwnie, to dobry moment, żeby ich czegoś nauczyć. Właśnie zachowania się przy stole i respektowania innych gości. Ale od rodziców oczekuję, że będą je mieć na oku, zajmą je na tyle, by inni nie byli wściekli. Gdy się rozkrzyczą, wyjdą z nimi na korytarz i wrócą, gdy się uspokoją.

Obserwuję jednak, że coś takiego jak liczenie się z innymi przestało być ważne i traktowane jako jeden z elementów dobrego wychowania. Chcesz mieć spokój człowieku to siedź w domu.

« »

Copyrights by Iwona Kmita. Theme by Piotr Kmita - UI/UX Designer Warszawa based on theme by Anders Norén