To miało być fajne popołudnie. Niedzielny obiad. Inny niż zwykle, bo postanowiliśmy z mężem zjeść w restauracji.
Niby nic szczególnego, zdarza nam się jadać poza domem. Tyle, że zwykle wieczorem, raczej kolację niż obiad. Gdy rezerwowaliśmy miejsce, nikt nas nie uprzedził, że w restauracji jest przyjęcie, prawdopodobnie z okazji chrzcin, sądząc po wieku głównej bohaterki zasiadającej dumnie u szczytu stołu w krzesełku dziecięcym. Mnóstwo ludzi, mnóstwo dzieci… Nic to, bez przesady, nie jesteśmy jakoś wyjątkowo delikatni, dzieci lubimy… Siadamy więc na swoim zarezerwowanym miejscu. W sąsiedztwie toalety i kącika dla maluchów.
Jak zwykle trochę trzeba poczekać tylko co robić, gdy człowiek własnych myśli nie słyszy? Goście rozbawieni, dzieci jeszcze bardziej. Za moimi plecami jest ich coraz więcej, są w różnym wieku, niektóre grzecznie rysują, inne wymyślają zabawy, biegając w kółko, naśladując samoloty, samochody, głośno nawołując mamę czy tatę. Ci od czasu do czasu podchodzą, ale bynajmniej nie po to, by uspokoić twowarzystwo. W końcu to kącik dla dzieci, prawda? Więc głośno, żeby w tym hałasie dzieci usłyszały, zachwycają się rysunkami, przywołują ciocie, babcie, czy kogo tam jeszcze… Dzieci mają przecież prawo się bawić tak jak lubią, a dorośli mają prawo się nimi zachwycać.
Tylko co z naszym prawem do zjedzenia w spokoju obiadu i pogawędki z drugą połową? Nic z tego, bo właśnie główna bohaterka rodzinnej imprezy została zwolniona ze swojego honorowego miejsca i zaczęła się radosna gonitwa wokół knajpy. Ona pędem, mamusia za nią. Pewnie była już wykończona, dziecko na jej głowie, bo tatuś wędruje z kolei od stołu do stołu, zabawiając gości. Dziecko właśnie się wywaliło przy naszym stoliku, zaczeło jeszcze głośniej krzyczeć. Mama je podnosi, a jakże, ale żeby przeprosić za krzyki, choć spojrzeć wymownie w naszą stronę? Nic z tego, w końcu to chrzciny a to główna bohaterka imprezy.
I co, czepiam się? Zapomniałam już jak moje dziecko było małe, jak chciałam wyjść z domu, pobyć między ludźmi? Jeszcze jedna, której wszystko przeszkadza?! Pewnie część z was tak pomyśli. Trudno.
Przyznaję bez bicia, że mnie ta sytuacja i zaskoczyła, i trochę wkurzyła.
Po pierwsze – to w stronę kierownictwa restauracji – powinniśmy być uprzedzeni, gdy dzwoniliśmy w sprawie rezerwacji, że staniemy się chcąc nie chcąc, świadkami rodzinnej imprezy. Mielibyśmy wybór i jeśli byśmy się zdecydowali na takie towarzystwo, nie moglibyśmy narzekać.
Po drugie – to w stronę organizatorów i uczestników przyjęcia – chyba są jeszcze jakieś zasady zachowywania się w miejscu tzw. publicznym? Jeśli chcesz być panem imprezy, rezerwuj całą knajpę. Ale jeżeli decydujesz się na rezerwację jedynie kilku stołów – zwracaj uwagę na innych, zajmij się dziećmi, gdy krzyczą komuś nad uchem. Bądź takim samym gościem, jak pozostali, którzy też tu przyszli, też zapłacili, też chcą zjeść i mieć jakąś z tego przyjemność.
Po trzecie – tak ogólnie – żeby było jasne. Nie uważam, że dzieci nie powinny chodzić z rodzicami do restauracji. Przeciwnie, to dobry moment, żeby ich czegoś nauczyć. Właśnie zachowania się przy stole i respektowania innych gości. Ale od rodziców oczekuję, że będą je mieć na oku, zajmą je na tyle, by inni nie byli wściekli. Gdy się rozkrzyczą, wyjdą z nimi na korytarz i wrócą, gdy się uspokoją.
Obserwuję jednak, że coś takiego jak liczenie się z innymi przestało być ważne i traktowane jako jeden z elementów dobrego wychowania. Chcesz mieć spokój człowieku to siedź w domu.
Wojtek
16 sierpnia 2016 — 14:37
Sapkowski pisał, że Polaków za granicą można poznać po chamstwie w miejscach publicznych tj. restauracje:) Szlachta się bawi….
Iwona
16 sierpnia 2016 — 15:49
No niestety, pamiętam kiedyś w Grecji na drzwiach do restauracji wisiała kartka, by nie wchodzić w szortach… była po polsku.
Corve
16 sierpnia 2016 — 20:32
Byłem na wczasach na Korfu. W restauracji hotelowej obowiązywał strój lekko odmienny od plażowego, a na kolacjach obowiązkowo długie spodnie i tradycyjne koszule dla panów. Jedyni którzy zakładali długie spodnie i koszule to byli Rosjanie i Polacy…. inni jak Anglicy czy Włosi przychodzili jak lumpy, z tym, że ci pierwsi zawsze obowiązkowo nachlani.
Nie mam kompleksów i nie wiem skąd taka opinia o sobie samych.
Iwona Kmita
16 sierpnia 2016 — 21:18
No widzisz, miałeś szczęście. Ja mam zupełnie odmienne doświadczenia. To moi krajanie przychodzili w szortach i z brzuchem na wierzchu. I to nie jest kwestia kompleksów, tylko dobrego smaku.
Anna M.
16 sierpnia 2016 — 14:57
Masz absolutną rację! Tak samo zachowują się mamuśki na koncertach plenerowych: tuż przed sceną wypuszczają te uczące się chodzić dzieci, zasłaniając wszystkim widok, a miny mają takie, jakby dziecko właśnie odkryło rad i polon razem. Pewnie że to fajnie obserwować, jak dziecko uczy się chodzić, ale czy koniecznie tu? Na zwrócone uwagi nie reagują. W końcu artysta ze sceny poprosiła o zabranie dzieci, bo się już całkiem rozproszyła. Mnie zawsze uczono: moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna twoja.
Chyba bym zrobiła jednak w restauracji lekką awanturkę…
Iwona
16 sierpnia 2016 — 15:47
Przede wszystkim żałuję, że nie porozmawialiśmy z jakimś kierownikiem sali. Jeśli sami nie wpadli na to, że powinni ludzi uprzedzać, to może trzeba im to mówić. Ale po prostu szybko uciekliśmy po jedzeniu. Już nie głodni ale też wcale nie zadowoleni
Mirka
16 sierpnia 2016 — 16:32
Racja, takie sytuacje zdarzają sie coraz częściej. Po pierwsze -obsługa , która przemilcza niewygody, po drugie rodzice , którzy kompletnie nie panują nad swoimi dziećmi. Tylko co z tego ze sobie ponarzekamy? W imię dobrych relacji tez zagryzam język i nie zwracam uwagi, ale chyba to z mojej strony jest głupie, trzeba po prostu głośno komunikować tym, którzy nie rozumieją, że nie są na świecie sami. Tylko a już mam za sobą bardzo nieprzyjemne doświadczenie – otóż kiedy kiedyś zwróciłam- bardzo grzecznie -komuś uwagę – w odpowiedzi usłyszałam stek wyzwisk pod swoim adresem. Nie przestał się oczywiście zachowywać nagannie….
iwona
16 sierpnia 2016 — 16:52
No właśnie, wszyscy się wycofujemy dla wygody, świętego spokoju, dobrej atmosfery. A potem zgrzytamy zębami, jak nie przymierzając my w niedzielę. Tyle, że wciąż słychać o różnych awanturach wynikających ze zwrócenia uwagi, że człowiek nie ma ochoty się włączać. Pół biedy, gdy chodzi o krzyk dzieci, gorzej, gdy ktoś jest np. w niebezpieczeństwie. Niestety, stosujemy ten sam schemat.
www.kasiaekiert.pl
16 sierpnia 2016 — 17:48
przykre, że polacy za granica dostaja glupawki :/
Kropka
16 sierpnia 2016 — 20:31
Kochana, dziecko jest dziś świętą krową i dziecku wszystko wolno. Matka dziecka jest strudzona porodem, karmieniem i zmianą jednorazowych pieluch, więc należy jej się szacunek. Nie zmienisz tego. Jedyny sposób to wychodzenie z takich knajp przed złożeniem zamówienia. I najlepiej informując wcześniej kelnera, czemu się to robi. Choć pewnie będzie to skutkowało z podawaniem knajpy do sądu, bo dyskryminuje dzieci.
Iwona Kmita
16 sierpnia 2016 — 21:23
To prawda, powinniśmy byli wyjść i tyle, a tak to popołudnie zmarnowane. Na szczęście nie całe, a jedzenie, choć szybko znikło (żeby już stamtąd wyjść) było dobre. A co do stosunku do matek i dzieci – zgadzam się z Tobą. Pamiętam jak kiedyś matka z niemowlakiem chodziła wzdłuż sali w kinie (sic!), bo małe jęczało. Ale ona musiała obejrzeć film. I nie był to seans dla matek z dziećmi.
msflowless
16 sierpnia 2016 — 21:56
no cóż.. niestety Polacy potrafią pokazać się też z tej strony 😉
Amanda Niedrich
16 sierpnia 2016 — 22:30
Sama bym się troszkę zdenerwowała…
Człowiek chce się trochę rozerwać, może i zrelaksować na spokojnej pogawędce z mężem przy lampce wina – a tu za plecami tańce, krzyki i ogólny chaos. Nie no… wkurzyłabym się.
Kamil
31 sierpnia 2016 — 08:10
Masz rację. Pierwszą rzeczą jaką powinna zrobić obsługa restauracji to zaproponować Wam inne miejsce, jeśli takie było wolne. Spokojny niedzielny obiad przy kąciku dla dzieci szybko przestaje być spokojny. Bez względu na to, czy dzieci są nasze czy cudze.
blogierka
2 września 2016 — 01:48
Ja też bym się lekko wkurzyła przede wszystkim na knajpę, ale również na egoistycznych rodziców. Ehh..
ACupOfCoffeeSolvesEverything
2 września 2016 — 18:54
Mały koszmarek 🙂
angrywaldeuszek
25 września 2016 — 14:05
Niestety też to zauważam, a kierownik sali pewnie byłby za tymi co większy rachunek będą mieli….
jotka
1 października 2016 — 07:56
No niestety, bardzo gorzkie i bardzo prawdziwe, najgorsze, że i tutaj liczy się siła tego, kto ma większą wytrzymałość psychiczną lub więcej płaci.
Coraz więcej ludzi żyje tak, jakby byli sami na świecie…
iwona
1 października 2016 — 11:16
I to jest w tym najgorsze. Bo naprawdę nie mam nic przeciwko dzieciom z rodzicami w różnych miejscach, ale niech każdy myśli także o innych, o tych, którzy są z boku i znaleźli się w naszym towarzystwie bynajmniej nie z wyboru. Kiedyś byłam w kinie i znalazła się tam pani z niemowlakiem na ręku. Zaczął płakać w trakcie seansu i mama co chwila wstawała i spacerowała z nim na rękach wzdłuż sali. Czy to mądre było? Dziecko w huku (bo nagłośnienie jest wielkie, zwłaszcza na początku, gdy są reklamy), migające światło, klimatyzacja… O tym, że o innych nie myślała nawet nie wspomnę.
oto ja
2 października 2016 — 23:59
Zacytuję Jotkę:
„Coraz więcej ludzi żyje tak, jakby byli sami na świecie…” i dodam, że niestety tak jest. Pewnych sytuacji nie da się tolerować i mnie często sumienie pedagogiczne nie pozwala milczeć. Ale jak z boku patrzę na to co dzieci robią ze swoimi rodzicami oraz to, jakże ci rodzice są bezradni, to chciałabym się zaszyć gdzieś z dala od tego wszystkiego.
Żeby nie było tak całkiem negatywnie, to znam też rodziny, w których dzieci są wychowywane jak należy, mają określone zasady, które są przestrzegane. Ale chyba tych bez zasad jest coraz więcej……..
Pozdrawiam 😉
Iwona Kmita
3 października 2016 — 08:30
Ja też znam i to wiele, na szczęście. Jednak uważam, że coś takiego, jak przekazywanie dzieciom określonych zasad to coraz większa rzadkość. Wystarczy przykład z komunikacji miejskiej: obrazek, gdy młody człowiek siedzi wpatrzony w telefon a obok ciężarna lub starsza osoba, to dziś obrazek za bardzo powszechny.
Iwona Zmyślona
22 października 2016 — 19:29
Zgadzam się z Tobą, że osoba przyjmująca rezerwację, powinna uprzedzić, o tym iż będzie impreza rodzinna. Co do tego, że dzieci powinny się zachowywać tak , a nie inaczej a rodzice reagować na ich wybryki, to jest to utopia. W takiej sytuacji, jaką opisałaś, jedynym rozsądnym wyjściem jest, aby to osoba niezadowolona zmieniła lokal i nie musi wcale siedzieć w domu.