Dziś znowu chcę namówić Was na podróż w czasie z byłą redaktorką naczelną „Filipinki”. Tym razem Ania wspomina, w jaki sposób dbało się o urodę w czasach słusznie mininych.
Najpierw zapachy
Dla mnie akurat mają wielkie znaczenie. Pamiętam ten wieczór: leżę już w łóżku, rodzice wybierają się do znajomych. Mama nachyla się nade mną na dobranoc i czuję ten zapach. Nie umiem powiedzieć, czy to fiołki, czy jakaś zmysłowa mieszanka kwiatów. Soir de Paris. Kupowała je babcia przed wojną i śpiewała: Najmilsza jednak była bluzeczka twa zamszowa pachnąca mocno Soir de Paris. Zrewitalizował tę piosenkę Michał Rudaś i śpiewa moim zdaniem sto razy lepiej niż kiedyś Mieczysław Fogg (posłuchajcie, jeśli chcecie; https://www.youtube.com/watch?v=_8zjBa4U2aY).
Tata kupował mamie „suary” w komisach albo ciułał dolary i leciał do Pewexu. Potem na osiemnastkę dostałam swoją pierwszą fioletową buteleczkę ze złotą wieżą Eiffel’a na naklejce. Kilka lat temu, już po śmierci taty, kupiłam mamie „suary” w internecie. Buteleczka zmieniła kształt, chociaż nadal jest fiołkowa. Ale to już całkiem inny zapach. Po maturze pojechałam pierwszy raz w życiu do Francji i w wielkiej drogerii prawie oszalałam. W totalnym amoku wypróbowałam na sobie kilkanaście różnych zapachów i pomaszerowałam do kina. Musiałam wyjść po kwadransie, bo sama nie mogłam ze sobą wytrzymać, nie mówiąc o innych widzach, którzy odsuwali się ode mnie jak najdalej.
Za moich licealnych czasów na półkach stały jedynie dwa zapachy: Pani Walewska i Być Może, ale ścinały z nóg swoją intensywnością. Dezodorantów oczywiście nie było, pamiętam jak pojawił się męski Faun, pachnący tabaką, więc podprowadzałyśmy go ojcom i braciom.
A teraz o kremach
W łazience na półce leżał oczywiście krem Nivea w niebieskim, odwiecznym pudełku. Obowiązywała zasada, że młodość krasi i dziewczynom krem jest niepotrzebny, ba, zakazany, bo mają tłustą cerę. Pamiętam jak wraz z Edwardem Gierkiem pojawił się krem Ponds. W białym słoiczku, z różową nakrętką. Był puchaty jak bita śmietana, pachnący i w ogóle strasznie europejski. Nigdy nie zapomnę tego mojego pierwszego Pondsa, na którego wydawało się całe kieszonkowe i to chyba za trzy miesiące.
Słów kilka o fryzurze
Właściwie mogę powiedzieć, że razem z moją koleżanką z podwórka, Mariolką, byłyśmy prekursorkami elektrycznych lokówek. Otóż w każdej skrzynce na narzędzia można było znaleźć taki kawał żelastwa nazywany przebijakiem do ścian. Dziś może już nie istnieje, bo są wiertarki, ale wtedy miał go każdy tata. Wkładałyśmy przebijak do piecyka gazowego i czekałyśmy, aż się rozgrzeje. No i znowu zaręczam, ze nigdy nie uległyśmy poparzeniu, ani nie stanęłyśmy w ogniu. Przed studniówką, zgodnie z radą babci, pomaszerowałam do fryzjera, ale potem ze szlochem pobiegłam do domu wsadzić głowę pod kran. Przebijak był lepszy.
Makijaż więcej niż skromny
Moja babcia była niezwykle piękną kobietą i zawsze powtarzała: Pamiętaj, kobieta powinna mieć głowę od fryzjera i zawsze pomalowane usta. O tych ustach w liceum w ogóle nie myślałam, najważniejsze były oczy. W drogeriach jedyny tusz do rzęs to był Arcancil, w kamieniu, ze szczoteczką. Pluło się na tę szczoteczkę, a potem stawiało rzęsy „na sztachety”. Tusz się skawalał, więc następnym zabiegiem upiększającym było rozczesywanie rzęs igłą albo szpilką. Jakoś nigdy nie słyszałam, żeby którakolwiek z nas zrobiła sobie przy tej okazji krzywdę. Następnie należało jakoś się uczesać.
Ale najgorszy był trądzik
Zapewnienia, że sam przejdzie, tylko nas doprowadzała do rozpaczy. Nie przechodził, więc moja postępowa mama zaprowadziła mnie i moją przyjaciółkę Bożenkę do swojej kosmetyczki o pięknym imieniu Florentyna, zwanej panią Lolą. Kiedy po kilku godzinach ze zmasakrowanymi buziami, strupami i resztkami dawnej urody, wsiadłyśmy do tramwaju, usłyszałyśmy donośmy głos Bożenkowego taty: Rany Boskie, a co Wam się stało!
PS. Ciekawa jestem, jakie perfumy i kremy pamiętacie z dawnych lat, czy kojarzą się wam z kim bliskim?
Autorka Anna Mazurkiewicz była redaktorką naczelną kultowego dwutygodnika dla dziewczyn „Filipinka”, współredaktorką – razem z dyplomowaną kosmetyczką, Teresa Geyer – filipinkowej rubryki „Salon kosmetyczny” ,na podstawie której powstała też książka pod tym samym tytułem.
jotka
26 kwietnia 2018 — 13:55
Wszystko się zgadza, pamiętam jak dziś! ja zachwycałam się Panią Walewską, trądzik miałam straszny, nawet mama zaprowadziła mnie do kosmetyczki, potem już latałam sama.
Pamiętam też angielskie mydełko, na kartki oczywiście i zakupy w Pewexie. Butelka po płynie do kąpieli była ozdobą łazienki.
Miałam też lokówkę elektryczną, pamiętam bezbarwny lakier do paznokci i bezbarwne pomadki, bo w liceum wtedy nawet na pomalowane rzęsy krzywo patrzyli. Teraz już maluchy chcą się malować do szkoły!
Fajnie było powspominać, mydełka Fa już nie pachną jak wtedy…
iwona
27 kwietnia 2018 — 20:58
A pamietasz piosenkę o mydełku Fa w wykonaniu Kondrata i M. Drozdowskiej? To był hit na miarę mydełka:)
jotka
28 kwietnia 2018 — 14:39
No pewnie, mydełko Fa i majteczki w kropeczki!
Lena Sadowska
26 kwietnia 2018 — 14:03
Witam obie Panie:)
Moja Mama pachniała „Szanelką 19”:)
Pamiętam też akrobacje z igłą i rzęsami, które uskuteczniała dziewczyna mojego brata 🙂
Pozdrawiam:)
iwona
27 kwietnia 2018 — 20:57
Trzeba było bardzo uważać, przy rozdzielaniu rzęs, ale z reguły nam się udawało, prawda?
Lena Sadowska
28 kwietnia 2018 — 13:09
Mój brat jest ode mnie starszy o dwadzieścia parę lat, ale jego – teraz już – żona wszystko ma z twarzą w porządku, więc – na pewno się udawało:)
Pozdrawiam:)
Iwona Kmita
28 kwietnia 2018 — 13:27
Kobieta potrafi!
Bet
26 kwietnia 2018 — 18:37
Oj, pamiętam beznadziejną walkę z trądzikiem. To był koszmar nastoletnich moich czasów i odcisnął się głęboko w psychice odbierając niemal całkowicie pewność siebie i poczucie wartości. Pamiętam bolesne „masakrowanie” u kosmetyczki, bezskuteczne terapie ziołowe / herbatka z bratka polnego/ i przecieranie twarzy Acnosanem. Filipinka zalecała też mycie twarzy płatkami owsianymi oraz maseczki z ogórka.
Niestety, na mnie nic nie działało.
ps zauważyłaś, że dzisiejsza młodzież jest praktycznie wolna od trądziku? Bardzo rzadko widzę ten problem współcześnie. Dlaczego?
iwona
27 kwietnia 2018 — 20:57
Antybiotyki, lasery i inne bajery:)
Anna
26 kwietnia 2018 — 19:47
Na szczęście ominął mnie trądzik, moje siostry też.
Moja mama pracowała w kiosku „Ruch” i pamiętam, że sprzedawała „duchi” o zapachu maków, róż i fiołków. Kupowali je młodzieńcy, aby pokropić nimi dziewczyny na Śmigusa-Dyngusa.
Perfumowałam się „Być może”, na które niektórzy żartobliwie mówili „Czyżby” ;). Krem tylko Nivea, który mój mąż używa do dzisiaj. Potem używałam perfumy i krem „Pani Walewska”.
Pamiętam pierwszy krem kupiony w Peweksie, był w dużym opakowaniu, z pomarańczową przykrywką, ale nazwy nie pamiętam.
Teraz jest taki duży wybór kremów, że nie wiadomo, który wziąć z półki.
Ostatnio perfumuję się na zmianę „Olympea” w dość cudacznym flakonie oraz „GUCCI rush” w czymś, co bardziej przypomina czerwony aparat fotograficzny niż flakon.
Lidia
27 kwietnia 2018 — 12:06
Gucci Rush w czerwonym opakowaniu to były pierwsze perfumy, które kupiłam za pierwszą pensję:-) W tych perfumach poszłam do ślubu. Do dziś mam duży sentyment do tego zapachu.
Iwona Kmita
27 kwietnia 2018 — 15:40
Wcale się nie dziwię – wspomnienia podwójnie piekne:)
iwona
27 kwietnia 2018 — 20:56
Niektórzy do dzisiaj używają wyłącznie kremu Nivea. A wiesz, ja też trądziku nie miałam:)
Gabrysia
26 kwietnia 2018 — 21:09
Do dziś pamietam mój pierwszy dezodorant zakupiony w Pewexie i ten zapach -poznałabym od razu. Nie pamietam, jaka to była marka, ale wiem, że miał pomarańczową nakrętkę i pani na nim namalowana, miała pomarańczowy kapelusz z dużym rondem. I mydełko Fa z paczki z RFN, które przechowywałam jak relikwię w szafce z bielizną, a zapach… mój pierwszy poważny, to chyba było Masumi. Pondsa oczywiście też pamiętam, ale był poza moim zasięgiem. Nic już nie pachnie tak samo, jak kiedyś – a może to nasze wspomnienia mają taki zapach? Jak myślicie… rozmarzyłam się Iwonko.
Andrzej Rawicz (Anzai)
26 kwietnia 2018 — 21:40
Nie wiem, czy to prawda, ale podobno nasze najlepsze sztandarowe perfumy „Być może” można było dostać wyłącznie w demoludach, gdzie eksportowali je masowo Polacy.
Miałem starszego kolegę, który uwielbiał „Wodę brzozową” … wypijał ją zawsze przed pójściem do pracy. 😀
Bet
26 kwietnia 2018 — 21:49
„Być może ” nadal są produkowane i sprzedawane. Niedawno kupiłam, w drodze sentymentu oraz do celów blogowych, w kiosku Ruchu
Iwona Kmita
27 kwietnia 2018 — 15:44
No proszę – jak coś jest dobre to nie znika, ha, ha;-)
iwona
27 kwietnia 2018 — 20:54
O amatorach wody brzozowej też słyszalam. Ale, że takowy był twoim kolegą?;-)
Agnieszka
26 kwietnia 2018 — 23:06
Bardzo miło się czytało… ale to już nie moje czasy;)
pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
Anna M.
27 kwietnia 2018 — 10:13
Jak napisała Agnieszka, „ale to już nie moje czasy”. Na szczęście! Ale przynajmniej byłyśmy wtedy bardzo innowacyjne. No i ten przewijający się we wspomnieniach Pewex, symbol innego, zakazanego świata… Pozdrawiam serdecznie!
Iwona Kmita
27 kwietnia 2018 — 15:43
Pewex to był wielki świat wówczas:)
Anna
27 kwietnia 2018 — 10:50
Zapomniałam napisać, że w Paryżu koleżanka zaprowadziła mnie do ogromnego marketu z setkami perfum, wód kolońskich, różnych innych pachnideł i kosmetyków. Poszła z nami jeszcze jedna koleżanka.
Chciałam kupić wodę kolońską jako prezent dla męża, bo dla dzieci kupiłam coś innego.
„Wypsikałyśmy się” na każdej odkrytej części ciała i bez przerwy się obwąchiwałyśmy. Wreszcie byłam tak zdesperowana, że kupiłam mężowi wodę toaletową „Sułtan” i nawet nie pamiętam, czy mąż w ogóle jej używał.
Byłam też w Muzeum Perfum, gdzie za grosze mogłam kupić maleńkie flakoniki markowych perfum, ale bez naklejek, więc trzeba było kupić w ciemno i… nie kupiłam.
anabell
27 kwietnia 2018 — 11:08
1. To było w dobie perfumek „Być może”- mąż szukał ich dla mnie, rozpytując się
o perfumy ” Czy to możliwe?”. Niestety takich nie było, kupił mi jakieś o zapachu świeżego melona. Miały super buteleczkę – mały , szklany medalion, mogły tylko leżeć. Były nawet lepsze i trwalsze od „Być może”.
2.Trądzik- od pierwszej krostki zostałam oddana w ręce kosmetyczki, co miesiąc łaziłam na oczyszczanie twarzy i miałam „coś” do mazania tej twarzy.
3.Krem to pamiętam Żółwiowy, marki IZIS, ale nie był dla mnie. Ja to miałam tą paćkę robioną przez kosmetyczkę. A potem raz w tygodniu maseczka ze świeżych drożdży roztartych ze śmietaną.
4. Fryzura- włosy miałam dość długie, „loki” nakręcałam na włosy potraktowane piwem. Zastanawiam się nawet, czy teraz nie zacząć płukania ich piwem.
Był również sposób na odświeżenie ich, bez mycia- wetrzeć w skórę świeże drożdże a po 10 minutach starannie je wyczesać.
5. Makijaż – tusz do rzęs kupowany w komisie, szminka kupowana w sklepie Inco, jasny róż.
No cóż to był głęboki PRL w moim przypadku. Bo wiesz, nie dość że jestem dzieckiem betonowej dżungli to rodem z głębokiego PRL. Fatum, fatum.
Iwona Kmita
27 kwietnia 2018 — 15:43
Ubawiłaś mnie – Czy to możliwe? No na facetów zawsze można liczyć;-) Trądziki szczęśliwie nie miałam a z kosmetyków do make-upu to tylko tusz „pluty” i ewentualnie czarny ołówek.
anabell
28 kwietnia 2018 — 15:00
Miał pecha, trafił na jakąś mało bystrą ekspedientkę.
W latach 90′ mieliśmy spółkę z o.o. i „produkowaliśmy” perfumy – tak naprawdę to je po prostu konfekcjonowaliśmy do butelek własnego projektu. Wtedy ceniłam sobie Poison. I od tamtej pory nie używam żadnych perfum- wszystkie mnie przyprawiają o mdłości.
Żałuję, że nie mieliśmy spółki produkującej czekoladę- pewnie teraz nie wzięłabym żadnej do ust, a tak to się zajadam taką ponad 70% kakao.
Iwona Kmita
28 kwietnia 2018 — 15:19
ale taka podobno jest zdrowa:)
Lidia
27 kwietnia 2018 — 12:04
Kąpiele z szyszką, czy ktoś to jeszcze pamięta??? To dopiero była „aromaterapia” – intensywność szyszki z Polleny Aromy mogła naprawdę powalać;-)
Poza tym: szampon zielone jabłuszko. W sumie ktoś mógłby pokusić się o re-edycję.
Mydełko i krem Bambino – tu receptura i nuta zapachowa niemal nie zmieniona.
Moja młodość przypadła na wczesne lata 90-te, więc dezodorant Limara, perfumy Exclamation (pachnieć krzykiem, z wykrzyknikiem!) i pierwsza marka makijażowa skrojona pod nastolatki Miss Sporty. A marzeniem były wtedy kosmetyki Bourjois, powiew luksusu, nie na kieszeń licealistek niestety;-)
Iwona Kmita
27 kwietnia 2018 — 15:41
Szyszkę to ja z późnego dzieciństwa pamiętam. Zapach mało nie zadusił w małej łazience. A zielone jabłuszko to był prawdziwy hit:)
Mirosława
27 kwietnia 2018 — 15:06
A o Masumi i Blase już dziewczyny nie pamiętacie? Oszczędzałam przez rok, aby na ślub wypsikać się Antilope, która przez ten czas zwietrzała…:)No i „Zielone jabłuszko” taki polski zachodni sznyt…
Iwona Kmita
27 kwietnia 2018 — 15:39
Własnie ja chciałam o Masumi wspomnieć – bardzo lubiłam.I Antilope też!
Jaga
27 kwietnia 2018 — 17:32
A wiesz, że moja mama też używała Soir de Paris . Niestety , był wtedy do nabycia tylko w Pewexie
iwona
27 kwietnia 2018 — 20:51
Dlatego własnie ten Pewex się w komentarzach przewija:)
Anna M.
27 kwietnia 2018 — 17:57
Zielone jabłuszko znienawidziłam, gdy pewnego razu mąż wrócił z delegacji cały dumny, że kupił pięć flakonów jabłuszkowego szamponu. Tylko że jakoś torba mu przeciekła… No jasne, że mu przeciekła, bo trzy szklane pojemniki się stłukły. Cały dom, jego ciuchy, nie mówiąc o podróżnej torbie, śmierdziały tym skondensowanym jabłuszkiem nie do wytrzymania.
Monika
27 kwietnia 2018 — 23:03
Ach to były czasy. Za buteleczkę perfum Evasion z Pewexu oddałabym wówczas wszystko, a jak już je dostałam, to starczały na 2 lata. Krem Ponds też był hitem. Lokówkę testowałem na koledze przed jego studniówką. Z lekkim tylko poparzeniem zatanczył poloneza.
Miło się wspomina. Dzięki Aniu za te wspomnienia
Iwona Kmita
28 kwietnia 2018 — 11:21
Evasion są też w moich wspomnieniach:)
Stokrotka
28 kwietnia 2018 — 06:19
Pewnie zapamiętałabym wszystkie kremy i kosmetyki upiększające jakie stosowałam w młodości gdyby nie to, że byłam uczulona na wszelkie tusze i szminki. Wyobrażasz sobie, że nawet do ślubu szłam nieumalowana? Wolałam wyglądać szaro niż być czerwona i zapuchnięta.
Ale rzęsy kilka razy malowałam jakimś zagranicznym tuszem …. ale i tak to plucie do pudełeczka zapamiętałam najlepiej :-)))
A perfum używałam bardzo róznych. Pamiętam Masumi i Poison.
Iwona Kmita
28 kwietnia 2018 — 11:20
I do dzisiaj jesteś uczulona? Mam nadzieje, że w dobie kosmetyków antyalergicznych coś sobie znalazłaś:) Fajnie, że zajrzałaś, Stokrotko:)
Stokrotka
29 kwietnia 2018 — 08:07
Dzisiaj to już nawet nie próbuję. Bo i po co?
I tak jestem piękna i młoda :-)))
iwona
29 kwietnia 2018 — 13:45
Co do tego to zgoda 🙂
podróżniczka
28 kwietnia 2018 — 12:00
Sam początek wart podkreślenia – czasy SŁUSZNIE minione 😉
Joanna
28 kwietnia 2018 — 14:36
Urodziłam się na początku lat 80., ale mało pamiętam z tych czasów. Pamiętam za to wybuch kapitalizmu, pierwsze reklamy w TV (dezodorant Limara!) i pastę do zębów Tutti-Frutti 🙂
iwona
29 kwietnia 2018 — 13:46
W sumie to fajnie, że pamietasz te lepsze czasy:)
Agnieszka
28 kwietnia 2018 — 22:03
O taak… perfumy Być może to nawet chyba w jakiejś polskiej komedii „grały” 😉 Pamiętam te zapachy… Na toaletce u babci zawsze stała Pani Walewska i krem Nivea. Pamiętam jeszcze perfumy Kobako, których kiedyś używała moja mama. O tuszu do rzęs tylko słyszałam – chyba nie miałabym tyle cierpliwości! Natomiast Pewex i powiew zachodu… to było coś 😉
Iwona Kmita
29 kwietnia 2018 — 13:48
O, właśnie, jeszcze Kobako – też pamiętam, dzięki:)
Greenelka
29 kwietnia 2018 — 18:32
Najśmieszniejsze jest to, że tęskniłam za zachodnimi kosmetykami, a teraz robie prawie wszystko sama… A perfumy kupuję tylko wegańskie i nietestowane na zwierzętach. Nie nęcą mnie wcale półki w Rossmanie.
Mam nadzieję, że nie uznasz tego za spam, ale jeśli masz ochotę, też o tych rzeczach pisałam.
http://greenelka.com/perfumy-albo-podroz-retro-w-rozowych-rekawiczkach/
Iwona Kmita
29 kwietnia 2018 — 21:37
No coś ty, chętnie poczytam, Ania pewnie też:)
Iwona Zmyslona
30 kwietnia 2018 — 02:38
W kosmetykach miałam i mam słabe rozeznanie. Pamiętam wymienione przez Ciebie perfumy i tusz do rzęs w kamieniu, niebieskie prostokątne pudełeczko, najpierw z samą szczoteczką, a później dodawano grzebyk. Produkty z „Pewexu” zaczęła kupować siostra w roku 1979, gdy urodziła się jej córka i była to „Humana”, a nie kosmetyki. Kremu „Nivea”, mydła i szamponu „Bambino” używam do dziś. Elektryczną lokówkę do włosów dostałam na studiach w roku 1974.
Marta Trzeciak
1 maja 2018 — 10:45
Mimo wszystko najlepsze moje wspomnienia wiążą się z zapachem zwykłego mydła w kostce. Intensywna, dość płaska woń czystości. Mój ukochany Dziadek (od wielu lat już nie żyje) mył sobie takim mydłem ręce i twarz po pracach ogrodowych. Siadałam mu na kolanach i pachniało właśnie tym mydłem i rozgrzaną słońcem skórą. 🙂
iwona
1 maja 2018 — 12:24
Skojarzenia często wiążą się z zapachem – w twoim przypadku dziadka. Nie dziwię się, że zapach mydła jest dla ciebie taki szczególny:)
Ultra
3 maja 2018 — 22:10
Iwonko, do dziś używam kremu Nivea. Pani Walewska również długo mi towarzyszyła, kwestia przyzwyczajenia. Najciekawsze, że staram się unikać tych reklamowanych na siłę kosmetyków, by nie wcierać tych ton chemii. Córka mojej koleżanki robi kosmetyki, więc podpowiada.
Serdeczności zasyłam
iwona
3 maja 2018 — 22:30
To mamy tak samo z unikaniem reklamowanych produktów – w moim przypadku wszystkich, nie tylko kosmetyków. Krem nivea cenię, ale uważam, że jest już dla mnie zbyt słaby. Kiedyś mi wystarczał. Pozdrawiam ciepło
Malina M
27 maja 2018 — 16:29
A mój zapach z tamtych lat to Antilope Weil Paris … szafa mojej Mamci pachniała tą wodą, za wodą, którą czasem podbierałam stała ukryta maleńka perfumka Antylopka 🙂 tej nie odważyłam się podbierać. Pierwszą własną dostałam od Rodziców po maturze … potem jeszcze była druga, od ukochanego chłopaka 🙂 to był nasz szczyt luksusu nabywany za bony w Pewexie …
Szukałam niedawno tej perfumy, nawet znalazłam ale pachnie inaczej
Iwona Kmita
27 maja 2018 — 19:03
Pamiętam, miała chyba takie jasnobrązowe pudełeczko, prawda?
Iwona Kmita
27 maja 2018 — 19:03
Pamiętam, miała chyba takie jasnobrązowe pudełeczko, prawda?
Igomama
3 lipca 2018 — 23:21
Świetne te wspominki.
Uwielbiam taki „powrót do przeszłości”.
Jako nastolatka nie używałam kremu i żadnych kosmetyków kolorowych, bo „młodości upiększać nie trzeba”.
Latem nie stosowało się też kremów z filtrem, więc wakacje nad morzem zawsze kończyły się odpadaniem płatów skóry… (dziś już nie widziałam, by komukolwiek schodziła skóra na plecach na plaży)
A na trądzik „Filipinka” zalecała też maseczkę z drożdży piwnych oraz napój drożdżowy. Do dziś pamiętam nieznośny (dla mnie) smak tej mikstury.
Dziękuję Iwonko za te cudowne „przypominajki”…
Iwona Kmita
3 lipca 2018 — 23:42
To były czasy, prawda? Było sporo do zapamiętania:)
Igomama
4 lipca 2018 — 21:54
Prawda Iwonko. 🙂
I jeszcze mi się przypomniało, że włosy rozjaśniało się naparem z rumianku. Płukałam włosy rumiankiem prawie po każdym myciu, a efekt niestety był znikomy… 🙂
JOL
11 października 2018 — 19:55
Pamiętam tusz w kamieniu w niebieskim pudełeczku. Miał szczoteczke szerszą niż pozostałe tusze. Śmiałam się, że to mini szczoteczka do zębów. Ale super malowała rzęsy. Niestety był dostępny tylko w Pewexie, więc trzeba kupić dolary lub bony. To chyba był tusz marki Bourjois.
Iwona Kmita
11 października 2018 — 20:43
Fajne są takie wspomnienia, prawda?