Iwona Kmita

Matka, żona, redaktorka.

Anki przygody z urodą

Dziś znowu chcę namówić Was na podróż w czasie z byłą redaktorką naczelną „Filipinki”. Tym razem Ania wspomina, w jaki sposób dbało się o urodę w czasach słusznie mininych.

Najpierw zapachy

Dla mnie akurat mają wielkie znaczenie. Pamiętam ten wieczór: leżę już w łóżku, rodzice wybierają się do znajomych. Mama nachyla się nade mną na dobranoc i czuję ten zapach. Nie umiem powiedzieć, czy to fiołki, czy jakaś zmysłowa mieszanka kwiatów. Soir de Paris. Kupowała je babcia przed wojną i śpiewała: Najmilsza jednak była bluzeczka twa zamszowa pachnąca mocno Soir de Paris. Zrewitalizował tę piosenkę Michał Rudaś i śpiewa moim zdaniem sto razy lepiej niż kiedyś Mieczysław Fogg (posłuchajcie, jeśli chcecie; https://www.youtube.com/watch?v=_8zjBa4U2aY).

Tata kupował mamie „suary” w komisach albo ciułał dolary i leciał do Pewexu. Potem na osiemnastkę dostałam swoją pierwszą fioletową buteleczkę ze złotą wieżą Eiffel’a na naklejce. Kilka lat temu, już po śmierci taty, kupiłam mamie „suary” w internecie. Buteleczka zmieniła kształt, chociaż nadal jest fiołkowa. Ale to już całkiem inny zapach. Po maturze pojechałam pierwszy raz w życiu do Francji i w wielkiej drogerii prawie oszalałam. W totalnym amoku wypróbowałam na sobie kilkanaście różnych zapachów i pomaszerowałam do kina. Musiałam wyjść po kwadransie, bo sama nie mogłam ze sobą wytrzymać, nie mówiąc o innych widzach, którzy odsuwali się ode mnie jak najdalej.
Za moich licealnych czasów na półkach stały jedynie dwa zapachy: Pani Walewska i Być Może, ale ścinały z nóg swoją intensywnością. Dezodorantów oczywiście nie było, pamiętam jak pojawił się męski Faun, pachnący tabaką, więc podprowadzałyśmy go ojcom i braciom.

A teraz o kremach

W łazience na półce leżał oczywiście krem Nivea w niebieskim, odwiecznym pudełku. Obowiązywała zasada, że młodość krasi i dziewczynom krem jest niepotrzebny, ba, zakazany, bo mają tłustą cerę. Pamiętam jak wraz z Edwardem Gierkiem pojawił się krem Ponds. W białym słoiczku, z różową nakrętką. Był puchaty jak bita śmietana, pachnący i w ogóle strasznie europejski. Nigdy nie zapomnę tego mojego pierwszego Pondsa, na którego wydawało się całe kieszonkowe i to chyba za trzy miesiące.

Słów kilka o fryzurze

Właściwie mogę powiedzieć, że razem z moją koleżanką z podwórka, Mariolką, byłyśmy prekursorkami elektrycznych lokówek. Otóż w każdej skrzynce na narzędzia można było znaleźć taki kawał żelastwa nazywany przebijakiem do ścian. Dziś może już nie istnieje, bo są wiertarki, ale wtedy miał go każdy tata. Wkładałyśmy przebijak do piecyka gazowego i czekałyśmy, aż się rozgrzeje. No i znowu zaręczam, ze nigdy nie uległyśmy poparzeniu, ani nie stanęłyśmy w ogniu. Przed studniówką, zgodnie z radą babci, pomaszerowałam do fryzjera, ale potem ze szlochem pobiegłam do domu wsadzić głowę pod kran. Przebijak był lepszy.

Makijaż więcej niż skromny

Moja babcia była niezwykle piękną kobietą i zawsze powtarzała: Pamiętaj, kobieta powinna mieć głowę od fryzjera i zawsze pomalowane usta. O tych ustach w liceum w ogóle nie myślałam, najważniejsze były oczy. W drogeriach jedyny tusz do rzęs to był Arcancil, w kamieniu, ze szczoteczką. Pluło się na tę szczoteczkę, a potem stawiało rzęsy „na sztachety”. Tusz się skawalał, więc następnym zabiegiem upiększającym było rozczesywanie rzęs igłą albo szpilką. Jakoś nigdy nie słyszałam, żeby którakolwiek z nas zrobiła sobie przy tej okazji krzywdę. Następnie należało jakoś się uczesać.

Ale najgorszy był trądzik

Zapewnienia, że sam przejdzie, tylko nas doprowadzała do rozpaczy. Nie przechodził, więc moja postępowa mama zaprowadziła mnie i moją przyjaciółkę Bożenkę do swojej kosmetyczki o pięknym imieniu Florentyna, zwanej panią Lolą. Kiedy po kilku godzinach ze zmasakrowanymi buziami, strupami i resztkami dawnej urody, wsiadłyśmy do tramwaju, usłyszałyśmy donośmy głos Bożenkowego taty: Rany Boskie, a co Wam się stało!

PS. Ciekawa jestem, jakie perfumy i kremy pamiętacie z dawnych lat, czy kojarzą się wam z kim bliskim?

Autorka Anna Mazurkiewicz była redaktorką naczelną kultowego dwutygodnika dla dziewczyn „Filipinka”, współredaktorką – razem z dyplomowaną kosmetyczką, Teresa Geyer – filipinkowej rubryki „Salon kosmetyczny” ,na podstawie której powstała też książka pod tym samym tytułem.

« »

Copyrights by Iwona Kmita. Theme by Piotr Kmita - UI/UX Designer Warszawa based on theme by Anders Norén