Gdy jest mi źle, zwłaszcza, kiedy nie bardzo wiem dlaczego, uprawiam taki emocjonalny fitness:
Po pierwsze: wyliczam sobie, za co mogę być wdzięczna losowi
Nie chodzi nawet o wielkie rzeczy typu: jestem zdrowa, mam udaną rodzinę, znalazłam dobrą pracę…Szukam tych bardziej zwyczajnych, codziennych. Są takie, tylko gdy wszystko idzie dobrze traktuje się je jak oczywistość, coś, co się należy. Na bo na przykład, gdy wracasz z fantastycznych wakacji to myślisz o tym w kategorii daru od losu? Daję głowę, że nie. Ja też nie. A przecież mogłam trafić na fatalną pogodę w moich ukochanych Pieninach i nie byłoby mowy o pójściu na szlak, zdobyciu Sokolicy i oszałamiającym widoku na przełom Dunajca. Pokój, który wynajęłam mógł okazać się zaniedbaną klitką (mimo zdjęć w sieci – kiedyś nam się to zdarzyło w Szczawnicy!), sąsiedzi mogli być głośni i prymitywni – to nam się nie zdarzyło na szczęście.
Albo – czy to coś wielkiego, że widziałaś fantastyczny zachód słońca nad morzem? Albo, że dziecko powiedziało ci, że jesteś spoko mamo? Te pozornie zwykłe chwile przywołuję w pamięci, gdy nie wiadomo dlaczego wszystko wydaje mi się bez sensu. Podobno samo poszukiwanie w myślach takich pozytywnych zdarzeń powoduje „wyrzut” hormonów szczęścia. Jak po fitnessie.
Po drugie: staram się nazwać uczucia, które mnie dopadły.
Kiedyś, gdy miałam chandrę zamykałam się w sobie. Co ci jest – pytał mąż, a ja mówiłam: nic takiego, nie wiem, to przejdzie. Teraz mówię, co czuję. Czasem jemu, a czasem sobie w myślach. Nazywam to uczucie, tą rzecz, tego człowieka, który mi psuje humor… Zauważyłam, że to pomaga, bo nagle „wróg” przestaje być obcy, wiem, z czym mam się zmierzyć. I mam wrażenie, że zaczynam kontrolować sytuację. Już nie jestem tylko zagubiona i smutna
– myślę, gdzie i jak szukać rozwiązania. Zamiast się zamartwiać, zaczynam kombinować, rozważać różne opcje. W ten sposób zmierzam do punktu numer 3:
Po trzecie: podejmuję decyzję.
Najgorzej jest pozostawać w zawieszeniu, myśleć o możliwych wyjściach z sytuacji i i nic nie robić. Bić się z myślami – co by było gdyby. Brak decyzji jest gorszy niż każda decyzja, którą się podejmie. Pewnie, nie ma co działać bez zastanowienia, ale też nie warto zastanawiać się w nieskończoność. Myślisz i myślisz więc musisz mieć jakieś opcje – w końcu trzeba wybrać jedną z nich i działać.
Ponad rok męczyłam się w poprzedniej pracy, czułam się źle, bo trafiłam w toksyczne środowisko. W tym czasie nie raz rozważałm, czy nie powinnam stamtąd uciekać i co się stanie, gdy to zrobię. Wiedziałam, że zostając niszczę sama siebie. Ale zaciskałam zęby bo uważałam, że lepiej mieć jakąś pracę niż nie mieć żadnej. Bałam się skazać na bezrobocie. Miotałam się. Wstawałam przybita rano i w takim samym nastroju kładłam się spać. Bolała mnie głowa, bolał brzuch. Nie opiszę ulgi, jaką poczułam tego dnia, gdy podjęłam decyzję i złożyłam papier z wypowiedzeniem. Potem nie było od razu dobrze, ale było dużo lepiej. Była przede wszystkim ogromna ulga i poczucie wyzwolenia. Wiedziałam na czym stoję i co mam robić. Z czasem wszystko się poukładało. Każda zmiana w życiu jest po coś i prowadzi ku lepszemu. Wierzę w to.
Po czwarte: przytulam się…
Już tacy jesteśmy, że unikamy okazywania emocji, jesteśmy dzielni, obawiamy się okazać słabość nawet najbliższej osobie. Tak zostaliśmy wychowani, przynajmniej moi rówieśnicy. Jesteśmy dziećmi żłobków, nie mieliśmy mamy przy sobie przez cały dzień, nie było wtedy urlopów wychowawczych. Wtedy też nie było mody na przytulanie dziecka i okazywanie mu miłości. Dlatego teraz nie doceniamy znaczenia dotyku, nie mamy takiego nawyku. A przecież, gdy pogłaskasz kogoś bliskiego po twarzy, uściśniesz dłoń, przytulisz się to od razu jest ci lepiej. I tej osobie też. Przestajesz być sztywna, wtulasz się i czujesz, że teraz już będzie tylko dobrze. Obdarzasz emocjami tę osobę, dając jej poczucie, że jest bardzo ważna. I sama się tak czujesz. No właśnie, czy nie trzeba być wdzięcznym (patrz p. 1), że mamy taką osobę koło siebie?
Po piąte: piszę bloga
To był trudny moment – drugi raz w ciągu roku zmieniłam pracę. Wpadłam w amok szukania nowej, nie mogłam się odczepić od komputera. A jednocześnie dzień mi przepływał jak woda między palcami. Zabijałam wolny czas, co to pojawił się tak nagle i to też nie było fajne. Bo ile można odsypiać, czytać, sprzątać. I wtedy słyszę od syna – mama, pisz bloga. Ja??? Trochę to trwało, a jednak zaczęłam. I proszę – coraz bardziej to lubię. Czasami, gdy snuję się po internecie i czytam wpisy innych blogerek, widzę, że to w większości młode dziewczyny, mają inne problemy i… wiele komentarzy pod wpisami. Ale się nie zniechęcam. Cieszę się z każdego postu u siebie i będę pisać tak długo, jak długo będę miała o czym i mi to będzie sprawiało przyjemność.
Ty nie musisz blogować, ale znajdź sobie jakieś „kółko zainteresowań”. Nie jesteś przecież w życiu wyłącznie mamą, babcią, żoną…
Ilona
9 sierpnia 2016 — 10:39
I widok na warszawski manhattan, i grzyb w lesie, cudowne dni z córkami, wieczór z Nina i Darkiem, wypady z przyjaciółkami na Starówkę 🙂
No właśnie, wypad z przyjaciółkami…
Iwona Kmita
9 sierpnia 2016 — 13:00
No właśnie, czekam już na kolejne spotkanie. Dobre samopoczucie gwarantowane
Dorota
9 sierpnia 2016 — 10:42
Tak…. Punkt 1 – w punkt. Zaczynam realizować. Wnuki właśnie mi powiedziały, jak bardzo mnie kochają. I oczywiście się przytuliliśmy. Więc punkt 4 też mam zaliczony. Dzięki, Iwonko 🙂
Iwona Kmita
9 sierpnia 2016 — 14:20
Cała przyjemność po mojej stronie.
lukasz m
9 sierpnia 2016 — 10:56
bardzo ciekawy wpis… i jakże prawdziwy… często bardzo trudno znaleźć w sobie tyle siły zeby samemu zmierzyć sie z rożnymi sytuacjami… grunt to mieć wsparcie wsród bliskich… czy to rodziny, czy znajomych… walka z jakakolwiek niedogodnością w pojedynkę jest znacznie trudniejsza … zaciska sie zeby i przeczekuje kolejny dzien, tym samym tkwiąc w sytuacji niekomfortowej… trzeba mieć naprawdę wielka odwagę by byc absolutnie uczciwym wobec samego siebie i zdawać sobie sprawę co daje nam ta sile, nazywać rzeczy po imieniu! nie maskować i jak trzeba zmieniać! a wtedy juz bedzie na pewno łatwiej… i czasem warto zaryzykować … nauczyć sie cieszyć takze tymi małymi rzeczami dnia codziennego, nie czekając az fala szczescia sama na nas spłynie… ps. wiem, ze ten blog kierowany jest głownie do Was Dziewczyny, ale naprawdę lubie go sobie czytać… i bardzo dobrze Iwonko, ze posluchalas Piotrka! dobra robota i czekam na kolejne wpisy!
Iwona Kmita
9 sierpnia 2016 — 13:02
Łukasz, to wspaniale, że komentujesz. Tym bardziej, że zawsze tak mądrze, dojrzale. Dzięki i zapraszam do czytania i kolejnych wpisów.
Anna M.
10 sierpnia 2016 — 11:04
Iwonko, pominąwszy fakt, że nie piszę bloga, tylko różne inne rzeczy, no i oczywiście, że zapomniałaś o spotkaniu z przyjaciółkami, wszystkie pozostałe punkty zaliczam. Dodałabym do pierwszego – nigdy nie rozpamiętuj złych rzeczy, one popłynęły z biegiem rzeki; pamiętaj tylko to, co się zdarzyło dobrego, ergo – wracamy do punkty wyjścia, to, za co jesteś wdzięczna losowi. I moje piąte – każdego dnia zrób sobie jakąś drobną (albo wielką!) przyjemność, o której pomyślisz przed zaśnięciem. No a ja mam jeszcze sezonowe kuchenne ADHD, które mnie adrenalinuje totalnie…
Iwona
10 sierpnia 2016 — 12:14
O to, to. O tych drobnych przyjemnościach faktycznie zapomniałam, a one tak człowiekowi pomagają. Dobra książka, lampka wina, spotkanie z przyjaciółką, kupno ciucha i wiele, wiele innych. Punkt 6. gotowy. Dzięki Ania
Jola
10 sierpnia 2016 — 18:20
Podpisuję się, szczególnie pod punktem pierwszym, żeby szukać małych szczęść… Z czasem złożą się na coś większego. Pozdrawiam
Iwona Kmita
10 sierpnia 2016 — 21:04
Myślę, że nawet jeśli się nie złożą to każde małe szczęście cieszy. Dzięki Jolu
Jola
13 sierpnia 2016 — 09:06
Mogą się złożyć na bardziej pozytywny stosunek do świata i szczęśliwsze życie w rezultacie…
Edyta
10 sierpnia 2016 — 20:29
Po pierwsze: idę do lasu. Spacer po lesie to moja forma medytacji, słucham ptaków, czuję zapach mchu, kwiatów i staram się oczyścić umysł. Po drugie: rozmawiam z mężem, zawsze muszę się wygadać, a on jest dobrym słuchaczem. Po trzecie: Twój punkt pierwszy.
Iwona Kmita
10 sierpnia 2016 — 21:06
A potem wracasz z lasu i robisz te wszystkie piękne rzeczy, które widzę na twoim blogu. To ci pewnie też sprawia radość i uspokaja.
Dawid Konopka || Marzeniawcele.pl
11 sierpnia 2016 — 10:08
Po 6 czytam dobrą książkę i zapominam o całym świecie. Po 7 idę ćwiczyć, a endorfiny przychodzą same.
Masz ciekawy zbiór punktów. Podobał mi się zwłaszcza punkt 5 😛
Iwona Kmita
11 sierpnia 2016 — 10:35
Mnie się podoba, że każda osoba, która komentuje dodaje swoje własne sposoby. Pozbieram wszystkie potem i zrobię kompletny zestaw sprawdzonych sposobów na poprawę samopoczucia 🙂
Monika
11 sierpnia 2016 — 10:56
Dobre rady:) U mnie trochę gorzej z przytulaniem, jak mam zły humor, to nie można mnie dotknąć, bo biję:)
Ola, BaBassment
11 sierpnia 2016 — 16:07
Ciekawie napisane. Myślę, że każdy z nas ma swoje sposoby, ale warto szukać inspiracji:).
www.kasiaekiert.pl
17 sierpnia 2016 — 07:38
ja jeszcze robię trening 🙂
Ale najskuteczniejsze jest właśnie przypomnienie sobie za co jesteśmy wdzięczni 🙂
Iwona
17 sierpnia 2016 — 12:00
Tak, na mnie też to działa. Wtedy człowiek sobie uzmysławia, że tak naprawdę wiele osiągnął i ma powody do radości i dumy – często 🙂
Ania W
28 sierpnia 2016 — 22:15
Przytulanko i blog najlepsze na wszystko 🙂
ACupOfCoffeeSolvesEverything
2 września 2016 — 18:55
Przytulanie, drzemka, kawa, książka, rozmowa, trening, spacer…
można sobie pomóc na wiele sposobów
oto ja
2 października 2016 — 23:46
Właściwie wszystko co opisałaś czynię. To i samopoczucie raczej mam dobre. CO dodam od siebie? Spacer na łonie natury, przejażdżka na rowerze (mam taką fajną trasę 12 km – to w sam raz, by się zrelaksować), pyszne lody, dobra książka, fotografowanie, służbowo trochę dotykam internetu i to mnie relaksuje. No i oczywiście pisanie bloga, które wg mnie daje bloggerowi bardzo dużo korzyści.
Pozdrawiam 😉
Iwona Kmita
2 października 2016 — 23:55
Ja jestem początkująca blogerką, ale właśnie zaczynam dostrzegać przyjemność blogowania, kontaktów i poznawania innych ludzi.
Iwona Zmyślona
22 października 2016 — 19:19
Rozkręcasz się, coraz więcej wpisów osobistych, a nie tylko rozważań ogólnoludzkich. Pozdrawiam.
Iwona Kmita
23 października 2016 — 00:23
Dziekuję 🙂
L.B.
19 listopada 2016 — 15:35
Świetne sposoby. Podobają mi się i chyba też zacznę stosować. 😉 Czasem trudno uspokoić emocje. A jeśli chodzi o pracę, to choć jest ryzyko, że się nie znajdzie czegoś lepszego, to myślę, że lepiej ją zmienić niż się męczyć.
Iwona Kmita
20 listopada 2016 — 15:13
Zdecydowanie lepiej. Wiem to dobrze z własnego doświadczenia. Z perspektywy czasu żałuję tego straconego roku, który w dodatku odbił mi się na zdrowiu.
Seeker
16 września 2017 — 20:59
Bardzo fajne sposoby na poprawę nastroju. Ja dodałabym jeszcze muzykę, choć zdaję sobie sprawę z tego, jak banalnie to brzmi.
Często wkładam do uszu słuchawki od mojej mp3 i zastanawiam się, do jakich piosenek będzie mnie dziś ciągnąć? Kiedy jest mi „dziwnie” i nie wiem nawet, jak ja się właściwie czuję (szwankuje u mnie Pani punkt 2), przelatuję piosenki na liście (a jest ich setki i z różnych rodzajów) i w szoku jestem, czego nie mogę danego dnia znieść, a przy czym mam ochotę się rozpłakać/śmiać/biec/tańczyć i śpiewam na środku miasta.
Kiedyś „zapodałam” sobie muzyczne katharsis w łóżku, przy zgaszonym świetle i śpiącym obok mężu- nie wiedziałam, że gardło można sobie zedrzeć nawet bezgłośnie „drąc” się do Whitney Houston 🙂
Iwona Kmita
16 września 2017 — 22:02
Bardzo lubię czytać twoje komentarze. I proszę, zwracajmy się do siebie po imieniu:)
Seeker
16 września 2017 — 22:32
Naprawdę?
Ale Pani tak dostojnie i elegancko wygląda, że aż się prosi tak zwracać 😀
Bynajmniej, jestem Sylwia 🙂
iwona
17 września 2017 — 10:35
Iwona:)
Seeker
17 września 2017 — 13:51
Miałam mocne przypuszczenia, że właśnie Iwona haha 😀