Wprawdzie przy takiej pogodzie, jaką mamy ostatnio, nie chodzi się w góry, ale tym bardziej warto powspominać letnie wędrówki.
Urlop miałam króciutki – tydzień w górach. Mogłabym wam opowiadać, jak piękne są Tatry, jakie oszałamiające widoki, zachwycać się przyrodą. Bo to wszystko prawda. Postanowiłam jednak spojrzeć na moje wakacje z innej strony. Bo coś się wydarzyło w ciągu tego tygodnia – dowiedziałam się o sobie czegoś ważnego.
Jak się czegoś bardzo chce, to się uda
W Tatrach nie byliśmy z mężem już chyba 7 lat. Zniechęciły nas tłumy w górach i w samym Zakopanem. Ale już bardzo zatęskniliśmy i w tym roku postanowiliśmy jechać tam po sezonie. Po 15 września dużego tłoku już zwykle nie ma, a pogoda nadal sprzyja wędrówkom. Po takiej przerwie bałam się czy podołam, tym bardziej, że na co dzień jestem człowiekiem zza biurka. A poza tym 7 lat to sporo – w tym czasie przekroczyłam półwiecze, bałam się o swoją kondycję. Pierwszego dnia mieliśmy pójść na krótki spacer, taki dla rozruchu. No nie był krótki… Ruszyliśmy z Doliny Strążyskiej w stronę Doliny Małej Łąki a potem do Kościeliskiej. Z krótkiego spaceru zrobiły się 4 godziny i to w ciężkim upale, a w nogach mieliśmy – ok. 11 km. Ale ja się zmęczyłam, jak miałam dość. Jednak się uparłam, żeby dać radę! Bo kiedyś nie miałam z taką trasą problemu…
Gdy osiągniesz cel, zapominasz o wcześniejszych trudnościach
Nie wiem, czy to ze zmęczenia czy od gorąca, pewnie od obu naraz, ale byłam czerwona jak burak i zalewał mnie pot. Jednak… udało się! Dotarliśmy do Doliny Kościeliskiej, na szczęście w miejscu, gdzie było już blisko wyjścia. Jeszcze tylko jakieś 20 minut i doszliśmy do karczmy w Kirach, gdzie czekało… chłodne piwo. Ależ było dobre. Jak nigdy. I powiem wam, że siedząc tak zadowolona z siebie naprawdę zapomniałam o tym całym zmęczeniu, o obolałych, poobijanych palcach u stóp. Miałam świetny humor. Prawie czułam ten wyrzut endorfin i zadowolenie, że mi się udało. Zamiast się krzywić z bólu, gdy wstawałam z krzesła, śmiałam się, że idę jak nie na swoich nogach. Wiem, że dla wielu z was ta moja wędrówka to była zaledwie wprawka. Ale dla mnie to prawdziwa wyprawa i sprawdzian swoich możliwości. Byłam z siebie dumna jak rzadko.
Warto się trzymać wyznaczonego celu
Zawsze sądziłam, że lepiej mieć w zanadrzu plan B, przygotować inną opcję, żeby potem rozczarowanie było mniejsze. Ale kilka razy przekonałam się, że taki plan B osłabia determinację, kusi, żeby z niego skorzystać przy pierwszym potknięciu. To tak, jakbym już na samym początku brała pod uwagę porażkę i ją usprawiedliwiała.
Drugiego dnia postanowiliśmy iść do Hali Gąsienicowej – z Kuźnic, przez Dolinę Jaworzynki. Powrót miał być przez Boczań i znowu do Kuźnic. Od rana dopytywałam męża, czy jest jakiś odwrót, gdybym nie dała rady iść dalej. Nudziłam, że bolą mnie nogi, że dawno nie chodziłam, że dziś to powinnam odpocząć, bo przecież nie jestem w tych górach za karę. To w końcu urlop jest. Ale on mówił, że w Tatrach nie ma krótkich tras i albo idziemy, albo nie. Wjechał mi na ambicję – poszliśmy. Oj, daleko to było i w dodatku stromo, wysokie, kamieniste stopnie. Ledwo zadzierałam nogi do góry… Parę razy pomyślałam, że nie muszę się męczyć, że mogę po prostu odwrócić się na pięcie i iść tą samą drogą z powrotem. Taki był ten mój plan B. Ale nie zawróciłam. Było mi głupio, bo mąż szedł jak gdyby nigdy nic, a też miał przerwę w chodzeniu i jest ciut ode mnie starszy. No to i ja się wspinałam. A najgorszy był powrót. Nie cierpię schodzenia. Droga była dłuuuuuga i nuuudna. Właściwie to szłam jak maszyna, próbowałam tak stawiać stopy, żeby nie bolały mnie palce. Jęczałam, narzekałam, ale zacisnęłam zęby i szłam dalej. Gdy wreszcie pokazały się te cholerne Kuźnice chciało mi się krzyczeć z radości. Maszerowałam ok. 5 godzin, przeszliśmy ok. 11 km.
Słabości są po to, żeby je zwalczyć
Kolejnego dnia szliśmy 5 godzin, przeszliśmy ponad 15 km. Trasa wiodła ze Strążyskiej ścieżką Pod Reglami, do Doliny Białego i ścieżki Nad Reglami do Kalatówek i stamtąd do Kuźnic. Sporo prawda? I postęp był bo dłuższą trasę przeszliśmy w krótszym czasie. I nogi już tak mnie nie bolały, i kondycję miałam lepszą. Wysiłek z poprzednich dni się opłacił więc na zimne piwo zasłużyłam jeszcze bardziej. Może jestem trochę słabsza niż te 7 lat temu, ale nie mam się czego wstydzić.
Po 27 latach razem wciąż mogę mówić, że jesteśmy fajną parą
To chyba jest najważniejsze z moich, naszych osiągnięć. Lubimy z mężem spędzać razem czas, nie nudzimy się ze sobą, potrafimy się śmiać z tych samych rzeczy, potrafimy gadać ze sobą i wspólnie pomilczeć. Urlop to jednak pewien sprawdzian. Na co dzień nie jesteśmy ze sobą od rana do nocy, a na wyjeździe tak. I po raz kolejny okazało się, że jest nam ze sobą dobrze. Że mamy o czym rozmawiać, że się nie nudzimy, że z podobnych rzeczy się śmiejemy i podobne nas wkurzają. Już tylko dlatego warto było się pomęczyć żeby się znów o tym przekonać.
Ciekawa jestem waszych zmagań ze sobą i czego was nauczyły…
Margot
19 października 2016 — 14:58
Tak to jest, że wyjazdy sprawdzają związek, jak widzę, niezależnie od etapu jego rozwoju… Muszę przyznać, że wyjazdy w góry to mój sposób na testowanie mężczyzn. 😉 Jak kandydat na partnera marudzi, że musi chodzić 9 godzin po kamieniach, to nic z tego nie będzie, bo ja góry kocham! Tam się czuję najlepiej. Z racji dolnośląskiego pochodzenia ulubiłam sobie Sudety – chyba najbardziej Izery i Masyw Śnieżnika (do jazdy rowerem) oraz Karkonosze (do chodzenia). Zapraszam do odwiedzenia tych gór – mam opracowane trasy i adresy na świetne miejscówki. 🙂
Iwona
19 października 2016 — 15:16
O, to dobra wiadomość o tych miejscówkach. Z tym bywają kłopoty. Na pewno Cię poproszę, gdy ruszymy w Twoje strony. A rozważamy to, bo tamtych okolic prawie nie znamy. Kiedyś byliśmy w Kudowie i pochodziliśmy po okolicznych górach i bardzo nam się podobało, byliśmy też wtedy na Śnieżniku 🙂
oto ja
19 października 2016 — 16:36
Właściwie chce mi się napisać, ze obiema rękami podpisuję się pod Twoim tekstem.
Wędrówki górskie, zmęczenie, zdobycie szczytu, satysfakcja, a potem już się zapomina jak było ciężko ? A góry, czy to wyższe Tatry czy inne niższe, to dla mnie nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Radość ze zdobywania szczytów, przyjemność przebywania na łonie natury, to chyba jest istota sprawy. Jednak najbardziej zaciekawił mnie ostatni akapit dotyczący Was jako małżonków. Pierwsze skojarzenie po przeczytaniu tego fragmentu – pomyślałam: My też (to chyba fajnie, że po 30 wspólnie spędzonych latach można napisać właśnie takie stwierdzenie). Gratuluję i pozdrawiam ?
Iwona Kmita
19 października 2016 — 17:45
Dziękuję bardzo. I Tobie również gratuluję, bo jak wnioskuję obu nam się udało trafić na fajnych mężczyzn. A im więcej mam lat, tym to jest dla mnie ważniejsze – że jest, że rozumie, wspiera, że mi się chce do domu wracać.
maradag
19 października 2016 — 18:46
Powiem jedno: zazdroszczę…..
Zazroszcze podwójnie.
Po pierwsze wycieczki zazdroszczę. Byłam wprawdzie zeszłego roku, w czerwcu, ale tylko 4 dni. I po jeszcze dłuższej przerwie…
Po drugie, byłam sama…. I to jest ten inny powód do zazdrości….
Ojca moich Żuczków nie ma wśród nas od kilkunastu lat, a dalej jakoś nie miałam/nie mam szczęścia do bliskiego człowieka na co dzień….
Ach, rozklejam się znowu….
Iwona Kmita
19 października 2016 — 19:01
Rozumiem cię dobrze, we dwoje wszystko smakuje lepiej, wszystko czuje się mocniej i wszystko wydaje się łatwiejsze, nawet wejście na szczyt. Coś mi jednak mówi, że zła passa nie może trwać zbyt długo i potem wszystko się odwróci – czego ci z całego serca życzę. Pozdrawiam cieplutko
Bet
19 października 2016 — 19:24
Gratulacje! Za sprawność fizyczną oraz końcowy wniosek, który jest najlepszy z możliwych. Vivat zgrana para! A góry? No, cóż mają w sobie taką moc, która skłania do przedstawionych w tekście wniosków.
Na nudne odcinki mam receptę: zagłębić się w swoje myśli tak mocno, że nogi niosą jak automat i kilometry i wzniesienia mijają niezauważone a organizm chłonie wrażenia przyrody bez naszej woli. Nasiąka tym dobrem jak gąbka:))
Duma ze swoich osiągnięć jest bezcenna.
Iwona Kmita
19 października 2016 — 20:12
Dzięki. Wiesz zgadzam się z tym pochłanianiem piękna wokół. Mimo zmęczenia rejestrowałam widoki i mam je w głowie, a gdy mnie dopada gorszy moment – przywołuję pod powiekami. To działa, pozwala rozładować emocje. Tak samo na mnie działają wspomnienia z nad morza. Bo morze też bardzo kocham. Takie skrajne krajobrazy.
ariadna
19 października 2016 — 21:29
Nasze zmagania nie są tak karkołomne, jak Wasze i jeśli już, to chodzimy daleko, ale…płasko 😉
I też dobrze czujemy się ze sobą na tych wyjazdach. Podobnie, jak Ty i Twój mąż jesteśmy ze sobą od 27 lat (jeśli doliczyć okres przed ślubem, to 32 lata!).
Pozdrowienia ślę 🙂
Iwona Kmita
19 października 2016 — 21:37
Dzięki za pozdrowienia i komentarz. To budujące, że już kolejna osoba wspomina o swoim długoletnim związku. Jednak ludzie z naszego pokolenia są długodystansowcami 🙂 Nie wiem, czy się zgodzisz z moimi obserwacjami, ale zauważyłam, że młode pokolenie inaczej teraz podchodzi do związków, znacznie łatwiej się poddają, gdy napotykają na trudności. A my – jak na tych naszych wycieczkach – pełna mobilizacja i do przodu.
jotka
19 października 2016 — 22:35
Iwonko, jakbym sama pisała! Ile to razy narzekałam, że mąż ciągnie mnie tak wysoko i tak daleko, ale na mecie czułam taką satysfakcję i dumę!
Jestem mu wdzięczna, że motywował mnie do wysiłku, a zarazem tak tworzyła sie szczególna więź miedzy nami i zamiłowanie do górskich wędrówek.
Dlatego wiem, o czym piszesz, a jesteśmy razem 32 lata.
Pięknie opisałaś swoje górskie refleksje 🙂
Iwona
19 października 2016 — 22:47
Dziękuje bardzo. Tobie Jotko i wszystkim komentującym, bo okazało się, że dzięki blogowi trafiłam w sieci na kobiety, które widzą i czują podobnie jak ja.
lukasz m
20 października 2016 — 00:20
Siła człowieka to stawianie sobie celów, dążenie do ich realizacji… Urlop to dobry moment poznania swojej siły wlasnie. Nic trudnego pojechac i rozłożyć sie np. na plazy nie robiąc w zasadzie nic oprócz leżenia (choc i to moze byc wyzwaniem;-) )Najlepiej łączyć jedno z drugim… Dobrze kiedy urlop pozwala nam dalej poznawać nas samych, nasza wewnętrzna determinacje… Fajnie jest sprawdzać siebie samego! Udowadniać sobie jak ważna jest motywacja i realizacja postawionych sobie celów! To daje nam sile na pozniej… A taki „pracowity” urlop jak najbardziej moze byc świetnym odpoczynkiem. Ja, choc urlopowo czasem odpuszczam i jednak troche leniuchuje , to i tak te wyjazdy gdzie cos sie dzieje i na których mobilizuje sie do efektywnego spędzania czasu uważam za te najbardziej udane. To buduje doświadczenie i najlepiej pozwala poznac siebie samego… ps.Cieszy mnie, ze jesteście tak zgranym duetem i razem udowadniacie, ze warto!!!
Iwona Kmita
20 października 2016 — 07:38
Dzięki Łukasz, trudno coś dodać do twojego wpisu – jest właśnie tak, jak piszesz. Może tylko tyle dodam, że też czasem lubię poleniuchować, nie tylko na urlopie. Należy nam się, prawda?
A.
20 października 2016 — 05:50
Czasami warto zawalczyć o swoje plany i marzenia. I, gdy wydaje nam się, że nie mamy już siły to jednak w magiczny sposób odnajduje się ona…A radość ze spełnienia marzeń jest wielka:) Gdy ja przez depresję nie wychodziłam przez pewien czas z domu – traciłam wiele. Spotkania ze znajomymi, spacery. Życie przepływało mi przez palce. Dziś wiem, że nie warto się poddawać. Bo życie mamy tylko jedno;) Pozdrawiam
Iwona Kmita
20 października 2016 — 07:40
Jestem przekonana, że zawsze warto walczyć o swoje plany i marzenia. Nawet, gdy czasami wydają się mało osiągalne. Pozdrawiam 🙂
Anna
20 października 2016 — 13:39
Iwono, tylko raz byłam w Tatrach, ale było to bardzo dawno temu. Mieszkam na zachodzie Polski, więc nie po drodze mi taka wyprawa w Tatry. Częściej bywałam w Sudetach i dość dobrze je znam.
Jako pacjentka ortopedy nie zdołam dużo chodzić, więc zaniechałam wszelkich wypraw.
Najważniejsze, że Ty jesteś zadowolona ze wspólnej wycieczki z mężem i udało Ci się pokonać wszelkie trudności.
Iwona Kmita
20 października 2016 — 23:10
A ja słabo znam Sudety i bardzo chciałabym je lepiej poznać, ale z kolei z Warszawy jest tam bardzo daleko. Może w przyszłym roku spróbujemy?
Rena
20 października 2016 — 15:57
O bardzo dobrze to znam.
Moja największa satysfakcja – no cóż, jestem żdziebko starsza od Ciebie i mam takie tam schorzenia reumatyczno płucowe. te drugie na własne życzenie.
Wchodząc na Biskupią górę ,zlaedwie 900 m. na samym początku chciałam wrócić, bo nogi bolały, bo zaczęłam mieć zbyt krotki oddech – no nie dam rady sobie myślałam.
Przewodnik z sanatorium ,w którym wtedy przebywałam mi wytłumaczyl, że nie ma takiej opcji.Powoli oswoiłam się , uda przestały boleć, oddech się wyrównał.Weszłam na sam szczyt tej niewielkiej górki, i żeby było śmieszniej – na wieże widokową ,gdzie musiałam pokonać ileś tam stopni i pięterek. Radóść moja była okropna i do dzisiaj jestem z siebie dumna. W ubiegłym roku poknywałam na Maderze lewady i jakoś mi szło. Nie ważne ,że czasami zostawałam z tylu – przewodnik miał się martwić by stada nie pogubić. Po Maderze jakby lawiej się chodziło pomimo,że albo w górealbo w dół.
Przy takich wyprawach jednak brakuje t mi tej osoby ,z którą mogłabym dzielic zachwyt nad otaczającym mnie światem,,,
Zawsze sobie jednak myślę ,że człowiek nie może mieć wszystkiego….
Iwona Kmita
20 października 2016 — 23:02
To prawda, że we dwoje fajniej jest podróżować, także przez życie. Dlatego doceniam to, co mam. Bardzo ci gratuluje zdobycia szczytu, a 900 m to wcale nie jest mało. To wręcz sporo 🙂
L.B.
20 października 2016 — 20:48
Jej, jak ja bym chciała kiedyś pojechać w góry!
Podoba mi się to, co napisałaś o planie B, że przy pierwszym potknięciu chciałoby się z niego skorzystać, zamiast dalej trzymać się pierwszego planu i pokonywać słabości, działać, zamiast poddawać się. Tłumy faktycznie zniechęcają.
Iwona Kmita
20 października 2016 — 23:08
Kiedyś zawsze myślałam, że lepiej się przygotować na gorsze, bo jak się okaże że stało się to lepsze, to będzie miła niespodzianka. A jeśli nie – to nie będę rozczarowana. Teraz staram się jednak myśleć pozytywnie i zauważyłam, że to naprawdę zmienia spojrzenie na świat.
Jolanta
21 października 2016 — 15:43
Fajne podsumowanie dość długiego pożycia małżeńskiego! Wydaje mi się jednak, że na coś takiego, co Wam się przydarzyło, trzeba mocno zapracować. To raczej samo nie przychodzi – ot, tak sobie… Kiedy dwoje ludzi decyduje się ze sobą żyć, to oznacza tylko tyle, że właśnie zaczynają się najważniejsze egzaminy z życia. Gratulacje wielkie, że zdaliście je na szóstki! Mnie się udało dopiero za drugim razem, ale chyba nie na szóstkę (może na czwórkę?)…
Iwona Kmita
21 października 2016 — 16:33
A może jednak jesteś wobec was zbyt krytyczna? Z moich obserwacji wynika, że szósteczka wam się należy. Uściski 🙂
marmar.ski
22 października 2016 — 10:40
wspolne spedzanie czasu w sposob inny niz na kanapie prze tv zawsze jest dla pary dobry! i choc moze po kilku piewszych miesiacach to jeszcze jest fajne to w zwiazkach z coraz dluzszym stazem trzeba organizowac sobie czas inaczej 🙂 wspolne wyjazdy sprzyjaja dobrej atmosferze i zaciesnieniu wiezi 🙂 masz racje ale powiedzialabym ze jest mnostwo powodow zeby jechac na urlop!
Iwona Kmita
22 października 2016 — 11:38
Oczywiście, że jest mnóstwo powodów, ja jednak skupiłam się na tym, co dla mnie okazało się ważne, co pozwoliło mi bardziej poznać samą siebie. Pozdrawiam
Pcheła Po Godzinach
22 października 2016 — 10:59
Dla mnie każdy powód jest dobry żeby jechać na urlop 🙂
Aleksandra Bohojło / Esencja
22 października 2016 — 15:40
Do zasadności jakiegokolwiek wyjazdu przekonywać mnie nie trzeba 🙂 Wyjeżdżam dużo i często. W różnym składzie. Każdy wyjazd, nawet krótki, to możliwość poznania nie tylko nowych miejsc, ale też samej siebie. W zależności od charakteru i celu wyjazdu możemy też szlifować swoje umiejętności, wykorzystać czas na rzeczy, na które nie mamy czasu na co dzień, no i oczywiście wypocząć, choć moje wyjazdy są zwykle bardzo aktywne i intensywne, ale ja tak lubię i w ten właśnie sposób wypoczywam, ładuję akumulatory i łapię świeże spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość.
Iwona Kmita
22 października 2016 — 16:02
Właśnie o takim podejściu do wypoczynku myślałam. Ja też, mimo zmęczenia, wróciłam wypoczęta. Dzięki za komentarz, pozdrawiam 🙂
Iwona Zmyślona
9 listopada 2016 — 05:38
Jedni zmagają się z górami,inni z chorobami, a wszyscy z życiem. Czego się w tym czasie uczymy? Poznajemy siebie. Ukłony tym razem dla nieco starszego męża, za to że dał radę „dorównać” młodszej żonie. Dla Ciebie Imienniczko buziaki.
Patryk Wita (Pszczerry)
17 listopada 2016 — 22:18
Urlop należy się każdemu bez wyjątku. Nawet gdy wykonuje najbardziej banalną i prostą pracę. Wypoczynek, czas dla siebie są niezwykle ważne. Bardzo zwięźle napisane, lubię do Ciebie zaglądać. 🙂
Iwona Kmita
21 listopada 2016 — 17:38
Dziękuję, cieszę się 🙂