Iwona Kmita

Matka, żona, redaktorka.

5 powodów, by jechać na urlop

Wprawdzie przy takiej pogodzie, jaką mamy ostatnio, nie chodzi się w góry, ale tym bardziej warto powspominać letnie wędrówki.

Urlop miałam króciutki – tydzień w górach. Mogłabym wam opowiadać, jak piękne są Tatry, jakie oszałamiające widoki, zachwycać się przyrodą. Bo to wszystko prawda. Postanowiłam jednak spojrzeć na moje wakacje z innej strony. Bo coś się wydarzyło w ciągu tego tygodnia – dowiedziałam się o sobie czegoś ważnego.


Jak się czegoś bardzo chce, to się uda

W Tatrach nie byliśmy z mężem już chyba 7 lat. Zniechęciły nas tłumy w górach i w samym Zakopanem. Ale już bardzo zatęskniliśmy i w tym roku postanowiliśmy jechać tam po sezonie. Po 15 września dużego tłoku już zwykle nie ma, a pogoda nadal sprzyja wędrówkom. Po takiej przerwie bałam się czy podołam, tym bardziej, że na co dzień jestem człowiekiem zza biurka. A poza tym 7 lat to sporo – w tym czasie przekroczyłam półwiecze, bałam się o swoją kondycję. Pierwszego dnia mieliśmy pójść na krótki spacer, taki dla rozruchu. No nie był krótki… Ruszyliśmy z Doliny Strążyskiej w stronę Doliny Małej Łąki a potem do Kościeliskiej. Z krótkiego spaceru zrobiły się 4 godziny i to w ciężkim upale, a w nogach mieliśmy – ok. 11 km. Ale ja się zmęczyłam, jak miałam dość. Jednak się uparłam, żeby dać radę! Bo kiedyś nie miałam z taką trasą problemu…

dzien1

Gdy osiągniesz cel, zapominasz o wcześniejszych trudnościach

Nie wiem, czy to ze zmęczenia czy od gorąca, pewnie od obu naraz, ale byłam czerwona jak burak i zalewał mnie pot. Jednak… udało się! Dotarliśmy do Doliny Kościeliskiej, na szczęście w miejscu, gdzie było już blisko wyjścia. Jeszcze tylko jakieś 20 minut i doszliśmy do karczmy w Kirach, gdzie czekało… chłodne piwo. Ależ było dobre. Jak nigdy. I powiem wam, że siedząc tak zadowolona z siebie naprawdę zapomniałam o tym całym zmęczeniu, o obolałych, poobijanych palcach u stóp. Miałam świetny humor. Prawie czułam ten wyrzut endorfin i zadowolenie, że mi się udało. Zamiast się krzywić z bólu, gdy wstawałam z krzesła, śmiałam się, że idę jak nie na swoich nogach. Wiem, że dla wielu z was ta moja wędrówka to była zaledwie wprawka. Ale dla mnie to prawdziwa wyprawa i sprawdzian swoich możliwości. Byłam z siebie dumna jak rzadko.

Warto się trzymać wyznaczonego celu

Zawsze sądziłam, że lepiej mieć w zanadrzu plan B, przygotować inną opcję, żeby potem rozczarowanie było mniejsze. Ale kilka razy przekonałam się, że taki plan B osłabia determinację, kusi, żeby z niego skorzystać przy pierwszym potknięciu. To tak, jakbym już na samym początku brała pod uwagę porażkę i ją usprawiedliwiała.
Drugiego dnia postanowiliśmy iść do Hali Gąsienicowej – z Kuźnic, przez Dolinę Jaworzynki. Powrót miał być przez Boczań i znowu do Kuźnic. Od rana dopytywałam męża, czy jest jakiś odwrót, gdybym nie dała rady iść dalej. Nudziłam, że bolą mnie nogi, że dawno nie chodziłam, że dziś to powinnam odpocząć, bo przecież nie jestem w tych górach za karę. To w końcu urlop jest. Ale on mówił, że w Tatrach nie ma krótkich tras i albo idziemy, albo nie. Wjechał mi na ambicję – poszliśmy. Oj, daleko to było i w dodatku stromo, wysokie, kamieniste stopnie. Ledwo zadzierałam nogi do góry… Parę razy pomyślałam, że nie muszę się męczyć, że mogę po prostu odwrócić się na pięcie i iść tą samą drogą z powrotem. Taki był ten mój plan B. Ale nie zawróciłam. Było mi głupio, bo mąż szedł jak gdyby nigdy nic, a też miał przerwę w chodzeniu i jest ciut ode mnie starszy. No to i ja się wspinałam. A najgorszy był powrót. Nie cierpię schodzenia. Droga była dłuuuuuga i nuuudna. Właściwie to szłam jak maszyna, próbowałam tak stawiać stopy, żeby nie bolały mnie palce. Jęczałam, narzekałam, ale zacisnęłam zęby i szłam dalej. Gdy wreszcie pokazały się te cholerne Kuźnice chciało mi się krzyczeć z radości. Maszerowałam ok. 5 godzin, przeszliśmy ok. 11 km.

dzien2

Słabości są po to, żeby je zwalczyć

Kolejnego dnia szliśmy 5 godzin, przeszliśmy ponad 15 km. Trasa wiodła ze Strążyskiej ścieżką Pod Reglami, do Doliny Białego i ścieżki Nad Reglami do Kalatówek i stamtąd do Kuźnic. Sporo prawda? I postęp był bo dłuższą trasę przeszliśmy w krótszym czasie. I nogi już tak mnie nie bolały, i kondycję miałam lepszą. Wysiłek z poprzednich dni się opłacił więc na zimne piwo zasłużyłam jeszcze bardziej. Może jestem trochę słabsza niż te 7 lat temu, ale nie mam się czego wstydzić.

Po 27 latach razem wciąż mogę mówić, że jesteśmy fajną parą

To chyba jest najważniejsze z moich, naszych osiągnięć. Lubimy z mężem spędzać razem czas, nie nudzimy się ze sobą, potrafimy się śmiać z tych samych rzeczy, potrafimy gadać ze sobą i wspólnie pomilczeć. Urlop to jednak pewien sprawdzian. Na co dzień nie jesteśmy ze sobą od rana do nocy, a na wyjeździe tak. I po raz kolejny okazało się, że jest nam ze sobą dobrze. Że mamy o czym rozmawiać, że się nie nudzimy, że z podobnych rzeczy się śmiejemy i podobne nas wkurzają. Już tylko dlatego warto było się pomęczyć żeby się znów o tym przekonać.
Ciekawa jestem waszych zmagań ze sobą i czego was nauczyły…

« »

Copyrights by Iwona Kmita. Theme by Piotr Kmita - UI/UX Designer Warszawa based on theme by Anders Norén